Artykuł ten ukazał się oryginalnie jesienią ubiegłego roku pod tytułem „There was never going to be peace with Russia: Reflections on 30 years of post-Cold War strategy”. Wydawcą był magazyn „Security and Strategy”, rocznik Alexander Hamilton Society, czyli założonego w Waszyngtonie amerykańskiego ogólnokrajowego stowarzyszenia mającego na celu kształcenie przyszłych pokoleń specjalistów od polityki zagranicznej w Stanach Zjednoczonych. Jest efektem mojego uczestnictwa w trwającej rok serii seminariów na temat amerykańskiej pozycji na świecie, a szczególnie relacji rosyjsko-amerykańskich. Z tego powodu jest on kierowany do zainteresowanego polityką międzynarodową czytelnika amerykańskiego i jako taki należy go czytać. Polecam go jednak uwadze polskiego czytelnika. Na pewno mam nadzieję, iż sam w sobie okaże się interesujący. Liczę też, iż ułatwi on bardzo potrzebne Polakom spojrzenie na problemy Europy Środkowej i Wschodniej ostatnich trzydziestu lat z perspektywy Waszyngtonu, jako ośrodka politycznego, który w sposób przemożny – i mimo pewnych problemów ostatecznie pozytywny – zaważył w tym okresie na jej losach.
Wiktor Babiński
Pełna inwazja Rosji na Ukrainę w 2022 roku symbolizowała bankructwo amerykańskiej strategii wobec Europy po zimnej wojnie. Ale czym dokładnie była ta strategia i gdzie zeszła na manowce? Spoglądając wstecz na ostatnie 30 lat amerykańskiego zaangażowania w Europie, okazuje się, iż po zakończeniu zimnej wojny Stany Zjednoczone z niezwykłą konsekwencją realizowały dwa sprzeczne cele strategiczne. Jednym z nich było partnerstwo geopolityczne z Rosją; drugim budowanie stabilności i dobrobytu na kontynencie europejskim poprzez rozszerzenie zachodnich instytucji z czasów zimnej wojny na kraje byłego bloku wschodniego. Sprzeczność ta nigdy nie została wyraźnie wyartykułowana, być może dlatego, iż nigdy nie zdawano sobie z niej zupełnie sprawy. Doprowadziło to do trzech dekad napięć, w trakcie których konkretne elementy amerykańskiej i rosyjskiej wizji na przyszłość Europy zderzały się, nakręcając spiralę nieufności i napięć. Nie oznacza to wcale, iż inwestowanie w Organizację Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO) jako fundamentu europejskiego porządku było błędem i iż Stany Zjednoczone powinny były bardziej przychylić się Moskwie — wręcz przeciwnie. Prawda była i jest taka, iż elity rosyjskie oczekiwały ustępstw, które pozostają całkowicie niezgodne z interesami amerykańskimi w Europie, a także celami i pragnieniami większości państw europejskich. Tylko całkowita kapitulacja wobec tych oczekiwań mogłaby zapewnić Stanom Zjednoczonym upragnione przez szereg administracji partnerstwo z Rosją po zakończeniu zimnej wojny. Patrząc w przyszłość, Waszyngton musi zdać sobie sprawę, iż sposób, w jaki elity rosyjskie postrzegają świat i swoją rolę w nim sprawia, iż cokolwiek innego niż konflikt z Zachodem o Europę jest wysoce nieprawdopodobne.
Trzy dekady w pogoni za dwiema sprzecznościami
Od końca lat 40. XX wieku amerykańska strategia była kierowana potrzebą powstrzymania rozległej i wrogiej władzy sowieckiej w jej istniejącym zasięgu wpływu, oczekując momentu, w którym wewnętrzne zmiany w Związku Sowieckim pozwolą Waszyngtonowi i Moskwie odrzucić zimną wojnę i zbudować swoje stosunki na nowych, pokojowych podstawach. Wydarzenia z lat 1989–1991 podważyły rację bytu tej strategii. Związek Sowiecki faktycznie spróbował dokonać poważnych zmian ustrojowych, ale w trakcie tego procesu rozpadł się i przestał istnieć. Wraz z nim zniknął Układ Warszawski, czyli sojusz wojskowy, który przez prawie pół wieku stawiał czoła NATO w podzielonej Europie. Sam komunizm, który od dekad straszył amerykańską opinię publiczną i elity, zmuszając je do aktywnej polityki zagranicznej, został zdyskredytowany jako system organizacji społecznej i zniknął z Europy na dobre. W miejsce tego wrogiego, ale przewidywalnie stabilnego środowiska pojawiła się nowa i niestabilna Europa Środkowa i Wschodnia. Składała się z nowych suwerennych państw byłego Układu Warszawskiego i siedmiu postsowieckich republik. Do tej drugiej grupy zaliczała się Federacja Rosyjska, pozornie wyzwolona spod ciężaru własnego imperium i otwarta na nowe zdefiniowanie swoich relacji ze światem zewnętrznym.
