NIE Inwestuję w Te Sektory – Czego Lepiej Unikać Na Rynku?

1 tydzień temu

Są takie rzeczy, w które po prostu nie zainwestuję i chociaż nigdy nie mów nigdy, to… kurczę… naprawdę są takie sektory i aktywa, które wywołują u mnie dosłownie mdłości na samą myśl o włożeniu w nie choćby pięć złotych.

Niedawno w moich socialach zadałem choćby podobne pytanie: „W co nigdy byś nie zainwestował?”. Ludzie posypali się z odpowiedziami — od totalnie odjechanych pomysłów po te spójne z moimi poglądami. Z niektórymi się zgadzam, z innymi nie.

Co ciekawe, a zarazem kompletnie przewidywalne, dominował pan Gaming, który to sektor na GPW ostatnio miał… delikatnie mówiąc pod górkę. Ja jednak w gaming inwestuję i nie skreślam go definitywnie ze swojego inwestycyjnego świata. Ten materiał jednak nie będzie o moich ulubionych sektorach czy strategiach, a o tych miejscach, w które nie wpakowałbym złotego, choćby jeżeli ktoś dorzuciłby do tego Weekend w Dubaju i kopa w dupę od Elona Muska. To takie sektory i aktywa, które wywołują u mnie szczerą niechęć.

Inwestowanie to nie jest hazard. To nie jest ruletka, gdzie wrzucasz kasę i liczysz, iż akurat ci się poszczęści. To przemyślana strategia, która powinna być oparta na twardych danych, analizach i zdrowym rozsądku! Każdy inwestor musi się czuć komfortowo z tym, co ma w portfelu. jeżeli będziesz się co noc budzić z koszmarem, iż twoje pieniądze za chwilę pójdą do śmieci, to po co w ogóle inwestować? Równie dobrze możesz iść do kasyna i postawić wszystko na czerwone, popijając whisky i modląc się o cud! Przynajmniej szybciej dostaniesz wtedy informację zwrotną, czy się udało.

Będę mówić o takich sektorach, które w mojej ocenie są jak dziurawe wiadro. Wsypiesz pieniądze, a one po prostu kiedyś wypłyną. Tak, są ludzie, którzy mówią „ale można zarobić”, „ale jest potencjał”. Jasne, na pewno można i na pewno wszystko ma kiedyś jakiś przynajmniej krótkoterminowy potencjał.

Jest jednak MASA sektorów, które pozwalają na regularne, spokojne i przewidywalne zarabianie i powiększanie swojego majątku. Po prostu trzeba wybierać te dobre i jakościowe, a nie jakieś potworki i patafiany. Chcesz więc wiedzieć, w co JA nigdy nie włożę najpewniej choćby grosza? To zapraszam do materiału.

NIE Inwestuję w Te Sektory – Czego Lepiej Unikać Na Rynku?

Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://bit.ly/darmowe-akcje-freedom

Świat biotechnologii: ruletka inwestycyjna

Zacznijmy od sektora, który jest pełen zwrotów akcji niczym najlepszy hollywoodzki thriller! Oto przedstawiam Ci świat biotechnologii, gdzie mikroskopy zastępują automaty do gry, a wszystkie probówki pełne są nadziei i mogą zmienić życie… lub zrujnować portfel.

Inwestowanie w biotech to w większości przypadków hazard na najwyższym poziomie, wymagający stalowych nerwów i portfela grubszego niż encyklopedia medyczna. To sektor, który obiecuje naprawdę wiele, ale tylko dla tych, którzy mają wiedzę, cierpliwość i mocne nerwy.

Mimo wielu znanych success story w świecie biotechnologicznym, aż 90% leków nie przechodzi badań klinicznych. Dlaczego? Proces opracowywania leków to coś więcej niż mieszanie związków chemicznych na pałę w laboratorium i modlenie się, iż wylęgnie nam z tego nowy lek na raka. To lata pracy, miliardy dolarów i szereg wyzwań, również regulacyjnych, które sprawiają, iż choćby najbardziej obiecujące projekty bardzo często po prostu kończą w koszu.

Dlaczego? Bo biotech to w większości przypadków loteria. Mała spółka bez przychodu pracuje w cieniu laboratoriów, aż nagle BOOM! Odkrywają lek, który obiecuje rewolucję w walce z rakiem. Akcje szybują, inwestorzy świętują, a potem… rewolucja kończy się fiaskiem na kolejnej fazie badań klinicznych i kupa.

