Afryka już została przejęta. Nie czołgami, nie armią, tylko chińskimi pieniędzmi. Porty, kolej, elektrownie – wszystko finansowane przez Pekin w zamian za surowce i wpływy.

Teraz Chiny próbują powtórzyć ten sam manewr w Ameryce Łacińskiej. Regionie, który przez dekady był „podwórkiem” Stanów Zjednoczonych.
I właśnie dlatego zaczyna się cicha wojna – nie o granice, tylko o rynki, o wpływy i kontrolę.
Chińczycy inwestują miliardy i zalewają kontynent autami, energią i kredytami. USA budzą się z letargu i znowu zaczynają walczyć o swoją pozycję. A Ameryka Łacińska? Zamiast być ofiarą – ma szansę rozegrać ten konflikt na swoją korzyść.
W tym materiale pokażę wam, dlaczego Ameryka Południowa znów trafia na pierwsze strony globalnej geopolityki, co z tego może wyniknąć dla inwestorów i przede wszystkim… jak Ty na tym możesz zarobić. Zaczynamy.
Nowa zimna wojna? USA i Chiny walczą o Amerykę Łacińską – a Ty możesz na tym zarobić!
Załóż konto na Freedom24 i zgarnij choćby 20 darmowych akcji – każda może być warta choćby 800 dolarów!
Szczegóły promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Początki dominacji USA
Na początku musimy nakreślić sobie trochę kontekstu historycznego, bo relacje między Stanami Zjednoczonymi a Ameryką Łacińską to ponad dwieście lat niezwykle burzliwej i pełnej napięć historii. Żebyście mogli sobie gwałtownie wyobrazić, jak dużo mogło się tam przez ten czas wydarzyć, to pomyślcie sobie o relacjach Polski z Rosją. Tam też mamy do czynienia z mniejszymi, często słabszymi krajami, które przez całe wieki musiały walczyć z sąsiadem silniejszym i dążącym do imperializmu.
Od samego początku, Stany Zjednoczone patrzyły na cały region południowy nie jak na równorzędnego, suwerennego partnera, ale jak na swoje strategiczne, gospodarcze i polityczne zaplecze – najpierw jako na swoją wyłączną strefę wpływów, potem jako na bufor bezpieczeństwa, a ostatecznie, jako na potencjalny, ogromny rynek zbytu i niemal niewyczerpane źródło tanich surowców.
Wszystko zaczęło się od tak zwanej Doktryny Monroe’a z 1823 roku, w której to Stany Zjednoczone buńczucznie ogłosiły całemu światu, iż nie dopuszczą do ponownej kolonizacji żadnego, nowo powstałego kraju obu Ameryk przez jakiekolwiek siły europejskie. To był fundament całej amerykańskiej polityki zagranicznej w tym regionie na kolejne sto lat.
Choć początkowo miała to być rzekomo deklaracja o charakterze ochronnym, z czasem przerodziła się ona w wygodne usprawiedliwienie dla coraz częstszych i coraz bardziej bezpardonowych interwencji Stanów Zjednoczonych w wewnętrzne sprawy suwerennych państw latynoamerykańskich.
Na przełomie XIX i XX wieku, w epoce szalejącego imperializmu, Stany Zjednoczone coraz śmielej i częściej sięgały po argument siły militarnej. Liczne inwazje w Nikaragui, na Haiti, na Kubie czy w Panamie, były oficjalnie usprawiedliwiane koniecznością walki o stabilność i demokrację, a w praktyce służyły one głównie zabezpieczaniu amerykańskich interesów gospodarczych – najczęściej interesów potężnych, amerykańskich korporacji, takich jak na przykład owiana złą sławą firma United Fruit Company. Powstało choćby specjalne, pogardliwe powiedzenie „republika bananowa”, które opisywało te państwa, których cała polityka wewnętrzna i gospodarcza była w pełni podporządkowana interesom zagranicznych, potężnych korporacji.
