Ludwik Sobolewski: Czy wciąż możemy lać wodę?

15 godzin temu
Zdjęcie: Polsat News


Trump ma się spotkać z Putinem, i między innymi rynki finansowe, co dało się zaobserwować na początek ubiegłego weekendu, od razu zareagowały.


To jest znowu ten śmieszno-straszny świat, w którym spektakularne wydarzenia wpływają na tak wiele. A przecież nie wiadomo, czy z tego spotkania cokolwiek konkretnego wyniknie, a tym bardziej nie wiadomo, czy cokolwiek wyniknie pozytywnego dla Ukrainy i dla Europy, a zwłaszcza dla jej wschodnich rubieży. Reakcja pary walutowej EURO/PLN wskazywała na kalkulację, iż skutki będą, i to korzystne dla Europy. A może było w tym więcej spekulacji, niż kalkulacji. Zobaczymy, co się będzie wydarzać w tygodniu (piszę ten felieton w niedzielę).
Równie dobrze z tego spotkania na szczycie może nic nie wyniknąć, tak samo jak to było w przypadku ściskania się Trumpa z przywódcą Korei Północnej. Trump zrobił sobie na tym wydarzeniu globalną promocję, a Kim tak jak miał rakiety, tak przez cały czas ma.Reklama


Przy okazji prezydent USA użył tego charakterystycznego zwrotu, gdy mówi o stanach Ameryki. The great state of Alaska. Wielki, wspaniały stan Alaska. Zawsze tak mówi, gdy wypowiada się o jakimkolwiek amerykańskim stanie, to znaczy zawsze z wyjątkiem Kalifornii, bo wtedy mu to chyba przez gardło nie przechodzi.
Można to uważać za przejaw amerykańskiego nacjonalizmu, to mówienie o wspaniałych stanach, które trzeba tak nazywać, bo to stoi w harmonii z ideologią MAGA.


Ale można też zauważyć, i mam do tego skłonność większą niż kiedykolwiek wcześniej, iż polityk jest przede wszystkim człowiekiem, a jeżeli jest człowiekiem, to zwykle nosi w sobie jakieś traumy. I jego zachowania, język, postrzegania świata, działanie, motywacje - nabierają określonych znaczeń, gdy przypuszczamy, iż są powodowane osobistą traumą.


Alaska sceną dla politycznego megawidowiska


Może więc musi być ten Great State of Alaska już choćby z tego powodu, iż to pasuje do nacjonalistycznej frazeologii. Ale być może jest to tak ugruntowane w języku Donalda Trumpa (podobnie jak pierwsze zdanie tego dekalogu: make America great again), bo jego język jest determinowany przez pleasing effect. Czyli jeden z długofalowych rezultatów traumy, polegający na chęci podobania się ludziom. Innym znanym psychologii efektem traumy jest fight and flight, co Donald Trump także przejawia. Choć chyba bardziej jest człowiekiem walki, niż człowiekiem walki rozpoczynanej po to, by zaraz się wycofać. Z drugiej strony, tak często i tak bardzo zmienia zdanie, iż spokojnie można te zachowania zinterpretować jako właśnie wojująco-ucieczkowe.
A co do spotkania jeszcze, to oczywiście natychmiast odezwał się gubernator Alaski. Stwierdził, iż północne terytorium jest jedynym, jakie mogło być sceną dla tego politycznego megawidowiska. Bo przecież Alaska leży między Arktyką (czy adekwatnie leży już w Arktyce) a Pacyfikiem, a zatem dwoma obszarami gdzie rozgrywają się najważniejsze sprawy dla całego globu.
Takie to sobie lanie wody (tyle iż arktycznej), przy pomocy podniosłych słów i efektownych retorycznych figur. Ale wcale tego nie bagatelizuję. Poeci kiedyś skarżyli się, iż poezja nie może zmienić świata - a choćby jeżeli się nie skarżyli, to przyjmowali to z cichą pokorą. Dziś czasy są inne. Słowa, a równie sprawczo, o ile nie bardziej, obrazy zintegrowane z memicznym słowem, zmieniają świat. Bo świat to dziś jedna wielka neuronowa sieć. Z nićmi sięgającymi aż do okresu, gdy byliśmy dziećmi.