To sektor dla wybranych, którzy:

  • Mają nerwy jak ze stali,
  • Rozumieją medycynę lepiej niż przeciętny lekarz,
  • Są w stanie analizować raporty kliniczne,
  • Potrafią ocenić realność sukcesu projektu,
  • Akceptują możliwość utraty 100% zainwestowanych środków.

Biotechnologia to oczywiście nie jest wyłącznie loteria, gdzie losujesz numerki i czekasz na cud, choć z perspektywy inwestycyjnej dla przeciętnej osoby wiele się to nie różnie. To sektor, w którym potrzeba wiedzy o mechanizmach molekularnych, procesach badawczych i analizie statystycznej. Oczywiście jeżeli chcemy inwestować, a nie spekulować. To mozolna praca, a nie gra na chybił trafił.

Chcesz inwestować? Zadaj sobie pytania: Jak działa ten lek? Jakie są jego mechanizmy? Czy naprawdę ta konkretna spółka ma szansę przejść wszystkie fazy badań? Jaka jest konkurencja? Jak długo firma jeszcze przetrwa finansowo, zanim zacznie zarabiać?

Większość biotechnologicznych spółek kończy swoją historię w laboratorium, zanim ich leki trafią na rynek. Firmy, aby odnieść sukces muszą znaleźć idealnie coś, co odpowiada za daną chorobę, a następnie zaprojektować lek, który będzie go blokował. Do tego choćby jeżeli uda się stworzyć „idealny” związek, to dopiero początek drogi. Musi on nie tylko skutecznie działać na chorobę, ale także nie szkodzić zdrowym tkankom i organom.

Tu zaczyna się problem. Zgodnie z analizą American Society for Biochemistry and Molecular Biology, ponad 40% leków odpada na etapie badań klinicznych, bo nie działają tak, jak oczekiwano. Kolejne 30% kończy przez toksyczność, a reszta ginie w starciu z brakiem zainteresowania inwestorów.

Jeśli jednak myślisz, iż naprawdę masz szansę znaleźć tą jedną jedyną perełkę, która dowiezie oczekiwania, to faktycznie będziesz mógł zarobić bardzo bardzo dużo. Często takie spółki w przypadku sukcesu są w stanie urosnąć o tysiące procent i swoim wzrostem zrekompensować z nawiązką straty z innych.

Ja jednak czuję się w tym wszystkim słabo, nie znam się na biologii i medycynie i zakładam, iż również nie zna się na tym 99% wszystkich inwestorów. To po prostu nie są zwykłe biznesy. Stąd też gdybym zdecydował się na ich zakup to czułbym, iż po prostu strzelam na ślepo jak w zdrapkach licząc na cud, a to nie o to w inwestowaniu chodzi.

A inwestowanie w ETF? Również z historycznego punktu widzenia jakoś wybitnie lukratywne to nie było. SPDR S&P BIOTECH ETF dał za ostatnie 18 lat zysk rzędu 480%, o wiele, wiele mniej niż te dostępne na szerokie rynki akcji.

Dołącz do nas na Twitterze oraz YouTube i bądź na bieżąco!

Zmierzch tradycyjnej motoryzacji

W co jeszcze nie zainwestuję? W klasyczny sektor motoryzacyjny. Samochody… kiedyś symbol marzeń o wolności i potędze przemysłu, a dziś… no naprawdę twardy orzech do zgryzienia dla inwestorów.

Sektor motoryzacyjny, szczególnie ten niemiecki, niegdyś klejnot w koronie europejskiej gospodarki, teraz przypomina tonący okręt, który ledwo utrzymuje się na powierzchni, walcząc z falami kosztów, regulacji i nieustającej konkurencji. Dlaczego tak się stało i czemu nie tknę go choćby kijem? Zajrzyjmy trochę głębiej za kulisy.

Po pierwsze kapitał, kapitał i jeszcze raz kapitał – produkcja samochodów to biznes wyjątkowo kapitałochłonny. Potrzebne są gigantyczne fabryki, drogie maszyny, góry części zamiennych i ogromne wydatki na utrzymanie tego wszystkiego. Wyprodukowanie pierwszego egzemplarza nowego modelu kosztuje miliony dolarów, zanim jeszcze zarobimy dolara. Taki model wymaga ogromnego kapitału na start – najczęściej w formie długu. W motoryzacji prowadzenie biznesu bez zadłużenia jest praktycznie niemożliwe.

