Nikt mi nic dał za darmo. Wszystko musiałem sam odziedziczyć.

oszczednymilioner.pl 2 miesięcy temu

Oglądaliście już „1670”? Netflixowa gorzka komedia o przypadkach Jana Pawła Adamczewskiego, stanowi próbkę czarnego humoru rodem ze „Świata według Bundych”. Tu nie ma taryfy ulgowej dla szlachty, chłopów, mężczyzn, kobiet, feministek i księży, młodych i starych. Drą łacha ze wszystkich. Główny bohater, stanowiące tytuł wpisu zdanie, kieruje do swojego syna. Możemy na nie patrzeć z dwóch stron.

Lewicowej – Adamczewski jako przykład szlacheckiej fanfaronady, prekursor dzisiejszego „Janusza biznesu” wygłaszający takie teksty jak „Chłopa ze strefy komfortu można wypędzić tylko cepem”, „Człowiek dochodzi do czegoś ciężką pracą swoich chłopów, to zabrać mu! Taka mentalność” czy właśnie „Wszystko musiałem sam odziedziczyć.”

Prawicowej – legendy o odwiecznym porządku świata, w którym jeden rozkazuje, a drugi wykonuje, a władza przechodzi z ojca na syna (podobnie jak poddaństwo).

Żadna z tych tez kompletnie się nie broni, jeżeli zestawimy rzetelne dane i wiedzę historyczną. Oczywiście, to komedia, nikt nie oceniał, czy „Allo, allo” oddaje prawdę o francuskim ruchu oporu w II WŚ. Ponieważ jednak niektórzy, chcieliby widzieć muzy, jako dydaktyczne odbicie rzeczywistości, dajmy im szansę.

Większość źródeł (w tym spostrzeżenia gości zagranicznych) potwierdzają – Polska była rajem dla szlachty, czyśćcem dla mieszczan, a piekłem dla chłopów. Tu lewica mówi prawdę. Tylko szlachcic miał prawa i ogromną przewagę ekonomiczną, płynącą z własności ziemi i darmowej pracy poddanych. Czy mogło być gorzej? Tak, w Rosji. Stąd, przemawiający językiem właściciela firmy, opartej o wyzysk pracownika (brak urlopów, niepłatne nadgodziny) Jan Paweł Adamczewski wydaje nam się współczesny. Wiemy też, iż w roku 1670, polska demokracja szlachecka (a w zasadzie oligarchia magnacka) wszystkie dobre lata miała już za sobą. Czekała ją tylko jeszcze jedna wygrana wojna (z Turcją, zakończona Pokojem Karłowickim w 1699 r.), jeden sensowny król (Jan III Sobieski) i …zjazd po równi pochyłej. Oczywiście magnateria dalej się bogaci i bawi, powstają rezydencje takie jak Wilanów, Arkadia czy Puławy. Spadku dochodów doświadczają chłopi, mieszczanie, a wreszcie, samo państwo. Wiemy doskonale, iż wzrost obciążeń (podatkowych, pańszczyźnianych) wraz z arbitralnością orzeczeń zabije w końcu chłopską przedsiębiorczość, która odrodzi się po uwłaszczeniu. Dlatego pochwały biznesmenów w stylu Sebastiana Kulczyka, czy spadkobierców Adama Stadnickiego, można włożyć między bajki. Ich bogactwo nie pochodzi z ciężkiej pracy, osobistych zdolności ale z poprzednich pokoleń. I nie warto tworzyć tu legendy, bo po „Wir, Erben” widać jak koło się obraca.

Oczywiście, wcale nie musi tak być. W USA większość milionerów (majątek, poza głównym domem, do 5 mln USD) to nie dziedzice, ale dorobieni w pierwszym pokoleniu. Inaczej wygląda to na liście najbogatszych, na której dalej rządzą spadkobiercy, ale wciąż są szanse na awans do wyższej klasy średniej, a choćby do wyższej. Jeszcze bardziej prawdopodobny jest ruch w dół drabiny – From rags to riches to rags in three generations – sprawdza się. Na tym polega słabość lewicowej narracji. Zamożność (bogactwo) rodziców daje przewagę, ale nie absolutną. Więc, typowo prawicowe przekonanie, o podwładnym i właścicielu może gwałtownie się obrócić i syn poddanego wykupi syna szefa. Przecież czytaliśmy i „Lamparta”, i „Noce i dnie”.

Co zatem robić? Swoje. Spokojnie oszczędzać, inwestować, reinwestować i po kolei osiągać wyznaczone cele. A kolejne pokolenia będą wykuwać swój własny los.

Idź do oryginalnego materiału