Amerykańskie wpływy rozciągały się zresztą nie tylko na gospodarkę, ale także na całe życie polityczne regionu – Waszyngton bardzo często, jawnie lub potajemnie, popierał lub wręcz instalował przyjazne sobie, autorytarne reżimy, jednocześnie aktywnie tłumiąc wszelkie, lokalne ruchy demokratyczne i lewicowe.
Zimnowojenny front ideologiczny
Po II wojnie światowej, relacje te nabrały jeszcze bardziej geopolitycznego i ideologicznego charakteru. W czasach zimnej wojny, cała Ameryka Łacińska była postrzegana przez Waszyngton jako potencjalne, niezwykle ważne pole bitwy z rozprzestrzeniającym się na świecie komunizmem. Stany Zjednoczone wielokrotnie interweniowały w regionie – czy to jawnie, czy w cieniu, za pośrednictwem CIA – tylko po to, by za wszelką cenę powstrzymać rozprzestrzenianie się idei lewicowych.
Aktywnie wspierały wojskowe zamachy stanu, wysyłały swoich doradców wojskowych, hojnie finansowały antykomunistyczne partyzantki i wspierały prawicowe, często bardzo brutalne reżimy, które w zamian za to wsparcie oferowały Stanom Zjednoczonym swoją pełną, bezwarunkową lojalność w globalnej konfrontacji z ZSRR. Prawa człowieka, wolności obywatelskie i realna niezależność tych państw schodziły wtedy na bardzo daleki plan – liczyła się wyłącznie stabilność „po adekwatnej stronie” żelaznej kurtyny.
Neoliberalna transformacja lat 90.
W latach 90., już po upadku Związku Radzieckiego, relacje te na pewien czas zmieniły swój ton. Stany Zjednoczone zaczęły aktywnie promować w regionie demokrację, liberalne reformy rynkowe i otwarcie tamtejszych gospodarek na świat – głównie poprzez mechanizmy umów o wolnym handlu i finansowe wsparcie ze strony takich instytucji jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy Bank Światowy. Powstały wtedy między innymi takie porozumienia jak NAFTA, które miały na celu całkowitą eliminację barier handlowych między USA, Kanadą i Meksykiem. Jednak po 2001 roku, w cieniu globalnej walki z terroryzmem i rosnącej koncentracji amerykańskiej polityki zagranicznej na Azji i na Bliskim Wschodzie, zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w regionie Ameryki Łacińskiej wyraźnie i znacząco osłabło.
Wkroczenie Chin
W tym właśnie momencie, w tej geopolitycznej próżni, pojawiło się miejsce dla zupełnie nowych graczy. To wtedy na szeroką skalę, do gry zaczęły wchodzić Chiny. Stany Zjednoczone zorientowały się dopiero po wielu latach, iż w sposób niemal niezauważalny tracą grunt pod nogami w regionie, który przez całe dekady, niemal z przyzwyczajenia, uważały za swój własny, prywatny folwark.
Dziś Ameryka Łacińska nie jest już tą samą, w pełni podporządkowaną przestrzenią, w której Stany Zjednoczone mogą swobodnie i bez żadnych konsekwencji dyktować warunki. Wiele państw tego regionu prowadzi w tej chwili bardzo sprytną grę na dwa fronty, starając się wyciągać jak najwięcej korzyści zarówno ze strategicznej współpracy z Waszyngtonem, jak i z zyskownych relacji z Pekinem.
Na przestrzeni ostatnich 15 lat, relacje Chin z całym regionem Ameryki Łacińskiej niezwykle mocno się zacieśniły, co doskonale widać nie tylko w twardych danych finansowych, ale także w rosnącej liczbie wzajemnych wizyt dyplomatycznych na najwyższym szczeblu, których z roku na rok systematycznie przybywa.