W tych okolicznościach Waszyngton musiał całkowicie zmienić swoją strategię wobec nowej Rosji, jak również wschodniej połowy Europy. Tym razem nie pojawił się żaden dokument, taki jak słynny „Długi Telegram” ani żaden strateg jak George Kennan, który wyartykułowałby elitom i społeczeństwu tę strategię. Niemniej jednak założenia, które pojawiły się w pierwszych latach okresu po zimnej wojnie, okazały się zadziwiająco spójne przez kolejne trzy dekady. Brzmiały one następująco: Federacja Rosyjska musi odgrywać istotną rolę w sprawach światowych i będzie otwarta na partnerstwo w tym zakresie ze Stanami Zjednoczonymi. Z tych założeń wynikało, iż Waszyngton może i powinien próbować nawiązać konstruktywne stosunki z Moskwą, na których mógłby zbudować dużą inwestycję geopolityczną. Świadczy o niezwykłej sile tych przekonań, iż każda administracja USA, od Billa Clintona po Joe Bidena, próbowała osiągnąć jakiś rodzaj konstruktywnych, niekonkurencyjnych stosunków z Federacją Rosyjską, pomimo narastających dowodów na niemożność takiego zadania.
W tym samym czasie Stany Zjednoczone musiały znaleźć sposób na podejście do Europy Wschodniej, która została wyzwolona, ale również wyjęta spod jakiejkolwiek architektury bezpieczeństwa po rozpadzie systemu komunistycznego. Waszyngton zdecydował, iż chociaż region ten jest tymczasowo niestabilny, ma on jednak potencjał do demokratyzacji i rozwoju podobnego do tego, który przed laty obrali inni amerykańscy sojusznicy w Europie Zachodniej i Azji Południowo-Wschodniej. Szerzej rzecz ujmując, Stany Zjednoczone postanowiły przez cały czas inwestować w instytucje transatlantyckie stworzone na potrzeby zimnej wojny i przekształcić je w ramy stabilizujące cały kontynent europejski, wspierające bezpieczeństwo i rozwój gospodarczy. Stany Zjednoczone miały realizować te dwa cele jednocześnie — choć czasem bez przekonania — przez trzy dekady, aż do rosyjskiej inwazji na Ukrainę w lutym 2022 r.
Pierwszym prezydentem, który kompleksowo zajął się kwestią zdefiniowania podejścia USA do Rosji w okresie po zimnej wojnie, był Bill Clinton. Administracja Clintona realizowała coś, co były prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Zbigniew Brzeziński opisał w 1994 roku jako „politykę idealistycznego optymizmu”, w której „cel powstrzymania ekspansji sowieckiej [miał zostać] zastąpiony partnerstwem z demokratyczną Rosją”.[1] Podstawą tej polityki było przekonanie, iż powstanie w Rosji systemu demokratycznego opartego na gospodarce rynkowej było osiągalne i prawdopodobne, a zatem reżim Borysa Jelcyna wart był bezkrytycznego wsparcia pomimo swoich oczywistych niedociągnięć. Na długo zanim można było z całą pewnością powiedzieć, iż Federacja Rosyjska naprawdę stanie się partnerem współpracy, jakim chciał ją widzieć Clinton, jego administracja traktowała już Moskwę jak zaufanego geopolitycznego współpracownika, z którym można dzielić odpowiedzialność za świat. Tę postawę najlepiej oddaje pochwała Clintona dla rosyjskiej interwencji w gruzińskiej wojnie domowej z lat 1991–1993, wyrażona podczas jego wizyty w Moskwie w styczniu 1994 r. W swoim przemówieniu Clinton rysował partnerstwo wielkich mocarstw między Waszyngtonem a Moskwą, które czuwać będzie nad stabilnością w Eurazji, i zachęcał Rosję do śmielszego używania swojej siły: „Będziecie angażować się w niektóre z tych obszarów w pobliżu was, tak jak Stany Zjednoczone angażowały się w Panamę lub Grenadę w pobliżu naszego obszaru”.[2]
W trakcie pogoni za życzeniowym scenariuszem uczynienia z Rosji odpowiedzialnego młodszego partnera mocarstwowego Stanów Zjednoczonych, Clinton musiał też podjąć decyzję o strategicznym znaczeniu w odniesieniu do Europy Środkowej i Wschodniej. Ponieważ upadek Układu Warszawskiego w 1991 r. pozostawił ogromną lukę w europejskiej architekturze bezpieczeństwa, przyszłość ładu europejskiego wisiała w nieunikniony sposób nad decydentami w Waszyngtonie. Alternatywne scenariusze na nową Europę Wschodnią wahały się od rozszerzenia istniejących instytucji zachodnich po zorganizowanie stałej neutralności (tzw. „finlandyzacja”) dla państw byłego bloku wschodniego. Próbę połączenia tych dwóch alternatyw podjęto w 1994 r. wraz z uruchomieniem Partnerstwa dla Pokoju (PfP), organizacji stowarzyszonej z NATO mającej na celu zgromadzenie członków NATO i wszystkich byłych państw komunistycznych, w tym Rosji, we wspólnych ramach traktatowych.[3] Zaletami PfP było to, iż unikało ono wyznaczania nowych linii w Europie oraz, przynajmniej nominalnie, obejmowało wszystkie zainteresowane kraje. Jego rażącą słabością było natomiast, iż nie oferowało w praktyce żadnych twardych gwarancji bezpieczeństwa, a zatem nie rozwiązywało niczyich dylematów. Ponadto kwestia ostatecznego pełnego członkostwa w NATO dla jego uczestników pozostawała boleśnie niejasna i jakby odroczona w nieokreśloną przyszłość.
