Niezwykle zmienne cła amerykańskie. Gospodarce USA nie pomagają wolty Donalda Trumpa

1 dzień temu
Zdjęcie: Polsat News


Donald Trump w ostatnich tygodniach wykonał kilka wolt w polityce handlowej USA. Wycofał się, ale tylko na jakiś czas, z horrendalnie wysokich ceł w handlu z Chinami. Podobnie było z 50-procentowym cłami na towary z Unii Europejskiej. Z drugiej strony, Biały Dom podwyższa z 25 do 50 proc. cło na stal i aluminium. Ekonomiści z Amundi Research Center mają wątpliwości, czy prezydent USA wybrał dobrą metodę osiągania celów gospodarczych.


Robert Armstrong, felietonista "Financial Times", nadał prezydentowi USA przydomek TACO. Jest to akronim słów: Trump Always Chickens Out (Trump zawsze się wycofuje). W ten sposób felietonista podsumował powtarzającą się praktykę zapowiadania wysokich ceł, a następnie wycofywania się z tych gróźb w odpowiedzi na presję rynkową lub negocjacje
Analitycy z Amundi Research Center wątpią, czy amerykańskie cła mogą podnieść konkurencyjność krajowej produkcji i wywołać relokację zasobów z Wall Street i Doliny Krzemowej do stanów "Pasa Rdzy"Reklama


Liczni ekonomiści wracają pamięcią do czasów pierwszej kadencji Donalda Trumpa. Ich zdaniem, prezydent miał wówczas wręcz obsesję na punkcie deficytu USA w handlu zagranicznym, co doprowadziło do wybuchu wojny handlowej z Chinami. Jej efekt był dla Białego Domu niemiłym zaskoczeniem
Niemal codziennie prezydent USA Donald Trump dodaje do swojej układanki taryf celnych jakieś nowe elementy, a jednocześnie wycofuje z niej takie, które wprowadzał nieco wcześniej. Ostatnio USA i Chiny zgodziły się tymczasowo obniżyć swoje cła o 115 punktów procentowych na okres 90 dni, by dać sobie czas na nowe ustalenia. Jednak zaraz potem usłyszeliśmy, iż negocjacje Waszyngtonu z Pekinem znalazły się w impasie.


Donald Trump, czyli TACO


Najnowsza odsłona wojen handlowych prowadzonych przez Biały Dom to zapowiedź Donalda Trumpa, iż od 4 czerwca cła na aluminium i stal sprowadzane do USA wzrosną z 25 do 50 procent. Prezydent ogłosił to podczas spotkania z pracownikami giganta metalurgicznego US Steel w Pensylwanii. Stany Zjednoczone są największym importerem stali na świecie - sprowadzają ją głównie z Kanady, Meksyku I Brazylii.
Sytuację pod koniec maja skomplikowało orzeczenie sądu handlowego, który uznał, iż prezydent USA przekroczył swoje uprawnienia, wprowadzając w kwietniu taryfy celne na towary z wybranych krajów. Przy czym sąd nie wstrzymał ceł na samochody, stal i aluminium, uznając, iż w ich wypadku powołano się adekwatne przepisy. Administracja waszyngtońska odwołała się do federalnego sądu apelacyjnego i poprosiła, by rozporządzenia dotyczące wyższych ceł mogły obowiązywać w okresie rozpatrywania wniosku. Sąd apelacyjny przychylił się do tej propozycji.
Perypetie Trumpa z taryfami celnymi są już tak wielopiętrowe, iż Robert Armstrong, felietonista "Financial Times", w swoim newsletterze "Unhedged" nadał prezydentowi przydomek TACO. Jest to akronim słów: Trump Always Chickens Out (Trump zawsze się wycofuje). Armstrong tak podsumował powtarzającą się stale praktykę ogłaszania przez prezydenta wysokich ceł na import z różnych krajów, a następnie wycofywania się z tych gróźb w odpowiedzi na presję rynkową lub negocjacje. Przy czym pierwszy z tych ruchów zawsze powoduje gwałtowne spadki na rynkach finansowych, a drugi prowadzi do odbicia na giełdach.
Kiedy dziennikarka Megan Casella z CNBC zadała Donaldowi Trumpowi pytanie dotyczące "TACO trade" i dodała, iż tym terminem posługują się analitycy z Wall Street, prezydent zareagował z wyraźną irytacją, mówiąc, iż jej słowa są podłe. Stanowczo zaprzeczył, iż wycofywał się z czegokolwiek i dodał, iż jego zmiany decyzji są metodą prowadzenia negocjacji. Przywołał szybkie podjęcie rozmów przez Unię Europejską po groźbie 50-procentowych ceł.


