NBP kupuje złoto jak szalony! TSUE broni WIBOR, a na GPW nowe absurdy i pump & dump

1 dzień temu

NBP skupuje złoto jak szalony. Jakby szykował się na wojnę! W sumie to może i dobrze, bo w poprzednim tygodniu przez jedną noc… prawie ją mieliśmy.

Drony wlatują nad Polskę, rząd uruchamia artykuł 4 NATO, giełda leci 2,5% i… i nic się ostatecznie nie stało. Na giełdzie też. Jest choćby wyżej.

Obok tych wydarzeń kancelarie prawne dalej szukają swojego drugiego „frankowego eldorado”, ale na szczęście opinia TSUE jest jasna – WIBOR jest ok.

Ponadto na GPW rozpychają się schematy pump & dump. Oto węglowy Bumech chce zostać firmą zbrojeniową, a studio od gier chce robić… drony. Ech, i dalej są tacy, co łykają takie głupoty jak pelikany, a potem będzie płacz. O tym wszystkim w najnowszym Gospodarczym Przeglądzie Wydarzeń!

NBP kupuje złoto jak szalony! TSUE broni WIBOR, a na GPW nowe absurdy i pump & dump

Inwestuj z XTB! Podczas rejestracji podaj kod DNARYNKOW i odbierz darmowy kurs inwestowania dla początkujących

Załóż konto na: https://link-pso.xtb.com/pso/kdg44

NBP stawia na złoto: suwerenność, PR i trochę paniki

Narasta aktywność Narodowego Banku Polskiego w skupowaniu złota i jest to na pewno jeden z ciekawszych ruchów strategicznych ostatnich miesięcy. Decyzja z 10 września 2025 r. o podniesieniu udziału złota w rezerwach walutowych do 30% oficjalnych aktywów rezerwowych pokazuje, iż NBP traktuje złoto nie jako dekorację bilansu, ale najważniejszy element polityki zabezpieczającej przed ryzykami globalnymi. w tej chwili polski bank centralny ma ponad 515 ton złota, co stanowi około 22–22,4% rezerw walutowych. To już ponad dawny cel na poziomie 20%, teraz zapowiedziany nowy próg – 30%.

Dlaczego złoto? Glapiński twierdzi, iż ze względu na charakter „bezpiecznego aktywa”. Złoto nie jest zależne od polityki monetarnej konkretnego kraju, nie podlega ryzyku niewypłacalności emitenta ani kontrahenta – w odróżnieniu od obligacji czy walut obcych. To sprawia, iż w okresach niepewności – inflacji, napięć geopolitycznych, ryzyka dewaluacji – centralne banki chcą mieć składnik, który „trzyma wartość”.

Tłumaczy się to też, kwestią suwerenności i stabilności waluty. Dla Polski zwiększanie złotych rezerw to sygnał dla rynku, inwestorów i rywali, iż kraj chce się zabezpieczyć przed globalnymi turbulencjami – kryzysami finansowymi, zaburzeniami łańcuchów dostaw, sankcjami czy presją na kurs walutowy. Im większy udział złota, tym mniejsza podatność na zewnętrzne wstrząsy i większa niezależność.

W moim przekonaniu jednak najważniejszy aspekt stanowi tutaj polityka i PR. Najważniejszym składnikiem rezerw wszystkich banków centralnych są dolary i amerykańskie obligacje. W czasie, kiedy najpierw inflacja, a potem Donald Trump nadszarpnęły lekko reputację dolara, złoto stało się aktywem, dzięki którego Bank Centralny może krzyczeć do swoich obywateli „Patrzcie, jacy jesteśmy niezależni! Ufacie naszej walucie!”

Bo tak naprawdę jednak poza scenariuszem całkowitego upadku systemu walutowego i skrajnego kryzysu finansowego złoto nie ma dla banku centralnego praktycznych zastosowań.

