Nie ma nadprodukcji zbóż, jest brak strategii państwa – głos rolniczki i prezes PZPRZ

1 dzień temu

Klimat się zmienił i są symulowane scenariusze czekających nas zmian pogodowych. Konferencja pt. “Wyzwania dla branży zbożowej wynikające ze zmian klimatycznych oraz polityki krajowej i Unii Europejskiej” zorganizowana 4–5 grudnia br. w Białce Tatrzańskiej przy dofinansowaniu z Funduszu Promocji Ziarna Zbóż i Przetworów Zbożowych pokazała wyraźnie, jakie mamy problemy. Te problemy są codziennością Justyny Jasińskiej, prezes zarządu Polskiego Związku Producentów Roślin Zbożowych, która też jest rolnikiem i z mężem Pawłem prowadzi 120-hektarowe gospodarstwo.

Pani osobiste doświadczenia pokazują, z czym dziś mierzą się producenci zbóż. Wiem, iż zrezygnowała Pani z hodowli bydła mięsnego. Dlaczego?

– Jeszcze kilka lat temu nasze gospodarstwo wyglądało zupełnie inaczej. Równolegle z uprawą roślin prowadziliśmy chów i hodowlę bydła mięsnego rasy aubrak. Mieliśmy ponad 200 sztuk – krowy mamki, młodzież w odchowie, pełen cykl. To była poważna gałąź działalności. Zrezygnowaliśmy z niej nie dlatego, iż nie widzieliśmy sensu w hodowli, tylko z twardych powodów ekonomicznych. Najpierw przyszedł mocny spadek cen w latach 2017–2018, a później upadł odbiorca, który nie zapłacił nam za duże stado oddane na rzeź. To są sytuacje, które naprawdę zmieniają kierunek gospodarstwa. Dziś wspólnie z mężem zajmujemy się wyłącznie produkcją roślinną.

Co dominuje w strukturze upraw i jak to się zmieniało w ostatnich latach?

– w tej chwili uprawiamy trzy główne gatunki: kukurydzę, pszenicę i od tego roku po raz pierwszy słonecznik. Areał dzielimy mniej więcej po jednej trzeciej, po czterdzieści kilka hektarów na każdą uprawę. Słonecznik to dla nas nowość – decyzja zapadła bardzo szybko, adekwatnie w marcu br., kiedy pojawiła się możliwość dołączenia do grupy i kontraktu z lokalną firmą. Weszliśmy od razu w 41 hektary. Plon na poziomie około 3,3 tony z hektara, przy bardzo późnym, listopadowym zbiorze, jak na pierwszy rok i pośpiech organizacyjny, oceniam jako dobry. Smutne jest natomiast to, iż przy obecnych realiach rynkowych to właśnie słonecznik jako jedyny w tym roku domknął nam się ekonomicznie.

Równocześnie kilka lat temu zrezygnowaliśmy z rzepaku. Powód był prozaiczny: mnogość i kosztowność zabiegów. Przy niestabilnych cenach i wysokich nakładach to się po prostu przestało nam opłacać. Zamiast rzepaku zwiększyliśmy areał kukurydzy na ziarno, bo mamy w okolicy stabilnego odbiorcę, który przyjmuje surowiec na mokro, więc nie musimy inwestować we własną suszarnię.

Gospodarujecie w powiecie kutnowskim, w tzw. pasie suszy. Jak ten lokalny kontekst wpływa na technologię i podejmowane decyzje?

– Nasz region kiedyś słynął z produkcji materiału siewnego roślin rolniczych i warzywniczych. Dziś kojarzy się głównie z deficytem wody. Jesteśmy w centralnej Polsce, w pasie suszy, gdzie każdy opad ma znaczenie. To determinuje praktycznie wszystko, od doboru odmian po sposób uprawy.

Od 4–5 lat konsekwentnie przeszliśmy na uprawę bezorkową i pasową. Nie mamy do tego własnych maszyn, korzystamy z usług. Inwestowanie w kombajn wart ponad milion złotych czy kompletny zestaw do siewu pasowego i z mocnym ciągnikiem za kilkaset tysięcy złotych nie ma ekonomicznego sensu. Zlecanie usług pozwala nam korzystać z nowoczesnej technologii bez ryzyka kredytowego i kosztów amortyzacji.