Eksport surowców, import technologii
Jeszcze w 2000 roku rynek chiński odpowiadał za mniej niż 2% całego eksportu Ameryki Łacińskiej. Potem smok się obudził. Gwałtowny wzrost gospodarczy w Chinach i związany z nim, nienasycony wręcz apetyt na surowce, napędziły potężny, wieloletni boom surowcowy w całym regionie.
W ciągu kolejnych ośmiu lat, wartość handlu między Chinami a Ameryką Łacińską wzrastała w astronomicznym, średniorocznym tempie 31%! Do 2021 roku, wartość tej wymiany handlowej przekroczyła już 450 miliardów dolarów, a według najnowszych danych, opublikowanych przez chińskie media państwowe, w 2024 roku osiągnęła ona rekordowy poziom 518 miliardów dolarów! Niektórzy, najbardziej optymistyczni ekonomiści, przewidują, iż już do 2035 roku może ona przekroczyć choćby 700 miliardów. w tej chwili Chiny są już drugim – zaraz po Stanach Zjednoczonych – największym partnerem handlowym dla całego regionu Ameryki Łacińskiej.

W efekcie tych wszystkich, niezwykle dynamicznych zmian, stosunek wymiany handlowej pomiędzy Chinami a krajami Ameryki Łacińskiej, w relacji do PKB tego regionu, praktycznie podwoił się na przestrzeni ostatniej dekady.
W latach 2010-2014, eksport Chin do państw latynoamerykańskich wynosił około 2,2% ich łącznego PKB, a w latach 2020-2023 było to już 4,1%! W drugą stronę, czyli eksport produktów latynoamerykańskich do Chin, wzrósł w tym samym okresie z 1,6% do 3,2% PKB tego regionu.

Ale co tak naprawdę jest przedmiotem tej wymiany? Główne produkty eksportowane z Ameryki Łacińskiej do Chin to przede wszystkim soja i inne warzywa, produkty pochodzenia zwierzęcego, miedź, ropa naftowa oraz inne, podstawowe surowce, które są Chinom desperacko potrzebne do napędzania ich gigantycznego, przemysłowego rozwoju. Na wykresie, który teraz widzicie, doskonale widać, jak na przestrzeni ostatnich 20 lat wzrósł eksport brazylijskiej soi do Chin.

A co region latynoamerykański importuje w zamian? Głównie gotowe towary przemysłowe, o znacznie wyższym stopniu zaawansowania technologicznego. W ten właśnie, niezwykle sprytny sposób, Chiny zapewniają sobie ogromny rynek zbytu dla swoich, coraz liczniejszych samochodów elektrycznych, czy też dla produktów z sektora odnawialnych źródeł energii. To dla nich strategiczny krok w długoterminowym rozwoju technologicznym i w dążeniu do pełnej dominacji w kluczowych, przyszłościowych sektorach globalnej gospodarki.
Chiny jednocześnie zapewniają sobie stałą, stabilną podaż podstawowych, strategicznych produktów z zagranicy, takich jak żywność czy surowce, a z drugiej strony, stymulują popyt na swoje, znacznie bardziej zaawansowane technologicznie produkty, takie jak na przykład wspomniane już, tanie samochody elektryczne.
Dzięki takim przemyślanym ruchom, chińska gospodarka systematycznie i konsekwentnie przesuwa się w globalnym łańcuchu wartości w kierunku znacznie bardziej zaawansowanych sektorów gospodarczych, które znacznie szybciej rosną, są znacznie bardziej dochodowe i ogólnie, znacznie lepiej kontrybuują do długoterminowego wzrostu gospodarczego całego kraju, a to z kolei pozwala Chinom na systematyczne doganianie rozwiniętego Zachodu. Meksyk i Brazylia znajdują się już dzisiaj w ścisłej, pierwszej piątce krajów, które są głównymi kierunkami eksportowymi dla chińskich producentów samochodów, a udział w brazylijskim rynku samochodów pochodzących z Chin wzrósł z zaledwie 2,7% w 2022 roku do ponad 7% w roku 2024!

