Ludwik Sobolewski: Co się stało z wygaszaczami ekranów

6 godzin temu
Zdjęcie: Polsat News


Powódź artykułów, adekwatnie w czasie rzeczywistym omawiających wojnę handlową i inne poczynania Białego Domu. Na tym tle inny tekst Edwarda Luce w Financial Times, zatytułowany: "Ostatni wielcy stratedzy. Czego Brzeziński i Kissinger mogliby nauczyć Trumpa." Przy okazji stwierdzam, iż ludzie przez cały czas czytają. Najpierw dostaję ten artykuł od Marka Brzezińskiego. To zrozumiałe, piszą o ojcu. Ale poza tym tekst przysyła mi Janusz, mój sąsiad. Z zachętą: "fenomenalny". A on z kolei dostał go od syna, w jednej osobie Polaka i Kanadyjczyka, w tej chwili mieszkańca Katalonii.


To takie zaledwie didaskalia, ale ważne, bo pokazujące, iż w potopie bieżących wiadomości doceniane są teksty innego rodzaju. Opinie, co często przyciąga uwagę, ale przede wszystkim prace solidnie analityczne. Historyczne ale z odniesieniami do naszej współczesności. A może jest choćby tak, iż ta bieżączka wzmaga potrzebę dotarcia do refleksji, a nie tylko do sprawozdań z wydarzeń?
Nikt nikomu nie zabrania krytyki Brzezińskiego (co prawda nie znajduję dla niej uzasadnienia) czy Kissingera (tu, przeciwnie, powodów jest aż nadto). Jedno jest raczej bezsporne. Nie było w ich czasach analiz danych i w ogóle brakowało danych do podejmowania decyzji. W porównaniu do tego, czym dysponujemy obecnie, jest to jak z tym procesorem, w który był wyposażony Apollo 11. Ktoś powiedział, iż już ileś lat temu pierwszy lepszy zegarek typu, przepraszam za wymienienie nazwy, casio, miał większą moc obliczeniową niż Apollo 11, który wywiózł ludzi na Księżyc.Reklama


Był to więc czas wizjonerów, a co najmniej ludzi obdarzonych odwagą i skłonnością do podejmowania decyzji wywierających, jak dzisiaj mówimy, globalny wpływ.


Opieranie decyzji na przetwarzaniu wielkich zbiorów danych, nie tylko w biznesie, ale też w polityce społecznej i tej "politycznej", to jeszcze nie norma, ale to już istnieje. Wraz z ekspansją sztucznej inteligencji zjawisko nabierze nowego charakteru. Nie ma w tym obrazie miejsca na ludzi, z ich aspiracjami, emocjami, narcyzmami czy autentyczną potrzebą kształtowania świata w taki sposób, jaki uważali za dobry dla swego kraju.
Co prawda, Trump i jego ekipa nieoczekiwanie przywrócili ten stary, by nie powiedzieć staroświecki, paradygmat, z tym iż nadali mu postać karykaturalną. Ostatecznie nie jest bardzo trudne zachowywać się jak przysłowiowa małpa z brzytwą. Sam na tych łamach wyraziłem początkowo dość powściągliwe, ale jednak uznanie dla nowej amerykańskiej administracji, ceniąc w niej sprawczość. Na tle kohort opowiadaczy guseł sprawiali oni wrażenie ludzi nie bojących się odpowiedzialności za realne działania. Niestety późniejsze wydarzenia wyzerowały ten kredyt zaufania. Bo istnieje zasadnicza różnica między trafnością diagnoz a środkami i sposobami wybranymi do rozwiązywania zidentyfikowanych problemów. Może przyjdzie opamiętanie.


Kissinger i Brzeziński jak Muhammad Ali i George Foreman


Zachwyciła mnie również i zastanowiła paralela, jakiej użył Luce w swym artykule. Porównał Kissingera i Brzezińskiego do innej słynnej pary, ze świata zawodowego sportu - Muhammada Alego i George’a Foremana. Dwie pary arcy-rywali (bo Brzeziński i Kissinger też rywalizowali ze sobą).
Tak jak w duecie strategów politycznych jeden był większym celebrytą (Kissinger) niż ten drugi, tak samo Muhammad Ali przyćmił sławą Foremana.
Ale warto przypomnieć - zrobił to niedawno The Economist - jak niezwykłą postacią był George Foreman, zmarły kilka tygodni temu, pod koniec marca, w wieku 76 lat.