Już przed oficjalnym uruchomieniem PfP pojawiły się sygnały, iż kluczowi interesariusze ciągną w przeciwnych kierunkach, oddalając się od kompromisu. Podczas spotkania w Warszawie z polskim prezydentem Lechem Wałęsą 25 sierpnia 1993 r. Jelcyn wydał oświadczenie zapewniające, iż Rosja nie ma nic przeciwko członkostwu Polski w NATO.[4] Chociaż później wycofał się pod presją swojego establishmentu wojskowego i stanowczo sprzeciwił się rozszerzeniu NATO, wschodni Europejczycy wykorzystali to wydarzenie, aby jeszcze mocniej lobbować na rzecz członkostwa. W następnym roku, gdy losy PfP wisiały na włosku, Rosja rozpoczęła niezwykle brutalną wojnę przeciwko separatystycznej Czeczenii, osłabiając własne argumenty przeciwko rozszerzeniu NATO, a Partia Republikańska przejęła od Demokratów Clintona kontrolę nad Kongresem, wywierając presję na Biały Dom, aby ten zajął odważniejsze stanowisko w polityce zagranicznej.[5] Ostatecznie około 1994 roku administracja Clintona zrezygnowała z planów oparcia bezpieczeństwa europejskiego na Partnerstwie dla Pokoju i podjęła strategiczną decyzję o poparciu natychmiastowego rozszerzenia NATO na wschód jako najlepszego sposobu na stabilizację kontynentu europejskiego.[6]
Polityka Clintona, polegająca na dążeniu zarówno do rozszerzenia NATO, jak i partnerstwa z Rosją, była od początku obarczona sprzecznościami. Już w drugiej połowie 1993 r. Moskwa otwarcie głosiła swojego rzekome prawo weta w stosunku do suwerennych decyzji państw tak daleko na zachód, jak Polska. Duopol wielkich mocarstw, który Clinton otwarcie zasugerował w Moskwie w styczniu 1994 r., mógł być realizowany jedynie kosztem Europy „całej i wolnej”. Z kolei ten drugi scenariusz mógł być przez Stany Zjednoczone realizowany jedynie kosztem wydawania się nieszczerym wobec elit w Moskwie, które myślały, iż obiecano im między wierszami rolę współrządcy światem do odegrania u boku Waszyngtonu, ale później boleśnie odkryły, iż zasady te aplikowane będą tylko wybiórczo (w Gruzji – tak; w Polsce – nie). Ta bolesna dynamika najbardziej uwidoczniła się w Europie Wschodniej, gdzie te dwie obietnice spotykały się i ścierały. Sprzeczność między budowaniem bezpieczeństwa europejskiego na rozszerzeniu zachodnich instytucji a coraz bardziej widocznym żądaniem przez Rosję na specjalnego statusu, który umożliwiłby jej weta w stosunku do suwerenności innych krajów, nigdy nie została zaadresowana za czasów Clintona.
Obejmujący władzę po Clintonie w 2001 r. prezydent George W. Bush porzucił cel wspierania demokratyzacji w Rosji, ale pozostał pełen nadziei, iż — choćby jeżeli nie będzie ona podążała za amerykańskimi standardami demokracji i wolnego rynku — Rosja może być partnerem geopolitycznym Stanów Zjednoczonych. Administracja Busha dążyła do współpracy w kwestiach wspólnego zainteresowania. Ta postawa została wzmocniona przez ataki terrorystyczne na World Trade Center 11 września 2001 r.[7] Nowy prezydent Rosji, Władimir Putin, wykorzystał wydarzenia z 11 września, aby budować platformę współpracy geopolitycznej, która doprowadziła między innymi do obecności USA w Azji Środkowej ze wsparciem rosyjskim w celu prowadzenia wojny w Afganistanie. Wielkie oczekiwania strony rosyjskiej co do „równego partnerstwa nierównych”, jakie wygenerowała kooperacja po 11 września, okazały się jednak dalekie od rzeczywistości.[8] Jak wspominał Thomas Graham, ówczesny starszy dyrektor ds. Rosji w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego, „jako minimum administracja nie chciała, aby Rosja stawała jej na drodze”, a tak naprawdę pragnęła rosyjskiej pomocy w realizacji priorytetów polityki zagranicznej na świecie.[9] Nie była jednak skłonna przyznać Moskwie roli regionalnego hegemona i globalnego współrównego, której pragnęli Rosjanie.
