Matrix w rolnictwie i pewien profesor.

oszczednymilioner.pl 1 tydzień temu

Kiedy Robert w komentarzu odniósł się do antystemowości i foliarstwa, stanąłem przed pewnym dylematem. Czym dla mnie jest system (Matrix)? Jak go rozumiem i postrzegam? Czy nie przekroczyłem w tym przypadku cienkiej granicy z foliarstwem. Następnego dnia trafiłem na ten wywiad: https://www.onet.pl/informacje/smoglabpl/prof-piotr-nowak-polskie-rolnictwo-umiera-to-zagraza-nam-wszystkim/ftyet5z,30bc1058

Streszczając: dr hab. Piotr Nowak – profesor UJ, kreśli katastroficzną wizję Polski bez własnej żywności, uzależnionej w razie wojny od dostaw z Ukrainy czy Ameryki Płd., a więc głodującej. Pierwsza uwaga, którą mam (a propos foliarstwa), dotyczy kompetencji naukowca. Jego specjalizacja to socjologia (sportu i rolnictwa), co oznacza, iż na ekonomii zna się średnio. I to niestety widać.

Teza 1. Produkcja żywności w Europie i w Polsce nie jest regulowana przez rynek, ale korporacyjny oligopol. Półprawda. Istotnie korporacje kupują, sprzedają, zaciemniają pochodzenie (mąka sprzedawana jako z Lubelszczyzny, a pochodząca z Ukrainy). Natomiast rynek ma znaczenie. Z tym, iż nie lokalny, ale regionalny lub globalny. o ile pomidory są tańsze w Gruzji, to korpo je sprowadzi, a klient dostanie tańszy towar – i na tym polega wartość. Poszukiwanie ceny i wartości stanowią jednak element gry rynkowej, a nie tajemne machinacje Templariuszy, tfu – korporacji.

Już samo pojęcie „oligopolu” niesie za sobą ograniczenie konkurencji. I od tego mamy UOKiK, iż zwalczać zmowy cenowe. Natomiast nie nazywajmy zmową dążenia do niskich cen, kosztem interesów polskiego rolnictwa. Wolny rynek nie działa na zasadzie „dobre, bo polskie”. Czyli zadziwiające dla naukowca pomieszkanie pojęć i populistycznych haseł. Wszystko poza kompetencjami zawodowymi. Socjologia to nie prawo konkurencji ani ekonomia. Tyle.

Teza 2. W skład co 10. gospodarstwa domowego wchodzi rolnik, a dochód osiąga 300 tys. gospodarstw rolnych pozwalających na godne życie. Ergo – rolnictwo umiera. Liczbowo prawda – wnioski zupełnie fałszywe. 14,1 mln gospodarstw domowych, 1,4 mln z rolnikami, 300 tys. dochodowych (dane za 2021 r.). Ale o czym to świadczy? O specjalizacji. O komasacji, która przez całą II RP, a i później, przedstawiana była jako lek na biedę na wsi. Ludzie znaleźli pracę w mieście, posprzedawali karłowate ojcowizny (bogatszym rolnikom, albo na działki rekreacyjne). Nad czym tu płakać? Że we wsi jest jeden rolnik z 50ha zamiast 15 po 3 ha? Bez żartów. A te 300 tys. dochodowych z 1,4 mln ogółem? Zjawisko, o którym pisze na blogu – kombinatorzy z pseudoKRUS . Tam nie chodzi o żadną produkcję, choćby na własne potrzeby tylko tanie ubezpieczenie, brak podatków, i możliwość dorabiania sezonowo lub na czarno. Dla mnie miarą „zdrowia” w rolnictwie jest:

  1. wielkość globalna produkcji poszczególnych płodów,
  2. procent ugorów,
  3. zyskowność.

Tyle. I praktycznie, w poz. 1-2 zaliczyliśmy od PRL-u oraz wejścia do UE spory wzrost. Zyskowność spada, ale małym, duzi spokojnie utrzymują się na wodzie.

Teza 3. Otwarcie na Ukrainę i kraje MERCOSUR to zło. Teraz to już całkiem dra hab. Piotra Nowaka nie rozumiem. Ma być wolna konkurencja czy protekcjonizm? UE zła czy dobra? Całkiem się pomieszał, ponieważ zamiast trzymać się specjalności snuje swoje socjologiczne opowiastki. Typowe ekonomiczne foliarstwo – wolny rynek jest dobry, gdy jest dobry dla mnie, inaczej już nie. Otóż otwarcie rynku UE na kraje trzecie, w tym silne rolniczo, uważam za błąd, aczkolwiek nie z pozycji wolnorynkowca. 300ha rolnik (w Polsce duży) nie ma szans rywalizowania z takim który ma 100 tys. ha – proste. Nie ta skala, inne koszty jednostkowe. Podobnie w zakresie samodzielności żywnościowej. Ukraina walczy 3 lata m.in. dlatego, iż potrafiła ominąć rosyjską blokadę morską i sama produkuje żywność.

