Wdzięczność ludzka dodaje listonoszom skrzydeł
Eugeniusz, listonosz z Podlasia z prawie 30-letnim stażem, opowiada, iż miłości do tego zawodu nauczył go ojciec, również listonosz.
– Pamiętam z czasów dzieciństwa ten moment, gdy zaczynała się sroga zima – wspomina. – Wtedy ojciec z roweru przesiadał się na sanie, a mnie brał jako woźnicę. Pilnowałem koni, gdy chodził po domach i roznosił listy, kartki świąteczne, emerytury, gazety: „Współczesną”, „Porannego”, „Chłopską Drogę”, „Plon”. Dziś już części tej prasy nie ma, ale wtedy ludzie czekali na nią, bo nie było internetu, a w piątkowych wydaniach gazet był program telewizyjny. Jechaliśmy tak od wsi do wsi w zamieci, w siarczystym mrozie, koniom spod kopyt wypadały śnieżne kule, dzwonek u sań mieszał się ze świstem wiatru i skrzypieniem płóz, a mieszkańcy witali nas jak przybyszy z daleka. Urzekało mnie to wędrowne, trochę cygańskie zajęcie, pełne romantyzmu, radości, przygód. I to uczucie pozostało we mnie do dziś, rano powtarzam sobie w myślach: byle tylko wyjechać z poczty, a wszystko się ułoży.
Eugeniusz nie jeździ już rowerem ani saniami. Wysłużonym samochodem codziennie robi ok. 100 km, przemierza puszczańskie drogi aż pod granicę. Nieraz mija tych, co nielegalnie ją przekroczyli, kręcą się na poboczach zagubieni, błądzą po polach, czasem zachodzą do wiosek po wodę, po jedzenie, żeby się ogrzać, ale Straż Graniczna gwałtownie ich wychwytuje. Szkoda mu tych ludzi. – Przecież oni szukają lepszego życia. Czy Polacy nie wyjeżdżali kiedyś nielegalnie do Ameryki, do Anglii, nie szukali tego samego? – pyta i zamyśla się.
Chce pozostać anonimowy. Ostatnio, gdy w jednej z regionalnych gazet ukazało się zdjęcie jego kolegi po fachu, ten dostał ostrą reprymendę od zwierzchników. – Nie powinno tak być – ucina i dodaje, iż gdyby nie fajne relacje z ludźmi i to, iż ciągle jest w ruchu, dawno rzuciłby tę pracę.
Pod kreską
Eugeniusz zarabia brutto najniższą krajową, która w tym roku wynosi 3010 zł, na rękę ma ok. 2700 zł i jak większość listonoszy dorabia do tej pensji. On akurat pracuje w swoim gospodarstwie. – Wstaję o pół do piątej i karmię bydło, o szóstej wyjeżdżam z domu na pocztę, odbieram przesyłki, paczki, sortuję je, piję kawę i o dziewiątej ruszam w rejon – opowiada. – Do drugiej zwykle udaje mi się go objechać. Jak są emerytury, trwa to trochę dłużej, ale w tej chwili coraz więcej emerytów dostaje pieniądze na konto. Po trzeciej po południu jestem już w domu, robię obrządek i o piątej mogę wreszcie odpocząć, chyba iż traktor się popsuł lub w gospodarstwie trzeba coś naprawić. Latem dochodzą prace polowe: opryski, koszenie i zwózka siana, zbiory.
– Choć wokół drożyzna, dla rolników ceny zboża spadają – zwraca uwagę. – W żniwa płacono 1500 zł za tonę, teraz 1400. Kukurydza zawsze, im bliżej zimy, drożała, a w tym roku tanieje, ludzie mówią, iż to przez wojnę w Ukrainie. A ceny wołowiny tylko w sklepach rosną. Tygodniowo wydaję na paliwo do samochodu 450 zł, nasza pocztowa „kilometrówka” do niedawna wynosiła 83 gr za kilometr, ostatnio ją podnieśli do złotówki – to śmieszne pieniądze. Do tego auto się niszczy na tych bezdrożach, a ceny części zamiennych i usług mechaników rosną, proste rzeczy naprawiam sam, ale z bardziej skomplikowanymi trzeba iść do warsztatu.
Krzysztof Szyjkowski, listonosz z Chełmży (staż pracy 43 lata i pensja kilka większa niż to, co ma Eugeniusz), gdy się z nim kontaktuję, właśnie oddał swój samochód do zaprzyjaźnionego mechanika.