Mimo wszystko ma to też dobre strony bo złoto rzeczywiście jest aktywem, które w długim terminie zabezpiecza przed inflacją, więc w relacji do walut jego wartość choćby bez dalszych zakupów będzie rosła. Trzeba tylko wziąć pod uwagę, iż celem Banku Centralnego nie jest zarabianie na inwestycjach. Gdyby tak było to NBP ma wiele lepszych opcji niż złoto.

Dronowy alarm i polityczne granie wojną

Więcej złota nie obroni nas też przed wojną, a w końcu w nocy z 9 na 10 września 2025 roku Polska znalazła się prawie iż na wojnie! Tak, lekko się nabijam, bo patrzę na to przez pryzmat rynków i giełdy, gdzie takie incydenty nie mają większego znaczenia.

Według informacji podawanych przez Dowództwo Operacyjne, w polską przestrzeń powietrzną wleciało od 19 do 23 bezzałogowców typu „kamikadze”, które najpewniej wystartowały z terytorium Rosji lub Białorusi. Naruszenie trwało kilka godzin – od późnego wieczora aż do świtu.

Rząd powiadomił sojuszników z NATO i uruchomił konsultacje w ramach artykułu 4 Traktatu Północnoatlantyckiego, co oznacza formalne wezwanie do rozmów i koordynacji reakcji. Jedno jest pewne– z tego incydentu nie wybucha wojna. Z perspektywy geopolitycznej sprawa na pewno ma znaczenie, ale jeżeli chodzi o rynek, to jedyne co daje, to szansę na zyski. Rynki finansowe zareagowały bowiem na wydarzenia błyskawicznie. Indeks WIG20 na początku sesji spadł aż o 2,5%, co pokazuje, iż inwestorzy na chwilę przestraszyli się głównie wystąpienia Donalda Tuska w sejmie. Jednak już w trakcie tego samego dnia nastroje się uspokoiły i straty ograniczono do około − 0,9%. Kolejnego dnia warszawska giełda całkowicie odrobiła spadki – WIG20 zakończył sesję powyżej poziomów sprzed incydentu.

Następnym razem zanim zaczniecie panikować, to pamiętajcie, iż możecie być w wersji premium DNA i na tamtejszym Discordzie gwałtownie zostalibyście uspokojeni

Cała sytuacja pokazuje, iż polski rynek kapitałowy wykazuje dużą odporność. Inwestorzy gwałtownie ocenili, iż nie jest to wydarzenie o długofalowych konsekwencjach. Efekt? Zamiast paniki mamy lekcję, iż choćby w obliczu prowokacji czy pomyłek sąsiada zza wschodniej granicy, fundamenty gospodarcze i rynkowe pozostają stabilne i warto takie momenty rynkowego szumu wykorzystywać do kupowania akcji.

Takie momenty – kiedy rynek w kilka godzin potrafi spaść o 2,5%, a potem wszystko odrabia – to dla inwestorów często najlepsze okazje. Trzeba tylko mieć narzędzie, żeby gwałtownie reagować. Partnerem tego materiału jest XTB – polski dom maklerski, w którym możesz inwestować w akcje i ETF-y z zerową prowizją do 100 tysięcy euro obrotu miesięcznie. A z kodem DNARYNKOW dostaniesz dodatkowo pakiet edukacyjny przygotowany specjalnie dla początkujących inwestorów. Link znajdziesz w opisie.

WIBOR pod ostrzałem? Nie tym razem

Spore wydarzenie dotknęło też w ubiegłym tygodniu polskie banki. Rzeczniczka Trybunały Sprawiedliwości Unii Europejskiej, Laila Medina, przedstawiła opinię w sprawie, która może mieć znaczenie dla blisko dwóch milionów kredytów hipotecznych udzielonych w Polsce na zmienne oprocentowanie oparte o wskaźniku WIBOR. Kancelarie odszkodowawcze liczyły tu na powtórkę z „frankowego” scenariusza, ale sytuacja wygląda zupełnie inaczej.