Inwestycje i kredyty jako narzędzie wpływu
Jaką bronią Chiny wojują o swoje globalne wpływy? Chińskie, bezpośrednie inwestycje zagraniczne oraz niezwykle hojnie udzielane przez Pekin pożyczki, odgrywają kluczową rolę w systematycznym zacieśnianiu relacji z krajami Ameryki Łacińskiej i Karaibów. W 2024 roku, chińskie bezpośrednie inwestycje zagraniczne w tym regionie osiągnęły łączną wartość około 8,5 miliarda dolarów, co stanowiło już około 6% wszystkich, globalnych inwestycji zagranicznych Chin.
Jednocześnie, dwa potężne, chińskie banki państwowe – czyli Bank Rozwoju Chin oraz Chiński Bank Eksportowo-Importowy – należą w tej chwili do absolutnie głównych kredytodawców w całym regionie.
Od 2005 roku, udzieliły one krajom latynoamerykańskim oraz tamtejszym, lokalnym przedsiębiorstwom państwowym, pożyczek o łącznej wartości przekraczającej 120 miliardów dolarów! Pożyczek, które często były zabezpieczone przyszłymi dostawami ropy naftowej i które były przeznaczane głównie na realizację wielkich, strategicznych projektów energetycznych oraz infrastrukturalnych. Na przestrzeni ostatnich dwóch dekad widać bardzo wyraźny, niemal wykładniczy trend wzrostowy w zakresie chińskich inwestycji w tym regionie.

Z drugiej strony, chińskie instytucje finansowe niezwykle hojnie wspierają swoimi kredytami poszczególne kraje Ameryki Łacińskiej, a dzięki temu, chińskie firmy i koncerny mają z góry zapewniony swój, niemały kawałek tortu w realizacji tych wszystkich, wspomnianych wcześniej, ogromnych inwestycji infrastrukturalnych. Dzięki takiemu sprytnemu mechanizmowi, pieniądze pożyczone przez Chiny na rozwój tego regionu, w pewnym, znacznym stopniu, wracają w chińskie ręce. Poniższy wykres doskonale pokazuje systematyczny wzrost udziału chińskich firm w realizacji wielkich, infrastrukturalnych kontraktów w całej Ameryce Łacińskiej.

W efekcie tych wszystkich, niezwykle intensywnych działań na rzecz zacieśniania współpracy, dla wielu państw Ameryki Łacińskiej handel z Chinami przekracza już dzisiaj 25% ich całkowitego, międzynarodowego handlu towarami. W Brazylii w 2022 roku było to dokładnie 25%, w Peru – 28%, a w Chile – aż 32%!

Co więcej, te wszystkie opisane trendy cały czas dynamicznie postępują. W maju 2025 roku, podczas ważnego spotkania ministrów w ramach forum Chin i Wspólnoty Państw Ameryki Łacińskiej, które odbyło się w Pekinie, Chiny oficjalnie zadeklarowały zamiar dalszego, znaczącego zwiększenia swojego zaangażowania gospodarczego i politycznego w tym regionie, a także zapowiedziały zniesienie wiz dla obywateli pięciu kluczowych państw regionu – Brazylii, Argentyny, Chile, Peru i Urugwaju.
Pytanie, jakie są tak naprawdę cele Chin? Chociaż między wierszami zostało to już powiedziane, podsumujmy sobie, jakie są realne ambicje drugiej największej gospodarki świata.
- Zabezpieczenie dostępu do surowców strategicznych. Ameryka Łacińska to globalny magazyn surowców, których Chiny desperacko potrzebują do utrzymania swojego wzrostu gospodarczego. Brazylia i Argentyna dostarczają ogromne ilości soi i kukurydzy, Chile i Peru – miedzi i litu, a Wenezuela i Ekwador – ropy naftowej. Lit, miedź, ropa, żelazo, a także produkty rolne – wszystko to trafia do Chin w zamian za gotówkę, inwestycje i infrastrukturę. Dla Pekinu jest to forma strategicznego zabezpieczenia łańcuchów dostaw, zwłaszcza w kontekście kiepskich relacji z Europą i USA. Dla przykładu 40% globalnego wydobycia miedzi pochodzi właśnie z Ameryki Łacińskiej.