Bokserskim mistrzem świata został w roku 1973. Prawie dwa lata później, w 1974, zmierzył się, broniąc tytułu, z Alim, na ringu w Kinszasie. Kongo było wtedy Zairem, rządził w nim Mobutu. Zairski dyktator był niemal adorowany przez paru kolejnych amerykańskich prezydentów jako aktywo w grze o supremację prowadzonej przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Opisuje to znakomicie Martin Meredith w monumentalnym dziele "Historia współczesnej Afryki" - lektura konieczna dla wszystkich, kto chciałby zrozumieć dawniejszą, ale dzięki temu i dzisiejszą geopolitykę, a co najmniej zakosztować świetnej historycznej literatury.
Dlatego ta najgłośniejsza walka pięściarska - jak się potem okazało - co najmniej w całym XX wieku mogła się odbyć właśnie w Kinszasie (o tym też wspomina Meredith).
Zdarzało się wtedy, iż w mediach pracowali artyści i pewnie z talentu, bo na pewno nie z ChataGPT, wzięła się nazwa, jaką nadano temu starciu. Rumble in the Jungle. Łoskot w Dżungli. Potężne, zachwycające.


Porażka zakończyła jego karierę. Wrócił po 20 latach i został mistrzem


Pamiętam, iż jako bardzo małe dziecko czytałem o tej walce gigantów w "Przekroju", w artykule opublikowanym w krakowskim piśmie pewnie najdalej w parę tygodni po tym, jak w jedną z październikowych nocy 1974 roku w dalekiej Afryce rozległ się ów Łoskot. Artykulik zrobił na mnie wrażenie, mimo iż wyobraźnia i emocje polskich dzieciaków miały się w tamtym wspaniałym roku 1974 czym karmić. Wszak chwilę wcześniej zakończył się mundial w Niemczech, ten z Gadochą, Latą, Szarmachem, Kasperczakiem, Tomaszewskim, Deyną.
Foreman w Kinszasie przegrał i był to dla niego szok nie do udźwignięcia. Poboksował jeszcze trzy lata i zakończył karierę.


Cóż, wielcy mistrzowie zawsze kiedyś odchodzą, a Muhammad Ali miał się przecież okazać jeszcze większy. Foreman dokonał jednak czegoś mało wyobrażalnego. Dziś w realiach zawodowego sportu, zwłaszcza w dyscyplinach, gdzie decydującą rolę odgrywa wydolność organizmu, zupełnie niewyobrażalnego. Po dwudziestu latach od gorącej nocy w Kinszasie wrócił i w 1994 roku, w wieku 45 lat, odzyskał tytuł zawodowego mistrza świata. Potem jeszcze na dodatek został przedsiębiorcą i niezwykle bogatym człowiekiem, sprzedawszy prawa do używania jego wizerunku przez producenta narzędzi do grillowania. Można by powiedzieć, iż wykorzystał popularność, ale czy aby nie stał się raczej wielkim influencerem? Takim influencerem, który zbudował się swoim całym życiem. Bywali tacy, nim samo słowo zostało wynalezione, już w wieku XXI.
The Economist napisał, iż wygaszacz ekranu na komputerze George’a Foremana to była fotografia ukazująca, jak Muhammad Ali (po latach zostali przyjaciółmi) stoi nad przeciwnikiem, powalonym na deski w końcówce Łoskotu w Dżungli. Potężne, zachwycające.
Czy w kolejnych dekadach, które przed nami, będą się zdarzać tego rodzaju historie? Oby tak było, bo świat, w którym można spotkać ludzi pokroju Zbiga Brzezińskiego czy Foremana jest po prostu światem ciekawszym.
Ludwik Sobolewski, ekspert rynków kapitałowych, doradca przedsiębiorstw, adwokat, autor, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie.
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Idź do oryginalnego materiału