Po drugie – przychody! Zapomnij o powtarzalności. Marzysz o dochodach, które same się odnawiają, jak subskrypcje Netflixa? Cóż, w segmencie motoryzacyjnym możesz o tym zapomnieć. choćby najbardziej zagorzały fan motoryzacji kupuje auto co kilka lat, a większość ludzi czeka sześć do ośmiu i to tylko jeżeli stary Fiat nie da rady po kolejnej wymianie skrzyni biegów.

Po trzecie – to po prostu biznes oporny na wzrost. Produkcja aut to od lat niemal stagnacja. W latach 70. średnia cena nowego samochodu w USA po uwzględnieniu inflacji wynosiła 22 748 USD, a w 2016 roku było to 25 449 USD – wzrost 0,28% rocznie. Choć dziś ceny szybują wyżej (ok. 46 000 USD), to koszty produkcji rosną w równie szybkim tempie. Zysk? Cóż, na tym polu cudów nie ma, a to dopiero początek problemów…

Tradycyjna motoryzacja to idealny przykład branży podatnej na wahania cyklu koniunkturalnego. W czasie recesji sprzedaż aut spada dramatycznie – podczas kryzysu 2008-2010 sprzedaż w USA zmalała o 40%.

W czasie pandemii było jeszcze gorzej – sprzedaż osiągnęła najniższy poziom od trzech dekad, mimo niemal zerowych stóp procentowych. A kiedy sprzedaż spada, nie ma się żadnych powtarzalnych przychodów, jest się kapitałochłonnym i działa się w konkurencyjnej branży, to nie jest łatwo. To połączenie wysokich kosztów, zadłużenia i nieregularnych przychodów sprawia, iż tradycyjna motoryzacja to wyjątkowo trudny biznes. Szczególnie, iż w tej chwili pozostało podjadany stale przez branżę samochodów elektrycznych.

Polub nas na Facebook!

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.

DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach

Dlaczego tradycyjny automotive traci grunt pod nogami?

Produkcja w Niemczech jest droga – koszty pracy i energii są o około 30% wyższe niż w Chinach, co stawia niemieckie fabryki na przegranej pozycji. Chińczycy masowo produkują elektryki w ułamku tej ceny, a ich marki jak BYD czy Geely oferują już dziś auta z technologią, którą niemieccy producenci dopiero planują wdrożyć.

Lokalne firmy, takie jak Volkswagen czy BMW, z opóźnieniem wchodzą w elektryki. Tylko jeden z 15 najlepiej sprzedających się elektryków na świecie powstaje w Europie, a chińskie firmy, jak BYD, już dominują rynek.

Niemieckie koncerny, które przez dekady inwestowały w rozwój silników spalinowych, przegapiły moment, kiedy świat ruszył w stronę elektryków. Tylko jeden z 15 najpopularniejszych elektryków na świecie powstaje w Europie, a większość baterii – kluczowego komponentu EV – produkuje się w Azji.

Dodatkowo unijne regulacje zmuszają producentów do przechodzenia na pojazdy zeroemisyjne do 2035 roku. Brzmi dobrze, ale wymaga gigantycznych inwestycji, które trudno pogodzić z rentownością.

W efekcie tych zmian, to Chiny stały się globalnym liderem w eksporcie samochodów, wyprzedzając w ostatnich latach choćby Niemcy. W 2023 roku Chiny wyprodukowały 26,1 miliona aut, czyli ponad trzy razy więcej niż Niemcy. Na rynku unijnym import chińskich EV wzrósł o prawie 40% rok do roku, a Komisja Europejska już wprowadziła cła antysubsydyjne, które mają ratować europejskich producentów.

No i pamiętajmy, iż elektryki to nie tylko nowe silniki, ale też prawdziwe komputery na kółkach – a tu Europejczycy zostają w tyle. Autonomiczna jazda, connectivity, software – w tych obszarach dominują chińskie i amerykańskie firmy technologiczne. Niemieckie koncerny zbyt długo ignorowały cyfryzację, a teraz próbują nadrabiać z opóźnieniem.

Tradycyjna motoryzacja, szczególnie w Niemczech, nie przypomina już dawnych lat. Wysokie koszty i coraz silniejsza konkurencja sprawiają, iż to biznes bardziej dla nostalgików niż nowoczesnych inwestorów. Nie ma co tu się z nim utożsamiać sentymentalnie. jeżeli ktoś mówi, iż „niemiecka jakość” to przyszłość, to niech spojrzy na chińskie słupki sprzedaży.

