Tim Ferriss w swoim „4-godzinnym tygodniu pracy” wprowadza pojęcie mini-emerytury. Zakłada, iż choćby jeżeli dożyjemy prawdziwego odpoczynku (obecnie 65 lat dla facetów), będziemy zmęczeni, chorzy, zbyt biedni, by naprawdę cieszyć się czasem. Dlatego trzeba wybrać coś innego – mini-emerytury. Co to oznacza?
Mini-emerytura to dłuższa niż standardowy urlop przerwa w pracy. Pamiętajmy – Tim żyje w USA, gdzie typowy pracownik ma 10 dni urlopu rocznie. Dlatego tak zachęca do „zniknięcia”, które dzisiaj nazwałbym pracą zdalną. W Polsce, na szczęście, możemy sobie pozwolić na więcej. Standardowo 26 dni, a w niektórych zawodach (nauczyciele, nauczyciele akademiccy, niektórzy urzędnicy, sędziowie itp.) oraz sytuacjach (stopień niepełnosprawności) dostaniemy jeszcze kilkanaście lub kilkadziesiąt dni ekstra. Bywają też „urlopy dla poratowania zdrowia” i tym podobne „wynalazki”. Dla wielu jednak ideał Ferrissa – jeden miesiąc wolnego na kwartał, 3 miesiące na rok choćby roczne wyjazdy, pozostają w sferze marzeń. Nikt nie da im ani prawie 90 dni urlopu w roku, a rzucenie etatu, żeby sobie pojeździć, raczej nie wchodzi w grę (rodzina). Czyli mini-emerytury realne pozostają dla wąskiej grupy przedsiębiorców internetowych, freelancerów, naukowców, pisarzy itp. Reszta musi obejść się smakiem.
Długo myślałem co z tym zrobić. Przecież z pewnością jest jakieś wyjście z labiryntu. I znalazłem. W moim przypadku (2-3 dni pracy w biurze na etat, plus urlop, plus zdalna) dysponuję (bez zwolnień) w sumie dwutygodniowym urlopem plus 75 dniami niebiurowymi plus weekendy. Jednocześnie specyfika mojej pracy i firmy (umawiane spotkania minimum raz w tygodniu, konieczność fizycznego odbioru listów) wyklucza wyjazd np. na rok, kwartał, a choćby miesiąc. No, ale na krótsze wyjazdy mam czas. I w ten sposób dochodzimy do sedna. Mini-emerytura ma pewien cel – dać wypocząć (do czego podobno potrzeba 3 tygodni wolnego). A gdyby postawić sprawę inaczej. W ogóle się nie męczyć? Da się? Pewnie. Gdy pracuję systemem 3/4 (trzy dni w pracy, cztery dni w domu), zupełnie inaczej funkcjonuję. Poziom mojego stresu rzadko wystrzeliwuje poza dopuszczalną skalę. W zasadzie nie potrzebuję długiego urlopu, ponieważ jestem stale odpowiednio zrelaksowany. Jak lew, który przez większość czasu leży na trawie, zrywając się niekiedy na polowanie. Pracuję i karmię lenia we mnie. Ważne, by okresy pracy i wypoczynku przeplatały się. Czyli np. pracuję wtorek-czwartek a od piątku do poniedziałku mam wolne, albo pracuję poniedziałek, wtorek, czwartek, a byczę się w środy i od piątku do niedzieli. I ten system pracy nazwałem mikro-emeryturą. Czy potrafisz go powtórzyć? Jak to zrobić?
Sposób 1. Praca na część etatu lub na godziny. 1/2 etatu to 20 godzin tygodniowo. Da się je ogarnąć w 2-3 dni. Potem mamy 4 dni wolnego. Podobnie na zleceniu. Możemy intensywnie działać całą dobę (24 godzinny dyżur), a w pozostałym czasie – odpoczywać.
Sposób 2. Praca w nietypowych godzinach. Znam miejsca, gdzie pracuje się „na nocki”, w systemie 24/48 (24 godziny ciągłej pracy, potem 48 godzin wolnego) lub 12/24 (dwanaście godzin w pracy, żeby zasłużyć na 24 godziny luzu). Tam da się wyrobić pełny etat w dwa dni ciągłej pracy (24+24=48), albo trzy dni (24 + dwie „dwunastki”). Rozmawiałem z gościem, który pracuje w Norwegii 2 tygodnie, a 2 siedzi w domu.
Sposób 3. Własna firma lub freelance. W takich warunkach nikt nie stoi nad nami z batem. Sami jesteśmy pracownikiem, kierownikiem a często i księgową, kadrowcem, zaopatrzeniowcem, kierowcą i panią od BHP. Ale są też plusy. Nikt nie może zmusić nas do pracy. Robi to wizja głodu i niezapłaconych rachunków (częściej) lub wyjątkowy napęd wewnętrzny (rzadziej). Umiejmy docenić zalety. Damy radę wziąć większe zlecenie na kwartał zapierdolu i bimbać sobie przez następny. Obijać się dwa tygodnie, a potem kolejne dwa pracować jak szaleni po 16 godzin na dobę. Nadrabiać zaległości całego miesiąca luzu, przez kolejne 2. Tak właśnie działa mój brat, któremu zazdrości większość znanych mi korposzczurów, ponieważ albo zapieprza jak głupi albo odpoczywa w miłym miejscu. Tylko w pierwszym półroczu tego roku był na Malcie, w Grecji, w Belgii, w Maroku (po tygodniu) oraz 3 tygodnie we Włoszech. Nieźle – 50 dni wolnego na półrocze. Druga strona – działalność wysokomarżowa i wykonywana osobiście, oraz często-gęsto 16-20 godzinne sesje pracy pod presja lub krótkie kilkugodzinne okno na poprawne wprowadzenie 20 obszernych dokumentów do systemu. Na pewno – nie dla wszystkich. Nie trzeba koniecznie działać głową – można rękami (rzemieślnik).
Sposób 4. Odpowiedni zawód. Odpowiedni, czyli taki, w którym da się brać 2-3 dni wolnego w tygodniu, albo na zdalnej nikt nas szczegółowo nie kontroluje. Ja taki mam. Podobnie nauczyciele, nauczyciele akademiccy, lekarze itp.
Generalnie chodzi o to, żeby pracować 2-3 a max. 4 dni w tygodniu.
Na koniec – co robić z wolnym czasem? Załóżmy, nie pragniemy emerytury w wersji mikro spędzonej przed telewizorem albo z konsolą do gier. Idziemy raczej w kierunku wypoczynku. A to oznacza: citybreaki (krótkie wyjazdy do interesujących miast), naturebreaki (podobnie, tylko w głuszę), długie weekendy turystyczne lub aktywności na miejscu (rower, kajaki, konie, ogród itp.). Może kupimy sobie działkę, może mieszkanie w fajnej lokalizacji. Generalnie, podobnie jak w czasie wakacji, mini-emerytur – potrzebujemy pieniędzy. Podróże kosztują, drugi dom też, stąd rozwiązanie da się dopasować do osób z nieco grubszym portfelem (nawet w wersji budżetowej: pociąg/tanie linie, namiot/hostel i lokalne żarcie).
Chcecie spróbować mikro-emerytur?