Z punktu widzenia któtkoterminowego interesu konsumenta – podpisanie tych umów pozwoli powstrzymać drożyznę w sklepach. Moim zdaniem – cena której nie warto zapłacić.

Teza 4. Mnie osobiście bardzo bawią te wszystkie artykuły w mediach o ludziach, którzy przyjeżdżają na wieś i zaczynają produkować dla siebie, „w zgodzie z naturą”. Bardzo to jest piękne, tylko zwykle zapomina się dodać, iż oni są rentierami lub co najmniej mają kapitał, lub pozarolnicze źródło dochodu, które zapewnia im w tym poczucie bezpieczeństwa. Ponownie kompletny misz-masz i niezrozumienie procesów zachodzących na rynku (to jeszcze rozumiem), ale i w społeczeństwie (a tego nie, w końcu mówi do nas socjolog). Uporządkujmy. Profesor płacze, iż rolnikom nie opłaca się żyć z ziemi i szukają innych źródeł dochodu, a jak mieszczuch trafia na wieś z takim źródłem, też źle? Takich bajek nie snuje choćby sam poseł Sawicki ani dyletanci z min. Jurgielem na czele. Otóż, gdyby nie ci bohaterowie artykułów w mediach, wszyscy „podwarszawscy rolnicy na 20a” wieś całkiem wyludniłaby się i umarła. Ze „zgody z naturą” rodzą się konsumenci zdolni zapłacić więcej za produkt polski, lokalny i wyższej jakości. Czy nie o to chodziło w pierwszej tezie? A iż przy okazji zrobią teatr, przywiozą trochę kasy i dadzą pracę miejscowym, utworzą biura księgowe, architektoniczne, otworzą gabinet lekarski, to źle? Problem leży zupełnie gdzie indziej. PRL prowadził politykę „wszyscy do przemysłu i nauki” co miało jeden niekorzystny skutek. Najmniej zdolny syn zostawał na gospodarce (plus garstka pasjonatów). Potem dzieła zniszczenia dokonał Balcerowicz. Polityka rolna UE nieco naprostowała, bo rolnictwo znowu zaczęło się opłacać. Rzecz jasna, nie na 3-10ha zboża jak za Gierka, ale albo w ogrodnictwie, albo produkcji wielkotowarowej. Teraz wchodzi nowy trend i ma szansę powodzenia. Przyszedł z Zachodu Europy i USA, gdzie podźwignął wielu farmerów. Na imię mu „ekologia”, „bio”, „dostawa od producenta do konsumenta” czyli „skrócenie łańcuchów dostaw”. Efekt? Rolnik dostaje znacznie lepsze pieniądze od świadomego nabywcy. Maksymalizuje zyski z ha i łapie oddech. Przykład. Proszę bardzo. Wspominana „Brudna robota”. Para mieszczuchów jedzie na wieś aby wydzierżawić, a potem kupić farmę. Następnie sprzedaje płody rolne w najbliższym miasteczku dostarczając co tydzień zróżnicowaną transzę żywności od warzyw, owoców przez mleko do mięsa i gotowych przetworów.

Druga kwestia. jeżeli na wieś zjadą pasjonaci z kapitałem, prawdopodobnie jego część zainwestują lokalnie, co przyniesie korzyści całej wspólnocie. A w najgorszym wypadku – zaczną płacić podatki, czyli zasilać możliwości inwestycyjne samorządu.

Grupa ludzi, choćby jeżeli ich produkcja odbywa się w niewielkiej skali i na własne potrzeby, stanowią element suwerenności żywieniowej, nad której utratą płakał nasz socjolog na samym początku. Krótko mówiąc czyste zyski.

A gdzie ten Matrix? Otóż, o ile choćby ludzie zajmujący się rolnictwem opowiadają nierealne bajki, walczą z potencjalnym sojusznikiem, jakby ten był wrogiem, rodzą się dwa pytania. Komu pan profesor służy (świadomie lub nie)? Czy system dopłat, ulg, zwolnień, regulacji, zabije całkiem wieś, a uzależni miasto, czyniąc Polskę (oraz wiele innych krajów) całkowicie bezbronnymi w obliczu agresji? Otóż mam nadzieję, iż przedstawiana czarna wizja nie spełni się, a rozmówca Onet-u zwyczajnie błądzi. Przyjdzie pokolenie (i nie bez znaczenia pozostaje fakt, iż to młodzi szukają dzisiaj jedzenia ekologicznego), które w niewielkich rozmiarach, na ewentualnych gruzach średniego i wielkiego przemysłu rolnego, odtworzy potencjał produkcyjny zdolny do utrzymania niezależności żywnościowej na wypadek „W”. I chociaż to już nie moje pokolenie, sam zamierzam być częścią tego ruchu. Wiem, daleko mi do będzie do wydajności farm, ale przynajmniej zachowam zdrowie.

Idź do oryginalnego materiału