Podczas gdy Waszyngton żonglował dwiema sprzecznymi wizjami budowania porządku w Europie — próbując inwestować w atlantyzm, ale także utrzymywać Rosję jako partnera — na świecie działy się nieodwracalne szkody. Wschodni kraniec kontynentu europejskiego popadał w szarą strefę niestabilności naznaczoną geopolityczną niepewnością, niskimi standardami rządzenia, korupcją i ogromnymi aspiracjami społecznymi podsycanymi przez promieniujący przykład integracji europejskiej. W połowie lat 90. wraz z wyborem Aleksandra Łukaszenki na prezydenta załamała się na Białorusi raczkująca demokracja, a nowy lider niedługo stłumił opozycję polityczną i sprzymierzył się ściśle z podobnie myślącymi elitami w Rosji. Upadek Białorusi został zignorowany przez Stany Zjednoczone i ich europejskich sojuszników, a jego strategiczne konsekwencje odczuwalne są do dziś, gdy Białoruś stała się platformą startową dla rosyjskiej agresji militarnej i klinem wymierzonym w NATO. Brak jasnej determinacji, aby utrzymać kurs na stabilizację Europy poprzez rozszerzenie zachodnich instytucji, doprowadziło także do skazania Ukrainy na geopolityczną szarą strefę.
Memorandum Budapesztańskie z 1994 r., w którym Ukraina wymieniła głowice nuklearne na bezużyteczne „zapewnienia bezpieczeństwa” [security assurances], zostało osiągnięte w duchu kondominium mocarstw, polegając wyłącznie na dobrej woli Moskwy. To zasadniczo odsunęło problem suwerenności i niepodległości Ukrainy na później, nie rozwiązując go. Rozwiązanie to okazało się niestabilne i nie do utrzymania już w 2004 r., kiedy protesty społeczne na Ukrainie zażądały europejskich standardów zarządzania i odpowiedzialności władzy przed obywatelem, odrzucając balansowanie prezydenta Leonida Kuczmy między Zachodem a Rosją. Szczyt NATO w Bukareszcie w 2008 r. wysunął te sprzeczności na pierwszy plan, gdy Bush nalegał na członkostwo w sojuszu dla Ukrainy i Gruzji, ale nie udało mu się do tego przekonać Berlina i Paryża, co ostatecznie podważyło zarówno jego „partnerstwo” z Moskwą, jak i bezpieczeństwo europejskie. Dzień po szczycie, podczas wizyty na posiedzeniu Rady NATO—Rosja, Putin powiedział Bushowi: „George, musisz zrozumieć, iż Ukraina nie jest choćby krajem”.[10]
Kiedy Barack Obama został prezydentem, jego zespół ds. bezpieczeństwa narodowego próbował wykorzystać pozorną zmianę na Kremlu, gdzie Dmitrij Miedwiediew zastąpił Putina na stanowisku prezydenta. Była to próba nakłonienia Rosji do partnerstwa ze Stanami Zjednoczonymi, pozornie zniszczonego przez kryzys związany ze szczytem w Bukareszcie i rosyjską inwazję na Gruzję. „Reset”, jak go zaczęto nazywać, opierał się na gwałtownie zanikającym założeniu, iż państwo i społeczeństwo rosyjskie będą podążać za dobrodziejstwem wynikającym z pokojowych relacji ze Stanami Zjednoczonymi opartych na gospodarce, technologii, kontroli zbrojeń i kontaktach międzyludzkich, których wspólny wpływ przeważy nad geopolityką. Dla dobra swojej polityki resetu Obama poświęcił solidną rozbudowę bezpieczeństwa w Europie Wschodniej, symbolizowaną przez jego wycofanie się z projektu z czasów Busha polegającego na budowie systemu obrony powietrznej w Polsce i Czechach. Pomimo pewnych sukcesów, takich jak porozumienie o kontroli zbrojeń New START, stosunki dwustronne pogorszyły się po protestach w Rosji w latach 2011–2012 i powrocie Putina do władzy w 2012 r. Ówczesny ambasador USA w Rosji i autor polityki resetu z pierwszych lat administracji Obamy Michael McFaul zdał sobie wówczas sprawę, iż Putin i elity na Kremlu patrzą na niego i Stany Zjednoczone ze zdecydowaną wrogością.[11] Reset został definitywnie pogrzebany po aneksji Krymu przez Rosję i inwazji na wschodnią Ukrainę w 2014 r.
Nawet wtedy jednak ekipa Obamy zachowała nieśmiałość wobec Rosji, wprowadzając de facto embargo na dostawy śmiercionośnej broni do obrony Ukrainy i mając nadzieję, iż stolice europejskie pod przewodnictwem Berlina rozwiążą ten niechciany problem bez Stanów Zjednoczonych.[12] W tym momencie Waszyngton wydawał się zmęczony budowaniem stabilności w Europie Środkowej i Wschodniej, i zadowolony z ograniczenia swojego zaangażowania w regionie, aby uniknąć konfrontacji z Rosją, choćby gdy Moskwa rozpoczynała wrogą kampanię przeciwko Stanom Zjednoczonym i NATO. Stanowiło to najniższy punkt dla programu stabilizacji Europy poprzez rozszerzenie przy jednoczesnym dążeniu do partnerstwa z Rosją. W 2014 r. ten drugi cel był w rozsypce, podczas gdy pierwszy znajdował się w poważnych tarapatach.