Oil & Gas: dawny gigant na glinianych nogach

Kolejny sektor jest w sumie częściowo powiązany z tradycyjną motoryzacją. To oil & gas, który przez dekady był symbolem kapitalizmu. Ogromne zyski, globalny zasięg i wpływ na światową politykę. Ale czy w XXI wieku przez cały czas ma sens inwestowanie w tę branżę? Nie jestem taki przekonany.

Znowu wracamy do kapitałochłonności. Branża naftowa i gazowa to jedno z najbardziej kapitałochłonnych przedsięwzięć, jakie tylko istnieją. Budowa platform wiertniczych, instalacji rafineryjnych czy infrastruktury przesyłowej wymaga miliardowych nakładów inwestycyjnych. Nowe projekty mogą trwać dekady od odkrycia złoża do rozpoczęcia produkcji – średni czas to 11 lat, a w największych polach naftowych choćby 17 lat, zanim produkcja osiągnie szczyt.

To nie wszystko, choćby po uruchomieniu projektu zyski nie zależą od wydajności firmy, ale od globalnych cen ropy i gazu, które są nieprzewidywalne i podatne na wahania geopolityczne, na które firmy nie mają żadnego wpływu.

W oil & gas sukces finansowy jest bardziej kwestią szczęścia niż strategii. Ceny surowców decydują o zyskach, a te są zależne od globalnych kryzysów, polityki energetycznej itp.

W dłuższej perspektywie przyszłość ropy wygląda jeszcze gorzej. Zwiększone inwestycje w odnawialne źródła energii, takie jak wiatr i słońce, oraz globalny nacisk na dekarbonizację stopniowo wypierają paliwa kopalne. W 2023 roku świat wydał 7 bilionów dolarów na subsydia dla sektora naftowego, ale takie wsparcie nie będzie trwać wiecznie.

Oczywiście, to nie znaczy, iż nie będzie lat, gdzie sektor oil & gas da inwestorom zyski. To jeden z czarnych koni pierwszego roku prezydentury Trumpa. Niemniej jednak mówimy tu o potencjalne długoterminowym, a tego tutaj brakuje.

W miejscach, gdzie ropa była łatwa do wydobycia, złoża są już wyczerpane. Nowe technologie, jak fracking, umożliwiają dalszą eksploatację, ale koszty wydobycia są znacznie wyższe, zwłaszcza w mniej pożądanych lokalizacjach, takich jak Arktyka czy wody głębinowe.

Sektor naftowy zaczyna przypominać sytuację przemysłu tytoniowego w latach 90. Coraz więcej państw i organizacji pozywa firmy naftowe za ukrywanie informacji o zmianach klimatycznych. Tymczasem przyszłość już nadeszła. Jest albo odnawialna, albo nuklearna.

Technologie odnawialne są ogólnie tańsze, czystsze i coraz bardziej wydajne. Przez ostatnie 50 lat koszt paneli słonecznych spadł o 99,7%, a energia odnawialna w wielu regionach już teraz konkuruje z paliwami kopalnymi pod względem kosztów. Czy nam się to podoba czy nie, to właśnie tam płyną i będą płynąć coraz większe pieniądze. Nie w ropę i gaz.

Inwestycja w sektor oil & gas to zakład, który przegra z czasem. Jak powiedział Herbert Stein: “If Something Cannot Go on Forever, It Will Stop“. jeżeli coś nie może trwać wiecznie, to w końcu się skończy.

Linie lotnicze nie warte uwagi inwestora

W co jeszcze nigdy już nie zainwestuję? W linie lotnicze. Tu akurat jestem spójny z podejściem Warrena Buffetta. To prawdziwa inwestycyjna masakra. Na papierze wygląda to co prawda idealnie: globalizacja, rosnąca liczba podróżnych, rozwój biznesu, a w rzeczywistości? Branża, która pożera pieniądze.

To jedna wielka historia upadków. Inwestowanie w linie lotnicze to jak gra w rosyjską ruletkę, tylko z większą liczbą kul. Od czasu deregulacji rynku w latach 70. amerykańskie linie lotnicze przechodziły przez fale bankructw. Pan Am, TWA, Eastern – to wszystko legendarne nazwy, które zniknęły w turbulencjach finansowych. choćby giganci, jak American Airlines czy Delta, nie uniknęli poważnych problemów. Sam Buffett nazwał branżę „dołem bez dna”, a też dał się wciągnąć w zainwestowanie w nią. gwałtownie się wycofał.