– Wczoraj byłem w warsztacie i usłyszałem, iż jego naprawa ma kosztować co najmniej 1000 zł – mówi. – Mechanik był zdziwiony, iż chcę remontować auto, którego wartość to kilka ponad 2000 zł. Właśnie się zastanawiam, co robić. Takie dylematy to codzienność wielu polskich listonoszy. Przeważnie każdy z nas ma dwa samochody, żeby na wypadek awarii było czym pracować, ale to generuje dodatkowe koszty. A podwyżki w grudniu dostaliśmy ok. 400 zł brutto, w styczniu znowu będziemy pod kreską, bo najniższa krajowa w 2023 r. ma wzrosnąć do 3490 zł. Chcielibyśmy też osobno otrzymywać wypłatę i osobno premię, a nie iż premię wlicza się nam do pensji i przez to pracodawca zawsze może powiedzieć, iż płaci najniższą krajową, gdy w rzeczywistości tego nie robi. Marzymy o służbowych autach, ale na razie to marzenie ściętej głowy. Podobno 70 mln za wybory kopertowe rząd przelał na konto naszej firmy, może coś się zmieni, trzeba mieć nadzieję.
Szyjkowski jest działaczem Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Listonoszy Poczty Polskiej, kieruje komisją oddziałową w Bydgoszczy. Strona tego związku jest przejrzysta, są na niej krótko wymienione poszczególne komisje z osobami do kontaktu, podany jest ich numer telefonu i mejl i o dziwo te telefony są natychmiast odbierane. Może dlatego, iż 99% związkowców to czynni listonosze.
Do pensji listonosza Krzysztof Szyjkowski również dorabia. Dorywczo jest fotografem, kręci filmy z uroczystości, pracuje poza tym w ubezpieczeniach spółdzielni. – Zostałem wychowany w szacunku dla pracy. „Jak chcesz do czegoś dojść, musisz ciężko pracować”, powtarzał mi dziadek – podkreśla. – W moim domu się nie przelewało, chodziłem do liceum ekonomicznego, a w wakacje, żeby mieć swoje pieniądze, zatrudniałem się u rolników. Gdy zostałem listonoszem, najpierw jeździłem rowerem, potem motorowerem, motorem, długo nie było mnie stać na samochód. Teraz młodzi mają łatwiej, ostatnio zatrudnił się u nas chłopak, nie ma jeszcze 26 lat, a pensję pobiera taką jak ja, bo nie zabierają mu podatku.
Gdy rozmawiamy, iż była kiedyś taka piosenka Skaldów o listonoszu: „Ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie! Hamuj, bo rower ten każdy tutaj dobrze zna”, Krzysztof Szyjkowski śmieje się, dodając, iż ten utwór pokazuje szacunek do tego zawodu w społeczeństwie.
Szacunek i awiza niezgody
Właśnie przez ten szacunek kocha tę profesję. Wdzięczność ludzka, zwłaszcza ta spontaniczna, dodaje mu skrzydeł. – Żona żartuje ze mnie, iż jestem lokalnym celebrytą, jak idę chodnikiem, trudno przejść, tylu ludzi się mi kłania. Na wsiach w tym roku był urodzaj na owoce, więc ciągle mnie pytano, czy nie chcę jabłek. Odmówić głupio, nazwoziłem tyle, iż żona miesiąc robiła przetwory. Największe wyróżnienie spotkało mnie ostatnio – dzieci z małej wsi pod Chełmżą upatrzyły mnie sobie na Mikołaja i pojechałem 6 grudnia pełnić te zaszczytne obowiązki. Kiedyś, gdy emerytury były wypłacane w gotówce, można było i drugą pensję zebrać w napiwkach, ale to przeszłość. Trzeba jednak się wsłuchiwać w potrzeby ludzi, żeby taki szacunek do siebie i zawodu budować. Jeżdżę ze słuchawkami od telefonu na uszach, każdy może do mnie zadzwonić i przedstawić swój problem, np. podać kod paczki, który wbiję do tabletu i przesyłkę zostawię we wskazanym przez klienta miejscu. Po co ktoś ma na pocztę ganiać i stać w kolejkach? Trzeba być człowiekiem. Wszyscy wiedzą, iż na Krzyśku można polegać.
Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 52/2022, dostępnym również w wydaniu elektronicznym.
Fot. Helena Leman