Zresztą sam przygotowałem o tym dla was już aż dwa materiały, iż nic z tego nie będzie. Naprawdę – nie ma sensu żebyście tracili gotówkę na opłaty dla kancelarii prawnych, z czego nic nie wyniknie.

Sednem opinii Rzeczniczki jest stwierdzenie, iż sądy mogą badać klauzule umowne odnoszące się do WIBOR-u pod kątem przejrzystości i rzetelności informacji przekazanych konsumentowi. ALE jednocześnie pokreślono, iż samego wskaźnika WIBOR ani metody jego wyznaczania sądy badać nie mogą, bo wszystko jest z nim ok.

Tym samym upada główny argument, na którym budowały swoje narracje kancelarie prawne. To nie banki wymyślają czy manipulują WIBOR-em – za jego ustalanie odpowiada GPW Benchmark, działając na podstawie unijnego Rozporządzenia BMR. Wskaźnik jest transparentny, nadzorowany i zgodny z europejskim prawem. Próby twierdzenia, iż to „nieuczciwy mechanizm”, można sobie odłożyć na półkę z mitami.

Pozostaje jednak pytanie: czy banki wystarczająco informowały swoich klientów o ryzyku i tu odpowiedź też jest prosta – tak. Obowiązki informacyjne były precyzyjnie określone już w dyrektywie o kredycie hipotecznym, wdrożonej do polskiego prawa. KNF dodatkowo zaostrzyła te standardy w rekomendacji S, zmuszając banki do pokazywania klientom konkretnych symulacji jak mogą zmieniać się raty przy wzroście stóp procentowych. To nie były pierdo formułki, tylko realne przykłady, które każdy kredytobiorca dostawał przed podpisaniem umowy.

Czy można powiedzieć, iż absolutnie każdy klient rozumiał te ryzyka? Pewnie nie. Jasne, są na pewno tacy, co nic nie ogarnęli i skupili się na wibroniu mieszkania, ale za własny analfabetyzm finansowy można winić głównie siebie. Kredyt hipoteczny to spore zobowiązanie, a ryzyko zmiennej stopy było jasno sygnalizowane. Zresztą jak te same stopy procentowe spadały, to jakoś nikt się nie procesował, a chyba widział efekty, nie?

Od kilku lat już kancelarie prawne szukają nowego pola do zarobku po kredytach frankowych. WIBOR stał się ich kolejnym celem. Argumentacja była prosta: skoro można było unieważniać kredyty frankowe, spróbujmy to samo z kredytami złotowymi. Problem w tym, iż w przeciwieństwie do kredytów walutowych, tutaj nie ma klauzul abuzywnych. Mamy wskaźnik rynkowy zatwierdzony przez Unię i obowiązki informacyjne, które banki wypełniały.

Nic dziwnego, iż do tej pory zapadło już ponad sto prawomocnych wyroków w sprawach WIBOR-owych – i wszystkie były korzystne dla banków. W dodatku choćby postępowania zabezpieczające, które chwilowo zawieszały spłatę rat, są w drugiej instancji uchylane w ponad 90% przypadków. To mówi samo za siebie.

TSUE zostawiło furtkę do badania czy banki przekazywały informacje w sposób wystarczająco jasny, ale nie jest rewolucja, tylko przypomnienie zasad, które obowiązują od dawna. Stąd też liczne komentarze prawników (nie tych co po prostu pracują w owych kancelariach), iż opinia jest dla banków „więcej niż korzystna”.

Ostateczny wyrok TSUE spodziewany jest na początku przyszłego roku. Patrząc na praktykę, będzie on najpewniej zgodny z opinią rzeczniczki generalnej. To oznacza, iż sądy krajowe przez cały czas będą mogły badać przejrzystość umów, ale nie samego wskaźnika.

Dla rynku finansowego to istotny sygnał stabilności. Gdyby bowiem nagle podważono WIBOR jako fundament polskiego systemu kredytowego, mielibyśmy do czynienia z prawdziwym chaosem – zarówno dla banków, jak i dla całej gospodarki.

