Jestem entuzjastą „cancel culture”, lubię więc także pojęcie „dziaders”. Nie jest ono przecież związane z metryką, tylko z postawą uporczywego odrzucania wszelkich zmian obyczajowych, które nadeszły po 1990/1970/1950.
Dalej niż 1950 chyba się nie cofają z powodów czysto biologicznych, ale do tej daty i owszem. Za wielką wodą zrobił to nie dawno pisarz Joseph Epstein (rocznik 1937), który zaapelował na łamach „Wall Street Journal” do nowej pierwszej damy, by ta nie posługiwała się stopniem doktorskim, bo go śmieszy kobieta-doktorka.
Zamiast tego tytułował ją „kiddo”. Było to cofnięcie się już choćby nie do czasów Reagana, tylko Eisenhowera.
Dziadersem zostaje się z prostej przyczyny. Jest nim całkowite odrzucenie takiej choćby hipotetycznej możliwości, iż się jednak nim jest – jak na skrinie z wypowiedzi Waldemara Kuczyńskiego.
Jak widać, odrzuca taką możliwość a priori, w dodatku powołując się na bezsensowne uzasadnienie. Zaczął używać komputera w 1987? Oh, wow, zaimponował mi.
Jedynym sposobem na uniknięcie bycia dziadersem jest dopuszczenie takiej hipotetycznej możliwości, iż się jednak nim jest. Możliwe, iż jestem – nie mnie to przecież oceniać.
To jakbym sam o swoim tekście powiedział, iż jest „głośny”, albo wybitny, albo po prostu dobry. choćby jeżeli mam swoje zdanie, zostawię je dla siebie.
Pośrednio wynika z tego kolejny mechanizm obronny: okazywanie szczerego zainteresowania następnemu pokoleniu. Niby nic, a luminarze dziadocenu ([c] Jacek Dehnel) lubują się w tekstach sprowadzających się do „nie rozumiem i nie chcę zrozumieć młodzieży, a już zwłaszcza płci żeńskiej”.
Żaden grzech czegoś nie rozumieć. Ja na przykład nie rozumiem Ogólnej Teorii Względności, ale nie przyjmuję wobec niej charakterystycznej dla dziadersów agresywnej obrony własnej ignorancji („no i po co komuś jakaś głupia geometria różniczkowa, ja w ogóle nie rozumiem, o co w niej chodzi!”).
W sporach międzypokoleniowych nikt nie ma obiektywnej „racji”. Pewne jest za to jedno: odchodzące pokolenie zabierze swoje racje na cmentarz.
Każde pokolenie uważa, iż zajmowało się „prawdziwymi” wyzwaniami, a te następne duperelami niegodnymi uwagi. I to akurat może być obiektywnie prawdziwe – w końcu wynika to z samej idei postępu.
Nie moglibyśmy dzisiaj rozmawiać o prawach osób trans, gdyby Wielkie Pokolenie nie pokonało faszyzmu, a boomerzy nie dokonali rewolucji obyczajowej. Równocześnie gdyby poprzestać tylko na ich osiągnięciach, Wielkie Pokolenie zostawiłoby cis-kobiety sprowadzone do niewolnic, a boomerzy dodaliby pozorną emancypację w stylu „króliczków Playboya”.
Moje pokolenie wychowywało się na osiedlowych podwórkach. Gdy się bawiliśmy na trzepakach, nasze głowy przefruwały o centymetry od stalowych czy betonowych elementów konstrukcji.
Tylko zwinność ratowała nas przed tragedią. Poza tym jednym przypadkiem na tysiąc, gdy zawodziła.
Dla naszych rodziców (a poniekąd także dla nas samych) czymś naturalnym było to, iż dziecko pójdzie na plac zabaw i wróci jako kaleka. Z kolei nasi rodzice wyrastali wśród ruin i niewybuchów, a ich rodzice walczyli na wojnie. Widać tu ewolucję w dobrym kierunku, coraz mniejszej akceptacji dla niepotrzebnego ryzyka.
Moje pokolenie swoim dzieciom zakładało kaski i zapinało pasy bezpieczeństwa. Następnemu nie wystarczają już kaski, chcą swoje dzieci chronić przed przemocą psychiczną przy pomocy koncepcji takich jak „safe spaces”.
To koncepcja obca mojemu pokoleniu. Na PRL-owskim podwórku „safe space” nie miałoby sensu, wszystko było fundamentalnie unsafe (według dzisiejszych norm). I wszystko było przemocowe, choćby (zwłaszcza!) zabawa.
Mój blog więc z pewnością o tyle dziaderski, iż sekcja komentarzy nie jest strefą bezpieczną dla wszystkich. I to się nie zmieni – więc jeżeli ktoś mnie chce „unieważnić”, by all means, proszę się nie krępować. Lubię cancel culture także gdy chodzi o mnie.
Równocześnie nie mam nic przeciwko takim inicjatywom tam, gdzie występuję jako pracownik. Decyduje o tym różnica między „tym, za co sam płacę” a „tym, za co mi płacą”. Ta różnica jest intuicyjnie oczywista dla mojego pokolenia, ale znów, zrozumiem jeżeli dla następnych nie (zapewne zresztą kiedyś unieważni ją Uniwersalny Dochód Podstawowy).
Ogólnie podoba mi się idea zmieniania świata tak, żeby był coraz bardziej równościowy, inkluzywny i bezpieczny dla wszystkich. Ci, którzy mają zasługi z 1968 albo z 1989, z biegiem lat mogą lądować po złej stronie historii.
Zdarza się.