Dlatego też nie ma co przypinać etykiety lania wody - wycofuję się z tego żargonu nieodwołalnie. Po pierwsze właśnie dlatego, iż słowa, choćby wpadające w pustosłowie, mają moc. A po drugie dlatego, iż kiedyś woda była substancją intuicyjnie świetnie nadającą się do tego, by używać jej jako metafory czegoś powierzchownego i banalnego. Woda bowiem była wszędzie. Wszędzie, tylko nie w świadomości ludzi. Dziś woda to cenne dobro, występujące w zbyt małej ilości w stosunku do potrzeb cywilizacji. A poza tym, to nie jest tak, iż woda jaka jest, każdy widzi. Jest bowiem woda i woda. Może jeszcze o tym kiedyś napiszę.


Woda przestała być oczywistym tłem naszego życia


Kiedyś to powiedzenie brzmiało lekko, niemal zabawnie. "Nie lej wody" - upominał nauczyciel ucznia, który rozwlekał wypowiedź bez konkretów. "On tylko lał wodę" - komentowano polityczne wystąpienie, w którym mówca mówił dużo, a mówił... nic. Woda była w tej metaforze czymś tanim, niewyczerpanym, niewartym szczególnej uwagi. Można było ją "lać" bez umiaru - jak słowa w ustach kogoś, kto nie ma nic istotnego do powiedzenia.
Dziś jednak sytuacja się zmieniła. Woda przestała być oczywistym, darmowym tłem naszego życia. Stała się zasobem, którego dostępność nie jest dana raz na zawsze. W wielu miejscach świata pitna woda jest towarem droższym niż benzyna. W niektórych regionach planety konflikty o jej źródła stają się realnym zagrożeniem, a naukowcy ostrzegają, iż XXI wiek może być epoką "wojen o wodę". W takim kontekście wyrażenie "lać wodę" brzmi nieco... anachronicznie, a choćby niestosownie.
Bo woda nie jest tylko zwykłą cieczą. To substancja o adekwatnościach, które wciąż zaskakują naukę. Weźmy chociażby pojęcie "wody wzorcowej" - to niezwykle czysta, ściśle zdefiniowana chemicznie i fizycznie woda, wykorzystywana w laboratoriach do kalibracji urządzeń pomiarowych. Jej parametry są tak precyzyjnie ustalone, iż staje się punktem odniesienia dla całej nauki o jakości wody.


Ale pozostało coś, co pobudza wyobraźnię i dzieli środowisko naukowe - teoria, iż woda potrafi przechowywać informację. Już w latach 80. francuski immunolog Jacques Benveniste sugerował, iż struktura cząsteczek wody może "zapamiętywać" kontakt z innymi substancjami, choćby jeżeli zostały one usunięte. Choć badania te budzą kontrowersje, wciąż pojawiają się doniesienia o niezwykłych adekwatnościach wody - jej wrażliwości na temperaturę, ciśnienie, pola elektromagnetyczne, a nawet... emocje obecnych w jej otoczeniu ludzi. Może to brzmi jak science fiction, ale jedno jest pewne - woda jest daleka od bycia zwykłą cieczą.
Skoro więc mamy do czynienia z substancją rzadką, cenną, a być może także nosicielką informacji, czy powinniśmy wciąż lekkomyślnie "lać wodę" - choćby w przenośni? Może warto byłoby poszukać innego idiomu dla rozwlekłej, pustej wypowiedzi. Bo dziś woda zasługuje na szacunek - nie tylko w kranie, ale i w języku.
Oczywiście, język rządzi się swoimi prawami i idiomy rzadko giną tylko dlatego, iż zmienia się nasza wiedza o świecie. "Lać wodę" wciąż będzie rozumiane tak, jak dawniej. Ale może, choćby z nutą ironii, powinniśmy uświadamiać sobie, iż w czasach kryzysu wodnego choćby metafory mogą nabrać nowego znaczenia. Może nadejdzie moment, gdy ktoś nam powie: "Nie lej wody" - a my odpowiemy: "Masz rację, każda kropla jest na wagę złota".
Ludwik Sobolewski, ekspert rynków kapitałowych, doradca przedsiębiorstw, adwokat, autor, w latach 2006-2017 prezes giełd w Warszawie i w Bukareszcie.
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Idź do oryginalnego materiału