Donald Trump, podobnie jak jego poprzednicy, objął urząd, wierząc, iż może osiągnąć partnerstwo z Rosją, tym razem polegając na osobistej dyplomacji z rosyjskim przywódcą i talencie negocjacyjnym. Jednak pomimo szeroko nagłośnionego szczytu w Helsinkach, stosunki USA—Rosja nie poprawiły się w okresie od 2017 do 2020 r. z powodu konfliktu na Ukrainie i oskarżeń o rosyjską ingerencję w wybory w USA, które ciążyły na stosunkach dwustronnych. Administracja Trumpa, być może bardziej niż jej poprzednik, ucieleśniała sprzeczność leżącą u podstaw amerykańskiej strategii wobec Europy po zimnej wojnie. Rzeczywiście, podczas gdy prezydent wyrażał swoje przekonanie o biznesowym partnerstwie z Rosją i komplementował Władimira Putina, jego administracja zajmowała stanowcze stanowisko w sprawie tego, co było wyraźnie strategiczną konkurencją z Rosją.[13] Wśród innych decyzji odwracających politykę Obamy, Trump zezwolił na transfery śmiercionośnego wsparcia dla Ukrainy. Ku zaskoczeniu wielu, prezydent wyraził również poparcie dla państw wschodniej flanki NATO, takich jak Polska, chwaląc ich zaangażowanie w wydatki wojskowe.[14] W 2017 r. Trump wziął udział w szczycie Inicjatywy Trójmorza w Warszawie, gdzie poparł projekt mający na celu finansowanie połączeń na osi północ—południe w celu przezwyciężenia dziesięcioleci zaniedbań i poprawy otoczenia geopolitycznego postkomunistycznej Europy.[15]
Kiedy Joe Biden objął urząd w styczniu 2021 r., amerykański akt równowagi między bezpieczeństwem europejskim a rosyjskimi ambicjami geopolitycznymi już balansował na krawędzi katastrofy. Jednak choćby wtedy, w maju 2021 r., gdy konfrontacja z Rosją przerodziła się w pogłoski o nadchodzącej wojnie, administracja Bidena usunęła sankcje nałożone przez Trumpa na gazociąg Nord Stream 2, które utrudniały Rosji wysiłki na rzecz wzmocnienia partnerstwa energetycznego z Niemcami przy jednoczesnej izolacji państw Europy Środkowej i Wschodniej.[16] Kilka miesięcy przed tym, jak wojna lądowa na dużą skalę w Europie stała się nieunikniona, Waszyngton przez cały czas miał nadzieję, iż uda mu się uniknąć konfrontacji z Rosją, jednocześnie nie porzucając całkowicie architektury bezpieczeństwa zbudowanej w poprzednich dekadach.
Rosyjska inwazja na Ukrainę 24 lutego 2022 r. zniweczyła nadzieje wielu na współpracę między Stanami Zjednoczonymi a Rosją, przynajmniej na długi czas. Udręczone doświadczenia ostatnich 30 lat, jakie Waszyngton miał z Moskwą, zakończone gorącą wojną w Europie, nie powinny być zaskoczeniem, gdy przyjrzymy się fundamentalnej sprzeczności leżącej u podstaw amerykańskiej strategii wobec Europy po zimnej wojnie: dążeniu do partnerstwa z Rosją przy jednoczesnym budowaniu stabilności w Europie na podstawie instytucji transatlantyckich. Cele te okazały się wzajemnie wykluczające. W następstwie rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2014 r. i pełnoskalowej inwazji w 2022 r. wielu argumentowało więc, iż dążenie do stabilności w Europie poprzez rozszerzenie na wschód było błędem, który kosztował Waszyngton stosunki z Rosją. Krytyka wahała się od sugestii, iż istnieje lepszy sposób na rozszerzenie NATO bez urażania Rosji, po stanowcze odrzucenie jakiejkolwiek amerykańskiej obecności na wschód od dawnej Żelaznej Kurtyny jako imperialistycznej i prowokacyjnej.[17] Zanim przejdziemy dalej, ważne jest, aby stwierdzić, iż Stany Zjednoczone miały rację, dążąc do zapewnienia bezpieczeństwa europejskiego w oparciu o rozszerzenie NATO i, co ważniejsze, iż upragniony przez wielu cel partnerstwa z Rosją najprawdopodobniej nigdy nie był możliwy do osiągnięcia.