Z kilkoma wyjątkami, model biznesowy linii lotniczych to koszmar. Większość kosztów to koszty zmienne. Chcesz więcej lotów? Musisz kupić więcej samolotów, zatankować więcej paliwa, zatrudnić więcej załogi i… wydać jeszcze więcej pieniędzy. Gdy z kolei nadciąga kryzys – pandemia, skok cen ropy czy pojawienie się tanich linii, które oferują bilety za cenę paczki chipsów – przychody spadają szybciej, niż koszty.

To choćby nie jest najgorsze. Wiesz, co jest gorsze od wysokich kosztów? Konkurencja, która obniża ceny do absurdalnych poziomów. Rynek lotniczy jest tak zatłoczony, iż linie zmuszone są walczyć ceną, a nie jakością. Dziś bilety są tańsze niż 40 lat temu, choćby po uwzględnieniu inflacji. Każda nowa linia wchodząca na rynek wywołuje efekt domina, zmuszając pozostałych do cięcia cen i marż.

Najlepsi inwestorzy zawsze szukają „fosy”, która wyróżnia biznes nad konkurencją. Linie lotnicze? Zero fosy. Klienci wybierają te z najtańszymi biletami, a nie te z największym logo na samolocie. Do tego dochodzą wysokie koszty paliwa, rosnące pensje pilotów i brak innowacji. Wygląda na to, iż jedyną „nowością” w branży są wyższe opłaty za bagaż.

Nie ma tu dla mnie wątpliwości – linie lotnicze to sektor, który jest książkowym przykładem takiego, który kreuje dużo wartości, ale bardzo mało jest w stanie tej wartości dać sobie. Branża ta łączy w sobie wszystko, czego nie chcesz w inwestycji: niskie marże, wysokie koszty, brutalną konkurencję i brak trwałych przewag. Dla podróżnych? Cudowna globalna sieć, która pozwala dotrzeć gwałtownie wszędzie. Dla inwestorów? Droga do finansowego lądowania awaryjnego. Ja dziękuję.

Surowce jako cały sektor z paroma wyjątkami

Na koniec jako ostatnie na listę dorzucam hurtowo… surowce! Surowce. Słowo brzmi prawie jak obietnica przygody i ekspozycji na coś świetnego. Możemy to dotknąć i widzimy praktyczne ich zastosowanie.

Przecież, jak możesz coś trzymać w dłoni, to oznacza, iż to coś musi mieć wartość! Nie to co jakieś oprogramowanie, którego choćby dotknąć się nie da! Prawda Problem jest taki, iż inwestowanie w surowce to jak związek na odległość – niby coś masz, a często kończy się tym, iż nie wychodzisz na tym za dobrze.

Przewidywalność? Zapomnij. Surowce są jak pogoda w kwietniu. Raz świeci słońce, raz pada śnieg, a ty nie masz pojęcia, czy wyjść w kurtce, czy w klapkach Idźmy dalej – obligacje płacą odsetki, akcje dywidendy albo skupy akcji. Surowce? Nic nie dają. Zero.

Oczywiście możesz sobie kupić taki ETF na kawę i modlić się o kolejne przymrozki w Brazylii, żeby cena poszybowała w górę, ale to nie jest inwestowanie, a spekulacja.

Mało? Idźmy dalej do kosztów przechowania. Złoto trzeba trzymać w sejfie, ropę w baryłkach itp. Każdy z tych luksusów kosztuje. Zanim się obejrzysz, twoje „zyski” zjadają opłaty za przechowywanie, ubezpieczenie i transport. w uproszczeniu – inwestujesz, żeby płacić, a nie zarabiać. Logiczne, prawda? Nie!

Surowce żyją „efektem bandwagonu”. Znacie to? Wszyscy nagle kochają jakiś surowiec, bo „świat upada”. Ty kupujesz na górce, a potem boom – świat się ogarnia. Ten „bandwagon effect” to najlepszy sposób, żeby stracić wszystko, co masz, a najgorsze jest to, iż surowce są kapryśne.