Ale tu nie chodzi tylko o rachunek finansowy. W naszych warunkach każdy głębszy zabieg uprawowy oznacza utratę wody i próchnicy. Zależało nam na tym, żeby jak najmniej ingerować w glebę, zachować strukturę i resztki pożniwne na powierzchni. Już w pierwszym roku uprawy pasowej mieliśmy bardzo czytelne porównanie: nasza kukurydza, zasiana w zasadzie w „surowy grunt”, w okresie suszy wyraźnie odróżniała się na plus od pól sąsiednich, zarówno wizualnie, jak i w plonie. To był ten moment, kiedy uwierzyliśmy, iż uproszczenia w pasie suszy to nie jest moda, tylko konieczność. Nie mamy już obornika i dlatego siejemy międzyplony, stosujemy efektywne mikroorganizmy, różnego rodzaju preparaty poprawiające żyzność i zdrowotność gleby. To dla nas jedyna realna droga odbudowy materii organicznej.

Dużo mówi się dziś o retencji wody. Co w tym obszarze, z Pani perspektywy, najbardziej szwankuje na poziomie państwa?

– Najkrócej mówiąc – brak spójnej, odgórnej strategii. Kilka lat temu przygotowałam bardzo obszerną diagnozę gospodarowania wodami w powiecie kutnowskim. Z tej pracy jasno wynikało, jak wiele się zmieniło: rzeki wyprostowane, meandry zlikwidowane, sieć melioracyjna podporządkowana szybkiemu odprowadzaniu wody. Dziś trzeba wrócić do projektowania systemów zatrzymywania wody w krajobrazie.

Rolnik może sobie wykopać mały staw, oczko wodne, postawić zastawkę – oczywiście po uzgodnieniu z sąsiadami, co bywa trudne. Nie ma jednak planu, który w skali regionu i kraju wskazywałby, gdzie warto odtwarzać rozlewiska, a gdzie koncentrować intensywną produkcję. Bez systemowego podejścia rolnictwo w takich powiatach jak mój będzie traciło.

Przejdźmy do organizacji rynku zbóż. Na konferencji wracał temat rzekomej “nadprodukcji” zbóż w Polsce. Jak Pani to widzi jako rolniczka i prezes związku?

– Od lat powtarzam, iż nie zgadzam się z tezą o “nadprodukcji”. My mamy dobrą, stabilną produkcję, a nie nadprodukcję. Polska ma wyrównany potencjał, coraz lepsze gospodarstwa, wysokie kwalifikacje rolników i niezły park maszynowy. Problem leży po stronie państwa – brakuje strategii, jak te nadwyżki w dobrych sezonach zagospodarować. Jako PZPRZ liczyliśmy, iż tę rolę przejmie Krajowa Grupa Spożywcza z przyzwoitą, istniejącą już bazą magazynową ELEWARR-ów.

Uważam, iż mamy zbyt słabe przetwórstwo i zanikającą hodowlę trzody, która naturalnie zużywała część zboża. Brakuje nam własnego, państwowego portu zbożowego z prawdziwego zdarzenia i nowoczesnej infrastruktury kolejowej, która pozwoliłaby rolnikom z różnych regionów na równych warunkach dostarczać surowiec do państwowego portu zbożowego z bazą magazynową. Na to nakłada się bardzo silne lobby pośredników i punktów skupu, które mają kapitał i wpływy oraz, z drugiej strony, rozdrobnione lobby rolników podzielonych między różne organizacje. W efekcie rolnik jest silny w produkcji, ale słaby przy stole, gdzie podejmuje się decyzje.

W tle są też kwestie polityki UE. Ukraina, umowa Mercosur, Zielony Ład. Czy to są realne zagrożenia dla producentów zbóż?

– W skali globalnej popyt na żywność i pasze będzie rósł – wiemy, iż w ciągu najbliższej dekady przybędzie kolejny miliard ludzi. Z tej perspektywy sama obecność Ukrainy na rynku czy kraje Mercosur nie muszą być zagrożeniem, to może być także szansa. Problem polega na tym, iż Polska nie jest na to przygotowana – nie mamy infrastruktury, portu, spójnej polityki eksportowej.

