Wirtgen Grup podczas tegorocznej Baumy imponowała zewnętrznym stoiskiem wszystkimi swoimi markami i maszynami, a w skład grupy wchodzą również żółte maszyny Deere. Tam między innymi można było zobaczyć premierowo nową ładowarkę 744X-Tier z napędem E-Drive.
Jeszcze przed 2020 rokiem dość głośno było o planowanym wejściu żółtych maszyn roboczych John Deere, czyli w zasadzie Deere do Europy. Dla tych, którzy nie do końca kojarzą o co chodzi, pragniemy wyjaśnić, iż podobnie jak w koncernie CNH, tak i w John Deere, oferta została podzielona na segment rolniczy oraz maszyn roboczych, zatem żółte jelonki, znane głównie w Ameryce Północnej, to owa marka Deere. Marka, która słynie z maszyn stosunkowo prostych, solidnie wykonanych oraz relatywnie nieźle wycenionych, przynajmniej na rodzimym rynku. Stąd też, pogłoska jakoby Deere miał wejść do Europy w pełnej krasie, zmroziła krew w żyłach lokalnych graczy.

Deere w Europie, ale wciąż nie w pełni w Polsce
W końcu mowa o producencie, który doskonale wie, jak się robi maszyny i robi to całkiem nieźle, a oferując je w atrakcyjnych cenach, mógłby rozbić ugruntowany nazwijmy to rynek. Firma oczywiście w końcu weszła, choć nie był to najlepszy moment, a stało się to właśnie pod parasolem Grupy Wirtgen. W Polsce dostępne są chociażby równiarki Deere, właśnie za pośrednictwem Wirtgen Polska.
Jednak jak dowiedzieliśmy się z rozmów z przedstawicielami Deere, nie jest to jeszcze „właściwe” wejście na rynek, bowiem firma chce, by marka była obecna jako całość i jako oficjalne przedstawicielstwo, czy też silna i samodzielna jednostka w oparciu o WG z dedykowanym serwisem, pełną ofertą oraz zapleczem. Wygląda więc na to, iż na pozostałe maszyny Deere przyjdzie nam jeszcze poczekać. A jest na co; aktualnie oferta firmy składa się z 23 koparek gąsienicowych, 10 spycharek, 11 ładowarek o sterowaniu burtowym, 24 ładowarek łamanych, 7 koparko-ładowarek, 8 równiarek i 4 wodzideł przegubowych, jest więc w czym wybierać, zwłaszcza iż zielona marka John Deere, a także maszyny leśne tej firmy, mają u nas bardzo dobrą opinię wśród użytkowników.
Unikalna przekładnia E-Drive, choć koncepcję już znamy
To co wyróżnia nową maszynę, a wręcz czyni ją kompletnie unikalną w skali świata, to zastosowana w niej skrzynia biegów EVT, czyli E-Drive, a mówiąc wprost jest to skrzynia elektro-mechaniczna o zmiennym przełożeniu, czyli to, co w ciągnikach JD oznaczane jest jako eAutopowr. Oczywiście nie jest to dokładnie to samo, bowiem ładowarka ma nieco inny charakter pracy względem ciągnika, jednak zasada działania jest taka sama podobnie jak jej budowa, począwszy od dobudowania do przekładni dwóch silniko-generatorów oraz inwertera. Jak działa taka skrzynia i jakie daje możliwości, opisywaliśmy już nie raz przy okazji prezentacji jej odpowiednika w serii 8 ciągników John Deere.

