Więzienie Tocoron, do niedawna oficjalnie kontrolowane przez gang Tren de Aragua, przejęte zostało przez formacje rządowe w ostatni czwartek w wyniku widowiskowego najazdu – stanowiącego w równej mierze pokaz siły, co niekompetencji (zarówno w tej konkretnej sytuacji, jak i systemowo). W drugiej części artykułu omawiającego to wydarzenie mowa będzie o tym, jakie to dziwy – porównywalne (przynajmniej na na lokalne standardy) nieomal z zawartością sezamu, tego rodem z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy – znaleziono w murach zakładu zamienionego w twierdzę gangu.
Wspomniany gang nie zdecydował się przy tym na obronę swojej twierdzy – zamiast tego decydując się na dyskretne ulotnienie się z kompleksu (w każdym razie z pewnością uczyniło tak kierownictwo grupy). Trzeba przyznać, iż skala operacji „porządkowej”, do której zaangażowano 11 tys. mundurowych i ciężki sprzęt, stanowiła ze strony reżimu tzw. overkill. Choć z drugiej strony – kartel z pewnością nie był bezbronny.
Otwarte wrota sezamu
Jak było wspomniane, w więzieniu znajdowały się duże zapasy broni – oczywiście mowa o tej w posiadaniu gangsterów, nie strażników. Prócz zwykłych pistoletów, strzelb i karabinów myśliwskich znalazły się też wojskowe karabiny samoczynne, zasilane z taśmy karabiny maszynowe, granatniki, manualne wyrzutnie pocisków rakietowych oraz pokaźne wolumeny amunicji i materiałów wybuchowych. Słowem – towary raczej trudno dostępne w przeciętnym zakładzie karnym, zwłaszcza dla więźniów.
Pod ziemią z kolei znaleziono wydrążone korytarze, którymi więźniowie musieli wydostać się na zewnątrz w momencie interwencji armii i policji. W tym kontekście obecność parku, placów zabaw dla dzieci czy nielegalnie dobudowne, prywatne domy z drewna, z dostępem do internetu i telewizji satelitarnej, wydają się dodatkiem stosunkowo niepozornym.
Społeczeństwo „obywatelskie” w działaniu
Więzienie było nie tylko centrum operacyjnym i logistycznym gangu, ale także ośrodkiem jego życia – jakkolwiek by to słowo brzmi – społecznego. Gangsterzy mieszkali tam ze swoimi rodzinami, traktując obszar jako poza zasięgiem innych grup przestępczych (z uwagi na zabezpieczenia terenu i silnie uzbrojony „garnizon” gangu) oraz służb i policji (z uwagi na ogromnie prawdopodobne powiązania korupcyjne oraz pozorny bezsens szukania przestępców na terenie więzienia).
Więźniowie Tocoron (przynajmniej ci należący do gangu) nie mieli jednak problemu z dostępem do czegokolwiek. W jego obrębie, prócz przebudowanych obiektów więziennych, znajdowały się bank, restauracja, arena do walk kogutów, supermarket, basen, klub nocny, zoo, kasyno czy boisko do baseballa. O przybytkach w rodzaju siłowni, domów publicznych czy sklepów z nielegalnymi towarami nie wspominano, jednak pamiętając o zakresie działalności gangu, ich funkcjonowanie tamże jest bardziej niż prawdopodobna.
Wedle pojawiających się relacji, ekonomia więzienna była na tyle dobrze zaopatrzona, iż lokalna ludność, poddana urokom życia w boliwariańskim socjaliźmie, chodziła tam na zakupy. Nie tylko z uwagi na ceny czy bezpieczeństwo (wewnątrz murów więzienia niebezpieczeństwo napadów miało być niższe niż na zewnątrz) – Tocoron w wielu przypadkach miało okazywać się jedynym miejscem, gdzie potrzebne rzeczy w ogóle były dostępne.
W istocie kompleks stanowił odrębne miasteczko, rządzące się niezależnie od otoczenia, którego autonomiczny ekosystem można uznać za istotnie funkcjonujący lepiej niż ten na zewnątrz jego murów (o oficjalnej gospodarce oraz wymiarze sprawiedliwości Wenezueli z uprzejmości nie wspominając).
Wszystko działało – dopóki, oczywiście, nie pojawiło się wenezuelskie państwo. Pamiętając o zbrodniczym i skrajnie niemoralnym charakterze działalności gangu, należy przy tym odnotować, iż udało mu się w więzieniu zbudować to, co od dawna jest poza zasięgiem reżimu Maduro w odniesieniu do całego kraju (naturalnie gdyby ten ostatni w ogóle próbował),
Darmowego prądu pod dostakiem
Więzienie było przy tym przykładem paralelnej ekonomii w więcej niż jednym zakresie. Mieścił się w nim bowiem nie tylko czarnorynkowy, dobrze zaopatrzony rynek towarów, ale operowała tam także kopalnia kryptowaluty.
Pośród skonfiskowanych dóbr pokazano także stosy sprzętu elektronicznego, wykorzystywanego w kopalni. Oficjalnie stwierdzono, iż służyły one do wydobycia Bitcoina, jednak twierdzenie to spotkało się ze sceptycznym przyjęciem komentatorów, którzy sugerowali, iż urządzenia te wykorzystywano raczej do wydobycia Litecoina. Miał za tym przemawiać nie tylko charakter urządzeń, ale także ilość energii elektrycznej potrzebnej do wydobycia bloku.
À propos tej ostatniej kwestii, interesująco przedstawia się także odpowiedź na pytanie, skąd gang dysponował prądem do prowadzenia wydobycia. Niewątpliwie w więzieniu znajdować się mogły agregaty czy podobne urządzenia, jednak ponad wszelką wątpliwość nie wystarczyłyby one do prowadzenia wydobycia kryptowaluty na przemysłową skalę.
Oczywista odpowiedź – iż prąd ten dostarczano z państwowej sieci – wydaje się logiczna. Sugerowałaby ona jednak albo niesamowitą wprost niekompetencję odpowiedzialnych za ten fakt oficjeli, albo też długotrwały układ korupcyjny, na mocy którego państwo lub poszczególne postacie z jego aparatu świadomie dotowały przedsięwzięcie gangu poprzez dostawy prądu. W zamian, oczywiście, za prywatnie otrzymywane korzyści majątkowe. Obydwie te opcje pasują przy tym jak ulał do realiów Wenezueli i bynajmniej nie wykluczają się przy tym nawzajem.
Pomimo drobiazgowego przeszukania, nie znaleziono przy tym żadnych nośników z kryptowalutą. prawdopodobnie gdzieś się zawieruszyły.