2. Rozszerzanie wpływów politycznych i dyplomatycznych. Chiny konsekwentnie budują sieć politycznych relacji z krajami regionu, oferując alternatywę wobec wpływów Stanów Zjednoczonych i Europy. Zacieśnianie więzi oraz zdobywanie sojuszników pozwalają im kształtować globalną geopolitykę zgodnie z własnymi interesami. Co istotne jako państwo niedemokratyczne Chiny nie muszą liczyć się z opinią publiczną ani ukrywać swoich intencji pod przykrywką szerzenia określonych ideologii. Dzięki temu ich pomoc, pożyczki i inwestycje nie są uzależnione od przestrzegania standardów demokracji czy ochrony praw człowieka – co często przemawia do lokalnych rządów, które nie czują się w ten sposób do niczego przymuszane.
3. Eksport chińskich nadwyżek przemysłowych i technologii. Chiny zmagają się z nadprodukcją w takich sektorach jak stal, cement, fotowoltaika czy samochody elektryczne. Ameryka Łacińska jest chłonnym rynkiem, gdzie chińskie firmy mogą ulokować swoje towary, technologie i wykonawców.
4. Miękka siła: kultura, edukacja, szkolenia. Oprócz twardej gospodarki Chiny inwestują też w soft power – oferują stypendia dla studentów, szkolą urzędników i oficerów wojska. To tworzy prochińskie elity i oswaja społeczeństwa z obecnością Chin jako partnera rozwojowego.
Chiny nie wchodzą więc do Ameryki Łacińskiej wyłącznie z interesem handlowym – one realizują wielowymiarową strategię globalnego wzrostu znaczenia. Region daje dostęp do surowców, głosów w ONZ, infrastruktury strategicznej i nowych rynków zbytu. A wszystko to odbywa się kosztem wpływów USA – i w zgodzie z długofalową ambicją Pekinu, by stać się główną potęgą gospodarczą XXI wieku.
Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.
DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach
USA się budzą – nowa rywalizacja
Jednak USA nie oddadzą Ameryki Południowej bez walki. Stany Zjednoczone jakiś czas temu trochę się przebudziły i zaczęły intensyfikować walkę o swoją dominację w regionie! Sekretarz skarbu Scott Bessent odwiedził w tym roku Buenos Aires. Ta wizyta była dość symboliczna i bardzo interesująca nie tylko jako element gospodarczej strategii USA, ale jako najważniejszy ruch geopolityczny w regionie, który zmuszony w końcu będzie dokonać wyboru między Chinami a Stanami Zjednoczonymi. Administracja Trumpa przestaje traktować Amerykę Łacińską jako zapomniany załącznik i ponownie stawia na nią jako strategiczny front w rywalizacji z Chinami.
Bessent mówi wprost: nie chcemy, żeby w Ameryce Łacińskiej powtórzył się scenariusz afrykański, gdzie Pekin „maskując pomoc jako inwestycje”, przejmował prawa do zasobów naturalnych w zamian za ukryte zadłużenie. „Takie umowy gwarantują, iż przyszłe pokolenia będą biedniejsze i bez zasobów” – ostrzegł w wywiadzie dla Bloomberg TV. Brzmiało to jak ostrzeżenie i wezwanie do wyboru.