Partnerstwo z Rosją zawsze było iluzją
Wiele atramentu wylano na temat obsesji Władimira Putina na punkcie rosyjskiej historii imperialnej i jego pragnienia rozbudowania i ochrony tego dziedzictwa przed złowrogim spiskiem mocarstw zachodnich. Putin zapędził się w róg w konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi i nie może sobie pozwolić na wyjście z niej, dopóki jest u władzy, co może wydłużyć obecny stan otwartej wrogości o lata, choćby w przypadku zakończenia wojny. Jednak Rosja wykazywała objawy takiego zachowania na wiele lat przed dojściem Putina do władzy i jest mało prawdopodobne, aby radykalnie się zmieniła po jego odejściu. Fiksacja na osobie rosyjskiego dyktatora doprowadziła wielu do niedoceniania szerszego konsensusu stojącego za rosyjską wrogością wobec Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników. Rosyjskie elity podzielały geopolityczne poglądy Putina jeszcze zanim stał się on szeroko znany w samej Rosji, szczególnie jeżeli chodzi o spojrzenie na kraje w byłej strefie rosyjskiej władzy imperialnej. Jak powiedziała Angela Stent, uczona z Uniwersytetu Georgetown i była urzędniczka ds. bezpieczeństwa narodowego, elity rosyjskie odczuwają „poczucie wyższości wobec sąsiadów oparte na wspólnej historii, języku i kulturze”, co uniemożliwia im poważne traktowanie suwerenności sąsiadów oraz uzasadnia aroganckie i otwarcie interwencjonistyczne zachowanie.[18] Dotyczy to całego obszaru byłego Związku Radzieckiego i imperium Romanowów, ale w szczególności Europy Wschodniej.
To podstawowe przekonanie sprawia, iż rząd rosyjski postrzega rozwój państw narodowych z ich własnymi narodowymi kulturami politycznymi i niezależnymi aspiracjami w swojej rzekomej sferze wpływów jako zniewagę. Co gorsza, te same zasady porządku międzynarodowego, którymi Kreml gardzi — suwerenność i równość oparte na demokratycznej, samoograniczającej się państwowości narodowej — są również podstawowymi wartościami Stanów Zjednoczonych, ich sojuszników i instytucji takich jak NATO i Unia Europejska. Przez samo swoje istnienie i siłę przyciągania, którą promieniują na społeczeństwa zamieszkujące obszary postrzegane jako święta własność na mentalnej mapie rosyjskiego imperialisty, zachodnie instytucje i zachodni styl życia ujawniają się jako śmiertelne zagrożenie. Ta intelektualna perspektywa na Kremlu stawiała Rosję na kursie kolizyjnym ze Stanami Zjednoczonymi i ich sojusznikami od najwcześniejszych dni po zakończeniu zimnej wojny.
Przypomnijmy sobie początek lat 90., kiedy administracja Clintona próbowała nawiązać kontakt z Jelcynem w sprawie przyszłości bezpieczeństwa europejskiego. Wielkiemu rosyjskiemu demokracie trudno było zaakceptować, iż będzie musiał mieć do czynienia z krajami byłego Układu Warszawskiego na równych zasadach i w ramach wspólnych europejskich instytucji bezpieczeństwa. Minister obrony Rosji Paweł Graczew oświadczył, iż jeżeli Rosja ma dołączyć do Partnerstwa dla Pokoju, to będzie musiała mieć specjalny status, który wyniesie ją ponad innych członków.[19] Rosjanie obrażali się konsekwentnie na kolejne amerykańskie inicjatywy i torpedowali wszystkie plany budowy bezpieczeństwa europejskiego w świecie po 1991 roku, ale nigdy nie przedstawili własnych konstruktywnych propozycji. Moskwa spodziewała się „równego partnerstwa nierównych” z Waszyngtonem, ale nie rozważała traktowania państw w swoim sąsiedztwie jako równych sobie.
Czy Stany Zjednoczone mogły osiągnąć sukces w budowaniu prawdziwego partnerstwa z Federacją Rosyjską po 1991 roku? Teoretycznie tak, gdyby dały rosyjskim przywódcom wszystko, czego chcieli od Waszyngtonu: wolną rękę w rzekomej moskiewskiej strefie wpływów, prawo do gwałcenia suwerenności licznych krajów, być może tak daleko na zachód, jak Polska oraz specjalny status, który wyniósłby Rosję w międzynarodowej hierarchii do rangi równej Stanom Zjednoczonym i ponad wszystkich innych w Europie i Eurazji – z wyjątkiem być może Chin. Jedną z godnych uwagi konsekwencji byłby rozpad NATO lub przekształcenie go w rosyjsko-amerykańskie kondominium, w którym niektórzy członkowie są równiejsi od innych.
W praktyce było to niemożliwe. Nieważne, iż takie rozwiązanie byłoby stratą netto dla Stanów Zjednoczonych i Europy, iż potęga Rosji nie uzasadniała tak wysokiego statusu w 1991 r. ani w żadnym innym kolejnym roku, ani iż wiele państw stanowczo by się temu sprzeciwiło, zwłaszcza te w Europie Wschodniej. Co najważniejsze, tak brutalnie deterministyczny plan koncertu mocarstw byłby niezgodny z tym, jak Stany Zjednoczone postrzegają siebie i swoją rolę na świecie. Powodzenia w próbach przekonania amerykańskiej opinii publicznej, Kongresu oraz przywódców politycznych i intelektualnych, iż właśnie tak powinien wyglądać amerykański porządek na świecie.