Sprawa WIBOR-u pokazuje, jak łatwo w przestrzeni publicznej wytwarza się narrację o „patologii” tam, gdzie jej nie ma. To naturalne, iż konsumenci szukają ochrony swoich interesów, ale równie naturalne powinno być, iż zobowiązania finansowe wymagają świadomości ryzyka. Desperacka próba parakancelarii do znalezienia sobie nowego źródełka przychodów wytwarzając przy tym sztuczny strach? Brzydzę się tym.

Dołącz do nas na Twitterze oraz YouTube i bądź na bieżąco!

Bumech i MRAP-y: wielki rajd czy wielka ściema?

Podobnie jak brzydzę się ponownym klasycznym pump & dump na akcjach Bumechu. W kilka dni kurs wystrzelił o ponad 80%, a od końca lipca rajd przekroczył 350%. Zapalnikiem entuzjazmu była umowa z południowoafrykańską OTT Technologies: producentem pojazdów opancerzonych, który chce wejść do Europy z ofertą pojazdów odpornych na miny ataki oraz pojazdów wsparcia (m.in. Bulldog).

Bumech ma je polonizować, europeizować i składać na rynki Europy Środkowej oraz Skandynawii, z docelowym poziomem co najmniej 70% komponentów z UE. Na starcie montaż ruszy na bazie części OTT, z czasem udział europejskich dostawców ma rosnąć. Kontrakt obowiązuje do końca 2027 r. z automatycznym przedłużeniem przy spełnieniu progów, a na pojazdach przewidziano integrację systemów antydronowych. Pierwsze egzemplarze demonstracyjne spółka zapowiada na I kwartał 2026 r.

Brzmi jak przepustka do „hossy zbrojeniowej” na GPW. I rynek właśnie tak to czyta: kapitalizacja dyskontuje setki potencjalnych pojazdów, długie umowy serwisowe, części zamienne i „opcjonalność” ekspansji. Tyle iż diabeł tkwi w kalendarzu i finansowaniu. Bumech ma ponieść koszty uruchomienia produkcji oraz wsparcia sprzedaży, a przychody z realnych dostaw – jeżeli dojdą do skutku – pojawią się najwcześniej po etapie demo i certyfikacji, czyli w drugiej połowie 2026 r. W międzyczasie trzeba będzie zbudować łańcuch dostaw, zdolności przemysłowe, kompetencje integratora i – co najważniejsze – wygrać przetargi w krajach, które mają własnych czempionów i napięte budżety.

Historia Bumechu uczy pokory. Spółka funkcjonuje w regularnym cyklu rozbudzonych nadziei i gwałtownych wybić, po których przychodzi równie gwałtowne „oddawanie” wzrostów. Widać to jak na dłoni na długoterminowym wykresie: spektakularne piki (np. 2022–2023) kończyły się głębokimi korektami i długimi okresami marazmu. To klasyka rynków: narracja > oczekiwania > rewizja oczekiwań. Dziś mamy narrację idealną – zbrojeniówka, MRAP-y, NATO, eksport – ale na razie to wciąż projekt, a nie portfel twardych zamówień.

Czy wejście w obronność ma sens? Tak, ale czy ma sens dla spółki węglowej?! Dziwny kierunek dywersyfikacji). choćby jednak, jeżeli założymy, iż tak, to czy obecna wycena to już „nowa normalność”? No nie. Dopóki nie zobaczymy podpisanych kontraktów końcowych, harmonogramów dostaw i marż w raporcie, kurs będzie żył głównie sentymentem, a sentyment w spółkach transformujących model biznesowy bywa kapryśny.

Bumech być może stara się opowiedzieć jakąś nową historię, ale dla mnie bardziej to wygląda jak typowe pompowanie narracji. Ja tego nie kupuję.

Farm 51 buduje drony… na silniku do gier

Zresztą nie tylko Bumech stara się zrobić własne zmartwychwstanie grając na emocjach wojskowych.