Bessent w swojej wypowiedzi nawiązuje do kontrowersyjnych praktyk finansowych, jakie Chiny stosowały przez ostatnie lata m.in. w Afryce, a które – jego zdaniem – mogą zostać przeniesione do Ameryki Łacińskiej. Chodzi o tzw. „ukryte zadłużenie”, czyli mechanizm, w którym państwa formalnie nie wykazują długu wobec Chin w swoich statystykach, mimo iż realnie zaciągają zobowiązania – często na bardzo niekorzystnych warunkach. W praktyce wygląda to tak: Chiny oferują krajom rozwijającym się budowę strategicznych projektów infrastrukturalnych – dróg, portów, elektrowni czy kopalni – które prezentowane są jako inwestycje zagraniczne lub forma pomocy rozwojowej. Jednak w rzeczywistości są one finansowane przez chińskie banki rządowe w formie pożyczek, które trzeba spłacić – nie zawsze w gotówce.
Często spłata następuje w formie dostaw surowców, przekazania części wpływów z infrastruktury lub oddania udziałów w kluczowych projektach. Problem polega na tym, iż wiele z tych umów nie trafia do publicznych rejestrów.
Dług bywa ukrywany poprzez powierzenie go państwowym spółkom lub konstrukcje prawne, które formalnie nie są uznawane za klasyczny kredyt. Przez to rzeczywisty poziom zadłużenia bywa zaniżony, a społeczeństwo nie ma świadomości skali uzależnienia finansowego od Pekinu.
Gdy kraj nie jest w stanie spłacić długu, Chiny przejmują nad nim realną kontrolę – nad infrastrukturą, portami, zasobami naturalnymi. Tak stało się już m.in. w Angoli czy Zambii, które w zamian za pożyczki oddały Chinom ropę i wpływy z kolei oraz elektrowni.
Cel USA jest prosty. Odbudować wpływy w regionie i wyprzeć Chiny z kluczowych sektorów, takich jak infrastruktura, surowce i finanse. Co ważne, w odróżnieniu od przeszłości – USA nie proponują już tylko przemówień, ale konkretne rozwiązania: negocjacje handlowe, znoszenie barier celnych, zachęty podatkowe i wsparcie dla reform. Ale to wszystko dzieje się w cieniu faktu, iż Chiny nie odpuszczają.
Inwestują w metro w Bogocie, porty w Peru, umacniają się handlowo z Brazylią, a choćby w czasie pandemii to one wysłały pomoc medyczną. Xi Jinping przyjeżdża na szczyty w Ameryce Południowej, głosząc hasła „globalizacji i rozwoju”. I odpowiada na presję USA marchewką, nie kijem.
Tymczasem USA wydają się działać odwrotnie – więcej presji, mniej zachęt. jeżeli USA chcą konkurować skutecznie, muszą zaoferować coś więcej niż „geopolityczny kij”. jeżeli to będzie mieć miejsce, to region będzie rozchwytywany z obu stron – co może mieć interesujące konsekwencje i wspierać tamtejszy wzrost oraz rozwój.
Powoli jednak widać, iż choćby ze strony USA pojawiają się pewne marchewki. Dobrym przykładem było łagodne podejście do regionu podczas „dnia wyzwolenia”, kiedy Donald Trump ogłaszał nowe cła. Choć w tej chwili kilka z tamtych ceł pozostało, to sam sposób potraktowania Ameryki Łacińskiej pokazuje pewien rodzaj ostrożności ze strony USA. Argentyna, Meksyk i Brazylia zostały wtedy jedynie symbolicznie „postraszone” – cłami na minimalnym poziomie 10%.
Gra na dwa fronty – spryt Latynosów
Choć dotychczas mowa była głównie o celach i ambicjach Chin oraz USA, nie oznacza to wcale, iż kraje latynoamerykańskie nie mogą rozegrać tej sytuacji na własną korzyść. Już teraz widać pozytywne efekty – aktywa z regionu wyraźnie zyskują. Od początku roku indeks MSCI Emerging Markets Latin America wzrósł o ponad 23%, podczas gdy S&P 500 zaledwie o 1%. Skąd ten wynik?