Pierwotnym grzechem Ameryki w pozimnowojennej Europie nie było poparcie dla NATO jako podstawy dla bezpieczeństwa europejskiego i dopuszczenie do niego państw zza dawnej żelaznej kurtyny. Było to zgodne z amerykańskimi wartościami i okazało się niezwykle korzystne dla amerykańskich interesów, tworząc szereg państw o silnych gospodarkach, funkcjonujących demokracjach i twardym zaangażowaniu we wspólne bezpieczeństwo. Prawdziwym błędem było niewystarczające wyłożenie Moskwie amerykańskiej wizji Europy po zimnej wojnie i czasami aktywne zachęcanie rosyjskich elit do łudzenia się, iż Stany Zjednoczone pobłażają ich fantazji o imperialnej wielkości. Za każdym razem, gdy ta fantazja zderzała się z budowaniem Europy „całej i wolnej” pod parasolem NATO obie strony uważały się za pokrzywdzone, co napędzało spiralę nieufności, która osiągnęła punkt kulminacyjny w 2022 roku. Ten bolesny proces odkrywania i rozczarowań trwał ponad 30 lat. Jednakże wizje i oczekiwania Stanów Zjednoczonych i Rosji były od początku niekompatybilne.
W Rosji bez zmian
Pytanie, jakie się teraz nasuwa, brzmi: czy Rosja może się zmienić i zaakceptować zasady gry w Europie ustalone przez jej zachodnich sąsiadów? Historia dostarcza nam wielu historii sukcesu dawnych metropolii imperialnych, które przekształciły się w samoograniczające się państwa narodowe, które uznają i szanują swoich sąsiadów oraz uczą się funkcjonować w ramach ograniczeń narzuconych przez ten model, od Holendrów i Francuzów po Turków, Polaków i Austriaków. Ostatecznie jednak sukces zależy w dużej mierze od demokratyzacji. Jak argumentował Benedict Anderson, znany badacz nacjonalizmu i autor książki „Imagined Communities”, projekty imperialne w obecnej epoce masowego nacjonalizmu są podtrzymywane i ostatecznie opłakiwane w dużej mierze przez elity. W końcu to elity zwykle rozkoszują się imperialną chwałą i czerpią z niej korzyści ekonomiczne. Co więcej, to nie ich dzieci giną w wojnach o zachowanie imperium, takich jak obecna na Ukrainie. Anderson twierdzi, iż to masy metropolitalne zwykle najłatwiej odrzucają ciężar imperium — pod warunkiem, iż mają prawdziwy głos w kwestii tego, jak rządzone są ich kraje.[20] Dopóki wąska elita na Kremlu będzie mogła swobodnie realizować własną geopolityczną agendę i przedstawiać ją opinii publicznej w autorytarnym środowisku informacyjnym, w którym głosy dotyczące rzeczywistych kosztów takiej polityki są tłumione, rząd rosyjski będzie mógł prowadzić awanturniczą politykę zagraniczną, nie oglądając się na społeczeństwo. Ostateczne pożegnanie z imperialistycznym sposobem myślenia w rosyjskiej strategii może być zatem uwarunkowane demokratyzacją Rosji.
Oczywiście, choćby demokratyzacja – jakże w Rosji wątpliwa – może nie wystarczyć. Historia jest pełna przykładów rządów, które poszły na podbój innych państw z pełnym poparciem społecznym. Istotą jest podejście do stosunków międzynarodowych i gotowość pożegnania się z imperium poprzez bolesne ustępstwa, takie jak Niemcy poczynili wobec Polaków w 1990 r., a Polacy wobec Ukraińców, Białorusinów i Litwinów w 1989 r.[21] Oba te dawniej ekspansjonistyczne kraje postanowiły na początku ery pozimnowojennej zrzec się roszczeń terytorialnych wobec słabszych sąsiadów i zacząć traktować ich jako równych sobie, niezależnych partnerów. jeżeli w 2021 r. naczelny liberał rosyjskiej opozycji, nieżyjący już Aleksiej Nawalny, powiedział polskiej gazecie, iż „moja Rosja będzie dla was dobra” i iż „nie ma różnicy między Rosjanami i Ukraińcami”, to taki przełom rzeczywiście jest w Rosji odległy.[22] Nadzieja, iż Federacja Rosyjska zmieni swoje podejście do bezpieczeństwa europejskiego w najbliższym czasie – choćby po upadku reżimu Putina, co w każdym razie wydaje się niezwykle mało prawdopodobne – byłaby chwiejnym i pobożnym fundamentem do budowy amerykańskiej strategii.