9 września na rynku NewConnect zrobiło się z kolei gorąco na spółce The Farm 51, znanej głównie z serii gier Chernobylite. Studio ogłosiło, iż oprócz tworzenia gier komputerowych zamierza budować… drony. Reakcja inwestorów była natychmiastowa – kurs akcji w dwa dni podskoczył choćby o ponad 110%. No LOL to za mało.

Spółka w zaktualizowanej strategii na lata 2023–2026 zapowiedziała, iż drony staną się jej drugim filarem działalności. W planach jest m.in. projekt badawczo-rozwojowy BSL-WRE na lata 2025–2027, obejmujący stworzenie środowiska symulacyjnego dla bezzałogowców w warunkach walki radioelektronicznej. Uwzględniać ma ono działanie radarów, zakłóceń i wpływ pogody na efektywność maszyn działających pojedynczo lub w roju. Co ciekawe, całość powstanie na Unreal Engine 5 i ma służyć zarówno do gier komputerowych, jak i do symulacji szkolno-treningowych. Firma pozyskała na ten cel dofinansowanie w wysokości 2,15 mln zł.

Na papierze wygląda to ambitnie, w praktyce jednak ciężko nie zadać pytania: co ma wspólnego studio gier z przemysłem dronowym? Owszem, doświadczenie w tworzeniu realistycznych symulacji komputerowych można próbować przełożyć na symulacje bojowe. Ale między tym a produkcją bezzałogowców dla wojska jest przepaść – zarówno technologiczna, jak i finansowa.

Nie przeszkadza to jednak inwestorom. Od miesięcy na warszawskiej giełdzie panuje moda na spółki „zbrojeniowe” i „dronowe”. Wystarczy komunikat o wejściu w tę branżę, by kurs szybował o kilkadziesiąt czy choćby kilkaset procent. Widać to było wcześniej w przypadkach innych firm, które bez większego dorobku próbowały wskoczyć na ten trend. Farm 51 idealnie wpasowało się w ten schemat – dawno zapomniane przez rynek, teraz wraca do medialnego obiegu z nową narracją.

Co ciekawe, studio zapewnia, iż nie porzuca dotychczasowych projektów. W planach są Chernobylite 2: Exclusion Zone (premiera na 2026 r.) oraz nowa gra o roboczej nazwie Wardevil, także z militarnymi akcentami i „szerokim zastosowaniem technologii symulacji dronów”. Wygląda więc na to, iż drony pojawią się raczej w grach i wirtualnych środowiskach, niż w realnych magazynach armii.

Informacja z Farm 51 pachnie typowym giełdowym PR-em niż realną zmianą firmy. Drony są modne, więc i spółka próbuje wykorzystać ten trend, by ściągnąć na siebie uwagę inwestorów i świeży kapitał. Historia pokazuje jednak, iż takie eksperymentalne strategie często kończą się powrotem do punktu wyjścia.

W ten sam wojskowy trend wpisał się też Apator. Tylko różnica polega na tym, iż o ile Farm 51 to studio takich sobie gier, które z hardware’em lotniczym nie ma nic wspólnego, o tyle Apator faktycznie chociaż dysponuje zapleczem produkcyjnym i doświadczeniem w wytwarzaniu elektroniki oraz komponentów mechanicznych.

O wiele więcej tutaj podstaw do tego, żeby faktycznie traktować nowy segment jako jakaś formę wykorzystania rosnącego popytu. Apator opublikował ponadto niedawno wyniki, które były sporo lepsze od oczekiwań.

Inwestuj z XTB! Podczas rejestracji podaj kod DNARYNKOW i odbierz darmowy kurs inwestowania dla początkujących

Załóż konto na:
https://link-pso.xtb.com/pso/kdg44

Do zarobienia!
Piotr Cymcyk

Porcja informacji o rynku prosto na Twoją skrzynkę w każdą niedzielę o 19:00
67
5
Idź do oryginalnego materiału