Zawodna metoda pomagania gospodarce


Taryfy celne to podatki nakładane na importowane towary, które mają na celu pobudzenie krajowej produkcji poprzez wzrost cen produktów z zagranicy. Wprowadzane są po to, by chronić miejsca pracy i przemysł, ale często prowadzą też do wyższych cen dla kupujących, a przez to presji inflacyjnej, zakłóceń w łańcuchach dostaw i wzrostu niepewności ekonomicznej.
Rządy od dawna sięgają po protekcjonizm, motywując to wsparciem dla krajowego przemysłu i walką z nierównowagą handlową. Cła mogą być też używane do wywierania politycznych nacisków na arenie międzynarodowej. Ekonomiczne efekty takich środków, wykraczają jednak często poza handel i prowadzą do innych gospodarczych skutków niż życzą sobie tego politycy.
Analitycy z Amundi Research Center przypominają, iż celem protekcjonistycznej polityki Donalda Trumpa jest wyrównanie bilansu handlowego, reindustrializacja Stanów Zjednoczonych oraz redukcja deficytów fiskalnych poprzez opodatkowanie podmiotów stosujących "nieuczciwe" praktyki handlowe. Eksperci wątpią jednak, czy taryfy to odpowiedni mechanizm do osiągnięcia tych celów.
"Wielkość nierównowagi handlowej jest ściślej związana z dysproporcją między oszczędnościami krajowymi a inwestycjami. Taryfy nie mogą znacząco zmienić zachowań oszczędnościowych i inwestycyjnych Amerykanów, a dominująca teoria ekonomiczna, poparta dowodami empirycznymi, wskazuje, iż prawdopodobieństwo, iż prezydent Trump wprowadzi znaczącą zmianę w bilansie handlowym USA, jest niskie" - napisali analitycy Amundi.


Co więcej, do ożywienia amerykańskiego przemysłu wytwórczego konieczne byłyby przede wszystkim zmiany strukturalne, a nie taryfy. Spadek udziału produkcji w PKB USA zbiegł się w czasie ze wzrostem sektora usług (takich jak finanse i technologie) oraz rosnącymi kosztami dla amerykańskich pracowników. Według Amundi, najważniejsze pytanie brzmi, czy cła mogą poprawić konkurencyjność krajowej produkcji i wywołać relokację zasobów z Wall Street i Doliny Krzemowej do amerykańskich stanów "Pasa Rdzy". Wydaje się to być mało prawdopodobne.
Trzeba zwrócić też uwagę na fakt, iż koszty taryf nie zostaną poniesione tylko przez zagraniczne podmioty. Historyczne przykłady pokazywały, iż w główniej mierze absorbowali je konsumenci. Dzieje się tak, ponieważ to importer musi opłacić cło przy sprowadzaniu towaru do kraju. Wyższe koszty są zwykle przenoszone w dół łańcucha dostaw, czyli od dostawców do klientów końcowych. Firmy mogą przyjąć na siebie część uderzenia i nie podwyższać cen, chcąc zachować konkurencyjność. To ograniczy jednak ich marże zysku i może prowadzić do cięć kosztów takich jak redukcja etatów.


Nauka z pierwszej kadencji


Liczni ekonomiści nader chętnie wracają pamięcią do czasów pierwszej kadencji Donalda Trumpa. Ich zdaniem, prezydent miał wówczas wręcz obsesję na punkcie deficytu Stanów Zjednoczonych w handlu zagranicznym, co doprowadziło do wybuchu wojny handlowej z Chinami. Jej efekt był dla Białego Domu niemiłym zaskoczeniem.


Kilka dni przed wyborami w listopadzie 2016 roku ogłoszono, iż amerykański deficyt handlowy wynosi 36,2 miliarda dolarów. Potem we wszystkich kolejnych miesiącach kadencji Trumpa deficyt zwiększał się. W listopadzie 2017 roku przekroczył 50 miliardów, w lipcu 2020 roku 60 miliardów, a w momencie, gdy Trump oddawał władzę Bidenowi sięgał 67,1 miliarda dolarów - najwięcej od lipca 2006 roku. Dla porównania, dziś jest zdecydowanie wyższy i wynosi 140 miliardów dolarów.
W tamtej wojnie handlowej Chiny zorganizowały skuteczny odwet, a wywołany wówczas stan niepewności w gospodarce światowej zaszkodził dobrze zapowiadającemu się w 2018 roku globalnemu ożywieniu koniunktury. Okazało się także, iż deficyt w handlu USA maleje tylko wtedy, kiedy kraj wpada w kryzys, albo recesję. Dopiero wówczas kurczy się popyt Amerykanów i kupują oni mniej towarów i usług importowanych.


USD/PLN


3,7291


0,0141


0,38%


akt.: 03.06.2025, 07:35


Kurs kupna
3,7281


Kurs sprzedaży
3,7300


Max
3,7292


Min
3,7145


Kurs średni
3,7291


Kurs odniesienia
3,7150


Zobacz również:


USD/GBP


SEK/PLN


NZD/PLN


Wyszukaj inne


Aby wyszukać rozpocznij wpisywanie nazwy waloru


Inwestorom dużo do myślenia powinien dawać także fakt, iż dolar był mocniejszy na początku pierwszej kadencji Trumpa niż na jej końcu. Pod koniec 2016 roku za euro płacono tylko 1,05 dolara. Kilkanaście miesięcy później - w lutym 2018 roku - eurodolar kosztował 1,24, a w styczniu 2021 roku kilka mniej, bo 1,20. Na naszym rynku walutowym od grudnia 2016 roku do grudnia 2020 roku dolar potaniał z 4, 21 do 3,69 zł. Dziś też nie jest drogi, gdyż kurs na poziomie 4,73-4,74 zł jest najniższy od czterech lat.
Jacek Brzeski
Idź do oryginalnego materiału