Uzbrojone w nowe założenia dotyczące długoterminowej strategicznej rywalizacji z Rosją, Stany Zjednoczone powinny skupić się na agresywnym budowaniu zbiorowego bezpieczeństwa wokół Rosji. Polityka USA powinna inwestować w kraje postkomunistyczne i postsowieckie w geopolitycznym otoczeniu Rosji, które mają żywotny interes w budowaniu architektury bezpieczeństwa z Rosją jako głównym potencjalnym zagrożeniem. Trzydzieści lat temu Brzeziński argumentował za podobnym podejściem w swojej krytyce polityki rosyjskiej administracji Clintona, opowiadając się za budowaniem „geopolitycznej pluralności” w miejsce systemu opartego wyłącznie na rosyjskiej sile i dobrej woli, a zatem podatnego na kaprysy rosyjskich elit i ich politykę wewnętrzną. Ostatecznym celem powinna być budowa porządku geopolitycznego, który nie polega na dobrej woli Rosji i jest zdolny do obronienia się choćby w obliczu silnej opozycji rosyjskiej. Nauczony doświadczeniem ostatnich 30 lat, Zachód powinien przygotować się na długą walkę z rosyjskim neoimperializmem i przez cały czas inwestować w to, co czego działania dowiodły ostatnie dekady: transatlantycki system bezpieczeństwa, który obejmuje Europę Środkową i Wschodnią.
Wiktor Babiński jest doktorantem na wydziale historii Uniwersytetu Yale, gdzie studiuje współczesną historię Europy Wschodniej. Ukończył studia licencjackie na wydziale stosunków międzynarodowych London School of Economics i pracował w Instytucie Hoovera. Jest stypendystą Rafał Brzoska Foundation.
Artykuł w wersji oryginalnej został opublikowany TUTAJ.
Przypisy:
[1] Zbigniew Brzezinski, “The Premature Partnership,” Foreign Affairs 73, no. 2 (1994): 67–82, https://doi.org/10.2307/20045920.
[2] Brzezinski, “The Premature Partnership,” 70.
[3] Mary Elise Sarotte, Not One Inch: America, Russia, and the Making of Post-Cold War Stalemate (New Haven: Yale University Press, 2021), 104-107.
[4] Antoni Dudek, Historia Polityczna Polski 1989-2023, (Warsaw: Wydawnictwo Naukowe Scholar, 2023), 181.
[5] Mary Elise Sarotte, “How to Enlarge NATO: The Debate inside the Clinton Administration,” 1993–95, International Security 44, no. 1 (2019): 7–41, doi: https://doi.org/10.1162/isec_a_00353.
[6] Sarotte, Not One Inch, 181-210.
[7] Angela Stent, The Limits of Partnership: U.S.-Russian Relations in the Twenty-First Century, updated edition, (Princeton: Princeton University Press, 2023), 49-81.
[8] Stent, The Limits of Partnership, 69.
[9] Catherine Belton, Putin’s People (New York: Farrar, Straus and Giroux, 2020), 278.
[10] David Remnick, “Putin’s Pique,” The New Yorker, March 10, 2014, https://www.newyorker.com/magazine/2014/03/17/putins-pique.
[11] Michael McFaul, From Cold War to Hot Peace: an American Ambassador in Putin’s Russia (Boston: Houghton Mifflin Harcourt, 2018), 239-263.
[12] Stent, The Limits of Partnership, 103.
[13] Alina Polyakova and Filippos Lestas, “On the record: The U.S. administration’s actions on Russia,” Brookings Institution, 2019.
[14] Donald J. Trump, “Remarks by President Trump to the People of Poland,” National Archives and Records Administration, July 6, 2017, https://trumpwhitehouse.archives.gov/briefings-statements/remarks-president-trump-people-poland/.
[15] David A. Wemer, “The Three Seas Initiative Explained,” Atlantic Council, October 17, 2022, https://www.atlanticcouncil.org/blogs/new-atlanticist/the-three-seas-initiative-explained-2/.
[16] Rebeccah L. Heinrichs, “Russia Will Remain a Chronic Threat to the US Even When the War in Ukraine Ends,” Hudson Institute, February 11, 2024, https://www.hudson.org/national-security-defense/russia-will-remain-chronic-threat-us-even-when-war-ukraine-ends-rebeccah-heinrichs.
[17] Sarotte, Not One Inch; John J. Mearsheimer, “Why the Ukraine Crisis Is the West’s Fault: The Liberal Delusions That Provoked Putin,” Foreign Affairs 93, no. 5 (2014): 77–89, http://www.jstor.org/stable/24483306.
[18] Stent, The Limits of Partnership, 145.
[19] Stent, The Limits of Partnership, 119.
[20] Benedict Anderson, Imagined Communities: Reflections on the Origin and Spread of Nationalism (London: Verso, 2017), 111.
[21] Timothy Snyder, Reconstruction of nations: Poland, Ukraine, Lithuania, Belarus 1569-1999 (New Haven: Yale University Press, 2003), 232-255.
[22] Wiktoria Bieliaszyn and Alexey Navalny, “‘Moja Rosja Będzie Dla Was Dobra,’” Gazeta Wyborcza, November 2, 2019, https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,25370711,aleksiej-nawalny-moja-rosja-bedzie-dla-was-dobra-jedyny.html.