Silnik JD9 – więcej momentu, mniej spalania
Do napędu ładowarki użyty został sześciocylindrowy silnik John Deere – JD9 o pojemności 9 litrów i mocy 316 KM i momencie 1588 Nm. Prędkość obrotowa silnika to zaledwie 1500 obr/min, właśnie z uwagi na zalety przekładni EVT, co przekłada się na znaczne oszczędności w paliwie, bowiem przyśpieszanie może odbywać się bez zwiększania obrotów silnika – ten pracuje z mniej więcej stałymi obrotami, podczas gdy więcej pracy wykonuje przekładnia. Nie oznacza to jednak, iż słabym punktem będzie hydraulika, co to to nie. Sercem są dwie wielotłoczkowe pompy zapewniające 400 l/min wydatku i ciśnienie robocze 230 bar oraz osobna pompa do skrętu (161,5 l/min 249 bar). Standardowo maszyna jest wyposażona w rozdzielacz dwusekcyjny, jednak za dopłatą można mieć także 3. i 4. funkcję.
Hydraulika, masa, zasięg – parametry, które robią wrażenie
Masa całej maszyny to około 25,5-27 ton zależnie od specyfikacji. Rozstaw osi wynosi 3,4 metra, wysokość 3,5 metra zaś szerokość to 3 m. Wysokość podnoszenia do osi sworznia 4,27 m, a prześwit 458 mm przy założeniu, iż maszyna jest na fabrycznym ogumieniu 26.5 R25. Producent przewiduje pracę z łyżkami od 3,8 do 4,5 metra sześciennego. W wersji standard-lift ładowarka na prosto może podnieść około 20 t, zaś w wersji high lift nieco poniżej 17 ton, ale zapewniając 4,84 m wysokości do osi sworznia.
Maszyna, jak na dzieło amerykańskie przystało, jest zrobiona z rozmachem, ale i w sposób, który na pierwszym planie stawia łatwość obsługi. Mamy więc szerokie włazy rewizyjne, które uchylają się pod dużym kątem, mamy rozdzielone chłodnice i sporo miejsca, aby dojść do każdego elementu. Wszystko skręcone jest na raczej większe śruby M10, czasem M12 lub raczej 1/2”, co na naszym rynku może być problematyczne. Tak czy inaczej, jest solidnie, więc istnieje spora szansa, iż zbyt często nie trzeba będzie szukać odpowiedniego klucza. Naturalnie podzespoły użyte do budowy są raczej produkcji amerykańskiej np. przewody Gates, ale nie ma co się dziwić, w końcu maszyna jest produkowana zgodnie z marzeniami obecnego prezydenta USA, w rodzimych fabrykach.

Z myślą o operatorze – prostota i funkcjonalność w kabinie
Jeżeli chodzi o kabinę, to zaprezentowana na targach maszyna była w specyfikacji ze sterowaniem z dżojstika, co staje się coraz bardziej popularne wśród większych maszyn. Oczywiście 744X można mieć także z kierownicą o ile ktoś sobie tego życzy. Maszyny z przekładniami eDrive, są standardowo wyposażane w pakiet podnoszący komfort, a więc np. lepszy fotel. W pozbawionej kierownicy kabinie jest nad wyraz dużo miejsca, choć w pierwszej chwili można się poczuć nieco dziwnie, w końcu przed sobą mamy jedynie panel ze schowkiem oraz nawiewami. Zegary oraz funkcje maszyny wyświetlane są na monitorze na prawym słupku A, a tuż nad nim znajduje się monitor od systemu kamer. Z prawej strony maszyna posiada sterowanie na dwóch dźwigniach, co jest preferowaną konfiguracją wielu doświadczonych operatorów. Tutaj również na życzenie można mieć wielofunkcyjny dżojstik.
Praktyczność zamiast bajerów – ergonomia amerykańskim wzorem
W zasadzie wszystkie funkcje są zgrupowane w jednym panelu przycisków, poniżej monitora, co czyni resztę kabiny dość pustą, lub jak kto woli, prostą i pozbawioną rozpraszaczy. Warto zauważyć, iż przyciski są gumowane i duże, a zatem jak wspominaliśmy, mamy do czynienia z tryumfem praktyczności nad wydumanym wzornictwem. Choć trzeba przyznać, iż całość prezentuje się bardzo dobrze i prawdopodobnie wielu krajowych operatorów doceniłoby takie podejście w projektowaniu kabiny. Nawiasem mówiąc, dość łatwej w utrzymaniu czystości z uwagi na brak zakamarków i skomplikowanych przetłoczeń. Z boku znajdziemy jeszcze kilka schowków, obowiązkowy uchwyt na kubek, zaś przez prawe okno doskonale widać centralkę od automatycznego smarowania. Dżojstik od jazdy jest również bardzo prosty, z kontrastującymi przyciskami od zmiany biegów. I w sumie to szkoda, iż taka ładowarka nie pozostało stałą pozycją w ofercie firmy w naszym kraju.