To nie tylko towar, ale i polityka. Wojny, sankcje, konflikty – każda iskra na świecie odbija się na twoim portfelu. Przykład? Pandemia zbiła ceny kontraktów na ropę poniżej zera (tak, płacono, żeby to zabrać, dosłownie nikt tego nie chciał). Dodaj do tego szaleństwa takie czynniki jak zmiany klimatyczne i masz chaos na całego. OPEC, De Beers, gazowe koncerny – to oni trzymają karty w tej grze. Ty jesteś tylko pionkiem, który liczy na ich łaskę. Jak uznają, iż podniosą ceny, to podniosą. Jak stwierdzą, iż obniżą wydobycie, to twój portfel znowu dostanie z liścia. Demokracja w tej branży nie istnieje.

Contango i backwardation to surowcowy problem

A słyszałeś o takich pojęciach jak Contango i Backwardation? Świat surowców ma swoje zasady, a jedną z nich jest to, iż nic nigdy nie jest proste. Zamiast cieszyć się prostym „kup taniej, sprzedaj drożej”, inwestorzy muszą zmierzyć się z tajemniczymi zjawiskami o nazwach rodem ze świata fantasy – contango i backwardation. Brzmi jak egzotyczne tańce czy zaklęcia z Harry’ego Pottera? Jest choćby gorzej.

Wyobraź sobie, iż chcesz kupić ropę naftową, ale nie od razu – może za pół roku, bo teraz w garażu masz jeszcze pół baku. Wchodzisz na rynek futures, a tam… niespodzianka! Cena kontraktu na przyszłość jest wyższa niż aktualna cena rynkowa. Dlaczego? Ano, bo trzeba uwzględnić koszty przechowywania, ubezpieczenia i tego, iż ktoś tę ropę musi pilnować, żeby Ci jej nikt nie podwędził. W praktyce contango oznacza, iż inwestor płaci więcej za to, co dostanie w przyszłości, niż to realnie jest warte dzisiaj.

To trochę jak rezerwacja stolika w restauracji – chcesz zjeść kolację za tydzień, ale kelner już dziś kasuje Cię za potencjalne „koszty” trzymania miejsca.

Backwardation to sytuacja, w której cena surowca na dziś jest wyższa niż cena kontraktu na przyszłość. Brzmi jak świetna okazja, prawda? W teorii tak – możesz kupić taniej na przyszłość, ale w praktyce oznacza to, iż rynek spodziewa się spadku popytu lub szybkiego uzupełnienia podaży. To trochę jak wyprzedaż owoców w supermarkecie – „bierz teraz, bo za chwilę zgnije”.

W surowcowym świecie obie sytuacje to stały taniec między kosztami i okazjami. I zawsze kończy się tym samym – portfel inwestora robi szpagat i wygibasy szczególnie gdy nie ogarnia on rzeczywistości.

Surowce są więc inwestycyjnie piękne na obrazku, ale o wiele gorsze w praktyce. Czy dotyczy to absolutnie każdego surowca? Nie, ale dotyczy całej szeroko rozumianej klasy.

Wyjątek? Miedź, lit jako przyszłość technologii

Są takie surowce, które dziś odgrywają kluczową rolę w transformacji globalnej gospodarki i to nieliczne z tych, w które faktycznie byłbym w stanie ulokować pieniądze, np. miedź o czym opowiadałem w osobnym materiale, Miedź, nikiel, lit czy kobalt to fundamenty przyszłości związanej z transformacją energetyczną.

Miedź jest niezbędna do produkcji kabli dla energii solarnej i pojazdów elektrycznych, lit i kobalt znajdują zastosowanie w bateriach, a nikiel wzmacnia konstrukcje przemysłowe.

Mimo jednak tych nielicznych strategicznego i przyszłego znaczenia wybranych surowców, to koszykowe inwestowanie w nie jako klasę aktywów jest dla mnie zbyt nieprzewidywalne. Do tego surowce same w sobie nie tworzą wartości. Nie płacą dywidend, nie reinwestują zysków w rozwój nowych technologii czy innowacji. Nie są firmami, które zatrudniają ludzi, rozwijają produkty czy budują marki. Są jedynie zasobami, których wartość zależy od decyzji innych.

To inwestycja, która na pewno potrafi być fascynująca, ale zdecydowanie nie jest dla wszystkich. Ja preferuję po prostu inne. Pytałem już, w co Wy byście nie zainwestowali, więc teraz zapytam, co sądzicie o moich wyborach. Zgadzacie się ze mną, czy jednak któryś z tych sektorów wrzucilibyście do swojego portfela, a może już go tam macie?

Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!

Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://bit.ly/darmowe-akcje-freedom

Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

Porcja informacji o rynku prosto na Twoją skrzynkę w każdą niedzielę o 19:00
67
5
Idź do oryginalnego materiału