Ameryka Łacińska może znacząco skorzystać na geopolitycznym przeciąganiu liny między USA a Chinami – o ile umiejętnie wykorzysta swoją pozycję. Rywalizacja dwóch mocarstw sprawia, iż oba będą bardziej skłonne oferować korzystne warunki: dostęp do taniego finansowania czy wsparcie inwestycyjne. Choć chińskie inwestycje często mają na celu zdobycie kontroli nad strategiczną infrastrukturą, nie zmienia to faktu, iż sama modernizacja – niezależnie od intencji – sprzyja rozwojowi gospodarczemu. Koleje, porty, elektrownie – wszystko to może przyspieszyć wzrost gospodarczy. Dodatkowo, jeżeli USA będą chciały utrzymać swoje wpływy, mogą być zmuszone do dalszego łagodzenia polityki handlowej.
Przez lata kraje Ameryki Łacińskiej były silnie zależne od Stanów Zjednoczonych – zarówno gospodarczo, jak i politycznie. Pojawienie się Chin jako alternatywnego partnera otwiera przed nimi nowe możliwości: możliwość dywersyfikacji polityki zagranicznej i unikania uzależnienia od jednego mocarstwa – i jego łaski lub niełaski.
Niezależnie od tego, kto wygra tę geopolityczną rozgrywkę – Chiny czy USA – Ameryka Łacińska już dziś wygląda na największego beneficjenta tej rywalizacji. To trochę jak w klasycznym filmie – dwóch facetów bije się o dziewczynę, a ona… dostaje kwiaty, prezenty i pełną uwagę obu.
Dzięki tej rywalizacji, region przyciąga coraz więcej kapitału, inwestycji infrastrukturalnych i technologii. Porty, kolej, metro, energia – wszystko to napędza rozwój. Do tego tanie finansowanie z Chin i nowe umowy handlowe z USA tworzą unikalne środowisko, w którym LatAm – po dekadach zależności i zapomnienia – może wreszcie rozwinąć skrzydła.
Jak inwestować – praktyczny wniosek
No ale Was pewnie najbardziej interesuje, jak ugrać coś na tym wszystkim dla siebie? Na oku można mieć kilka spółek i funduszy ETF.
Jeśli chodzi o konkretne spółki, to kilka ciekawych propozycji znajdziecie w materiale GeoStock – Argentyna, gdzie opisywałem między innymi:
- Niezależnego operatora McDonald’s, który działa na terenie Ameryki Łacińskiej,
- Dynamicznie rozwijający się biznes e-commerce i fintech w jednym,
- Czy Argentyńskiego giganta naftowego, który ma plan na ekspansję zagraniczną.
Jeśli jesteście ciekawi co to za firmy, to odsyłam do materiału geostock. Natomiast jeżeli ktoś z Was woli bardziej pasywne podejście do inwestowania, to można alternatywnie zainteresować się jakimś funduszem ETF. Na przykład iShares MSCI EM Latin America UCITS ETF, który kosztuje rocznie 0,2%, a jego największą spółką w portfelu jest brazylijski neobank Nu Holdings. To również brazylijskie spółki dominują w tym funduszu z udziałem na poziomie 58%, na drugim miejscu jest Meksyk.

Alternatywnie możecie wybrać Amundi MSCI Emerging Markets Latin America UCITS ETF, który kosztuje tyle samo, bo 0,2% rocznie. Jednak oba fundusze zachowują się bardzo podobnie.

Znajdzie się choćby coś dla fanów ESG, a konkretnie Xtrackers MSCI EM Latin America ESG Swap UCITS ETF 1C. To fundusz, który uwzględnia tylko spółki o niskim śladowym poziomie emisji CO₂ i wysokich ocenach ESG oraz eliminuje firmy działające w sektorach o wysokim ryzyku środowiskowym czy społecznym (np. węgiel, tytoń, broń). Za takie przyjemności niestety trzeba zapłacić dwa razy więcej, bo fundusz kosztuje 0,4% w sakli roku i o ile od początku roku dał lepszą stopę zwrotu względem dwóch poprzednich ETF-ów, to w dłuższym horyzoncie, jak 5 lat, zachowywał się gorzej. Skupiłbym się na tych pierwszych

Załóż konto na Freedom24 i zgarnij choćby 20 darmowych akcji – każda może być warta choćby 800 dolarów!
Szczegóły promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Do zarobienia,
Piotr Cymcyk