Na szczęście, nie wszędzie i nie zawsze obserwujemy jej oddziaływanie. Na przykład Piotr Zieliński i Nicola Zalewski. Zaraz po zakończeniu katastrofalnego meczu z Portugalią ustawiali się do zdjęć z Cristiano Ronaldo. Widzieliśmy to. I spotkało się to na ogół z krytyką. Moim zdaniem, bardzo słuszną. Bo to było jednak naruszenie pewnej normy, choćby jeżeli nie aż społecznej, to środowiskowej, albo też wykroczenie przeciw pewnemu nimbowi.
Gdyby to była piłka klubowa, takie zachowanie nie wywołałoby kontrowersji. Ale mecze międzypaństwowe miały dotąd znaczenie specjalniejsze. Tam chodziło o honor, o przewagę, o zwycięstwo nad przeciwnikiem przy pewnym, nie bójmy się tego słowa, nacjonalistycznym zabarwieniu rywalizacji. To była zawsze kultura, powiedziałbym, jak u Ferenca Molnara w "Chłopcach z Placu Broni" (czy raczej Chłopcach z Placu Pawła, jak głosi ostatnie polskie tłumaczenie). Pokonani mogą wyrażać szacunek wobec zwycięzców. Podobnie zresztą odwrotnie, tak jak wódz Czerwonych Koszul wobec Nemeczka w genialnej opowieści Molnara. Ale nigdy przez hołd lenny. Nigdy przez skwapliwe i bezdyskusyjne uznanie wielkości przeciwnika, gdy sprawa przed chwilą jeszcze dotyczyła reprezentowania kraju, narodu, szkoły, podwórka.Reklama
"Żadna grupa nie próbowała Piotra Zielińskiego i Nicoli Zalewskiego kulturowo unieważnić"
Tak więc trochę się wylało na naszych dwóch chłopaków z boiska, ale też i coś mieli na swoją obronę, aczkolwiek Zieliński podkreślał, iż nie czuje się winny. Na konferencji powiedział zdanie, które potem nie zabrało się do rolek - iż Cristiano jest jego idolem z dzieciństwa. Fakt, mogło tak być. Zieliński ma około trzydziestki, Ronaldo dobiega czterdziestki. Piętnaście lat temu Piotrek Zieliński kopał w juniorach, a Cristiano już w największych meczach. I to, co powiedział Zieliński, ładne było. Wszak i on sam nie jest w futbolu postacią byle jaką. Szczerze mówiąc, to każde dotknięcie piłki przez Zielińskiego komunikuje, iż w reprezentacji Polski jest on graczem z innego świata. Artystą ruchu. A w piłce klubowej też coś konkretnego osiągnął, inaczej niestety niż z reprezentacją narodową.
Taka to historia. Ale mimo kontrowersji nikt przecież, a już w szczególności żadna grupa nie próbowała Piotra Zielińskiego i Nicoli Zalewskiego kulturowo unieważnić. Co oznacza, iż piłka nożna jest nadal, mimo swych problemów, zasadniczo normalnym światkiem (względnie półświatkiem) piłkarzy, kibiców i mediów.
To mnie przenosi do świata biznesu. I to przenosi z dobrymi myślami, bo w biznesie sytuacja wygląda niezwykle podobnie. Na tym terytorium reguły kulturowego wykluczenia nie działają, na szczęście. Nie ma zasady, iż jak ktoś coś zrobił nie tak, nie fair, nieuczciwie, niekoleżeńsko, to nikt z nim już więcej nigdy, przenigdy, żadnego biznesu nie zrobi. Słynna formuła, iż zaufanie jest smarem umożliwiającym funkcjonowanie gospodarki, a zwłaszcza przepływów finansowych, nie ma takiego znaczenia, iż jak zaufanie zostanie naruszone, to jest przez to unicestwione raz na zawsze. Można to intepretować jako nadmierną tolerancję, brak wartości czy relatywizm. Ja to raczej rozumiem w ten sposób, iż biznes, w stopniu być może wyższym niż w innych dziedzinach, unika uproszczeń w osądach. Prawdopodobnie bierze się to stąd, iż natura biznesu uczy, iż rzeczywistość, a w jej ramach zachowania ludzkie, są najczęściej złożone, skomplikowane, a przez to niejednoznaczne.
"A może warto posłuchać do końca albo też bardziej uważnie?"
A weźmy przypadek dyrektora festiwalu Camerimage, Marka Żydowicza. O aferze dowiedziałem się gawędząc w Warszawie przy kawie z jedną z naszych najbardziej znanych Kalifornijek, Weroniką Rosati. Notabene Weronika twierdzi, iż Camerimage cieszy się wielką reputacją na świecie, a sądzę iż można jej ufać. Dlatego to, co się zdarzyło, nie było lokalne tylko.
Co zrobił Marek Żydowicz, prawie wszyscy pewnie już wiedzą. Napisał, iż kobiety robią słabe filmy, i nie będzie w imię genderowej równości dopuszczał takich filmów do Camerimage, zamiast filmów wybitnych. I został momentalnie "skanselowany" przez różne organizacje, których nie ma sensu przywoływać.
A nie ma sensu przywoływać tych organizacji, bo Żydowicz moim zdaniem niczego takiego nie powiedział. Czy też, inaczej: gdyby rzeczywiście wyraził taki pogląd, to byłoby to niezmiernie szokujące, bulwersujące i świadczyłoby o tym, iż facet albo sfiksował, albo może nie sfiksował, ale chyba nie powinien być dyrektorem ważnego spotkania filmowców. Myślę, iż pan Marek chciał powiedzieć, iż gdy jest wybitne dzieło zrobione przez mężczyznę, to on nie będzie go eliminował, aby zrobić miejsce dla mniej wybitnego dzieła kobiety, jeżeli W DANYM PRZYPADKU jedno dzieło jest lepsze, a drugie gorsze. To co prawda otwiera pole do rożnych dywagacji i wątpliwości (kto ma oceniać, czyje dzieło jest bardziej lub mniej wybitne i czy na dnie wypowiedzi nie czai się dyskryminująca generalizacja), ale przestaje być poglądem prymitywnym.
Problem z tą cancel culture jest taki, iż ona nie wchodzi w niuanse. Potrzebuje przeczystych interpretacji, nieskażonych dostrzeżeniem, iż istnieją różne intencje, podteksty, rozumowania. Wybiera zawsze jedną wykładnię.
A może warto posłuchać do końca albo też bardziej uważnie? Jakby to świętokradczo nie zabrzmiało.
Ludwik Sobolewski, adwokat, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie, w tej chwili CEO funduszu Better Europe EuSEF ASI
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.