Jeśli dopuszczamy szeroko zboże spoza Unii, a jednocześnie nie dbamy o konkurencyjność własnych producentów – choćby poprzez dostęp do tańszych środków produkcji, nawozów czy energii – to rzeczywiście staje się to zagrożeniem dla polskich gospodarstw. Dlatego tak ważne jest, by równolegle z decyzjami na poziomie UE budować krajową strategię rolną, a nie tylko reagować na doraźnie kryzysy.

Co w tym wszystkim może realnie zrobić PZPRZ? Jakie są namacalne efekty dotychczasowych działań i priorytety na przyszłość?

– Związek ma już za sobą kilka konkretnych sukcesów, jeszcze sprzed mojej kadencji: dopłaty do materiału siewnego, dopłaty do paliwa, wsparcie inwestycji w magazyny zbożowe. To są narzędzia, które pomagają rolnikom poprawić efektywność i stabilność produkcji. Równocześnie musimy uczciwie powiedzieć, czego nie udało się osiągnąć: od lat postulujemy o budowę państwowego portu zbożowego z bazą magazynową i rozwój infrastruktury kolejowej, bo bez tego różnice cen między regionami i przewaga największych podmiotów handlowych będą się tylko pogłębiać.

Konferencja, na której jesteśmy, nie była celem samym w sobie. Chodziło o to, by wspólnie – rolnicy, naukowcy, doradcy, administracja – zdiagnozować problemy i wypracować wnioski, z którymi można pójść dalej, do rządu i parlamentu. Bez silnego, wspólnego lobby branżowego trudno będzie zmienić system, w którym producent zbóż jest najsłabszym ogniwem rynku, mimo iż bez niego cała reszta nie ma racji bytu.

Jednym z wątków konferencji były ubezpieczenia upraw. Czy widzi Pani szansę na powszechny system, który faktycznie lepiej chroniłby rolników?

– Tak, jestem zwolenniczką powszechnych ubezpieczeń. Ale pod jednym warunkiem – muszą być dostępne cenowo. Dziś wielu rolników boi się, iż to będzie po prostu kolejny przymusowy wydatek. Z drugiej strony, widzimy, jak częste i dotkliwe są klęski – susze, powodzie, przymrozki, gradobicia. System, w którym część rolników ubezpiecza się wybiórczo, a reszta liczy na pomoc państwa po fakcie, jest niesprawiedliwy.

Docelowo wyobrażam sobie rozwiązanie, w którym wszyscy rolnicy płacą relatywnie niską składkę od hektara, a powstająca w skali kraju pula środków jest mądrze inwestowana i zabezpieczana na lata, kiedy przyjdzie prawdziwa klęska. Ważne jest też odejście od traktowania rolnika jak kierowcy samochodu – dziś po wypłacie odszkodowania za szkodę firma bardzo często winduje składkę, jakby ryzyko było “przypisane” do konkretnej osoby. Tymczasem każda kampania wegetacyjna jest nową historią, zależną od pogody, a nie od tego, czy ktoś miał szkodę rok wcześniej. Ubezpieczenia mają stabilizować sytuację gospodarstw, a nie dodatkowo je karać.

Co chciałaby Pani, żeby zostało w głowach rolników po tej konferencji i naszej rozmowie?

– Przede wszystkim świadomość, iż wyzwania, z którymi się mierzymy – klimatyczne, wodne, rynkowe, polityczne i ubezpieczeniowe – są ze sobą powiązane. Nie wystarczy poprawić jeden element. Potrzebujemy strategii państwa dla rolnictwa, ale też większej odpowiedzialności i współpracy po stronie samych rolników. Konferencja ma być zaczynem szerzej zakrojonego dialogu. jeżeli jako producenci zbóż nie zaczniemy mówić jednym, mocnym głosem, to inni przez cały czas będą decydować za nas – i o nas – przy stole, przy którym nas nie ma. A na to, przy tym potencjale polskiego rolnictwa, po prostu nie powinniśmy się godzić.

Dziękuję za rozmowę

Idź do oryginalnego materiału