Nvidia jest dziś większa niż cała niemiecka giełda. Dosłownie. 4 biliony dolarów kapitalizacji i… przez cały czas rośnie.
W tym samym czasie Donald Trump odpala nowy front wojny celnej. Nagle dostało się Brazylii i producentom miedzi, które lecą na nowe szczyty. Ceny surowców wariują, a inwestorzy próbują nadążyć.
Ale to dopiero początek.
– OpenAI rusza z przeglądarką, która ma rzucić wyzwanie Google Chrome, a w Stanach Zjednoczonych przepchnięto BIG BEAUTIFUL BILL, szeroko komentowaną ustawę, która tak naprawdę wygląda bardziej jak… kampanijna pokazówka niż realna rewolucja.
Wszystko to w tym Finweeku. Zapraszam
A i pokażę wam też jak publiczny portfel agresywny znowu bije nowe rekordy.
Nvidia przebija 4 biliony | https://dnarynkow.pl/polak-w-kosmosie-czy-naprawde-zarobimy-na-tej-inwestycji-te-spolki-rosna-jak-szalone/ |
Trump uderza cłem w miedź | https://dnarynkow.pl/bankructwo-polski-kto-manipuluje-dlugiem-publicznym-mentzen-morawiecki-tusk-wszyscy/ |
OpenAI kontra Google Chrome | https://dnarynkow.pl/dolar-blisko-dna-co-dalej-z-usd-i-euro-moje-prognozy-na-reszte-2025-roku/ |
Chińska wojna cenowa | https://dnarynkow.pl/juz-200-zysku-rekordowy-wynik-portfela-publicznego-gdzie-inwestuje-w-3-kwartale-2025/ |
Big Beautiful Bill Trumpa | https://dnarynkow.pl/koniec-bankow-jakie-znamy-fintechy-przejmuja-swiat-finansow/ |
Nvidia przebija 4 BILIONY! Ceny miedzi szaleją, a mój portfel publiczny ma kolejny rekord!
Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome
Nvidia większa niż Niemcy
Nvidia otworzyła klub 4 bilionów dolarów i jest jak na razie jego jedynym członkiem!
Lider świata półprzewodników jako pierwsza firma w całej historii ludzkości, osiągnęła wartość rynkową 4 bilionów dolarów! Imponujący powrót po dość trudnym i nerwowym początku tego roku, kiedy rynek walczył z obawami o możliwy spadek globalnych wydatków na sztuczną inteligencję, wywołany przez pojawienie się konkurencji ze strony chińskiego DeepSeeka oraz przez narastające napięcia handlowe w samych Stanach Zjednoczonych.

Ostatecznie, od początku 2025 roku, kurs akcji Nvidii wzrósł na razie już ponad 20%, a od początku 2023 roku – o ponad, uwaga, 1000%! Spółka odpowiada w tej chwili za 7,5% wagi całego, amerykańskiego indeksu S&P 500, co jest jednym z najwyższych, historycznych poziomów dla pojedynczej firmy!
Głównym czynnikiem, który napędza ten ostatni, spektakularny wzrost, jest nieprzerwane zwiększanie nakładów inwestycyjnych na infrastrukturę dla sztucznej inteligencji przez największych, kluczowych klientów Nvidia – Microsoft, Meta, Amazon i Alphabet. Według najnowszych szacunków analityków rynkowych, te cztery firmy planują wydać na ten właśnie cel łącznie około 350 miliardów dolarów w ciągu nadchodzącego roku!

Po nerwowej i niepewnej pierwszej połowie roku, inwestorzy znów, jak widać, uwierzyli, iż rewolucja AI jednak jeszcze się nie skończyła. Zwrot nastąpił w maju, po publikacji znacznie lepszych od oczekiwań wyników kwartalnych przez najważniejsze spółki technologiczne. Same wyniki finansowe Nvidia też sporo pomogły. Podobnie jak niezwykle optymistyczne, bycze komentarze prezesa Jensena Huanga.
Obecnie, wskaźnik Ceny do przyszłorocznych Zysków (Forward P/E) dla Nvidii wynosi około 33, co też wcale nie jest wartością szczególnie wygórowaną, biorąc pod uwagę dalsze prognozowane, szalone tempo wzrostu jej przychodów, które ma wynieść prawie 70% rocznie! To naprawdę abstrakcyjne, iż największa spółka na całym świecie wciąż rośnie w takim tempie, którego mogłaby jej pozazdrościć niejedna, mała, dynamiczna firma.
Również tak zwany „newsflow”, czyli informacje, jakie na bieżąco napływają z rynku, są dla Nvidia coraz lepsze. Jensen Huang zamierza w przyszłym tygodniu spotkać się z wysokimi rangą przedstawicielami chińskiego rządu w Pekinie. Sama ta wizyta doskonale pokazuje, iż mimo ogromnych napięć na linii USA – Chiny, Nvidia absolutnie nie zamierza rezygnować z obecności na tym rynku.
W tle tego ważnego spotkania, głośno mówi się o tym, iż Chiny chcą kupić od Nvidii aż 115 tysięcy jej najnowszych chipów, które mają posłużyć do zasilania nowych, gigantycznych centrów danych, mających powstać na pustyni Gobi.

Gdy Apple osiągał poprzedni magiczny poziom 3 bilionów dolarów jako pierwszy, jeszcze w 2022 roku, Nvidia była warta „zaledwie” 750 miliardów dolarów. Tempo, w jakim Nvidia urosła i przegoniła resztę stawki robi więc spore wrażenie, a jednocześnie doskonale przypomina nam o tym, iż choćby najwięksi mogą się bardzo gwałtownie wymienić miejscami w tym rankingu!
Czy cały ten rajd Nvidia jest powodem do obaw o POWRÓT WIELKIEJ BAŃKI AI? Słyszę o niej od dwóch lat, a tymczasem realnie firma jest dziś o wiele tańsza niż była kiedyś. Podobnie zresztą jak szereg innych spółek z sektora półprzewodnikowego. Jak za rok zobaczycie, gdzie są spółki na rynku, to dopiero będziesz krzyczeć jaka to wielka bańka olaboga straszne…
Trump uderza cłem w miedź
Rekordy biją też ceny miedzi – 8 lipca 2025 roku cena miedzi na amerykańskiej giełdzie towarowej COMEX przebiła swoje historyczne maksimum, a jej cena w trakcie jednej tylko sesji giełdowej rosła choćby ponad 15%! Była to bezpośrednia gwałtowna reakcja rynku na ogłoszone przez Donalda Trumpa, 50-procentowe cła na import miedzi do Stanów Zjednoczonych, którymi Prezydent znowu zaczyna grać. Nowe cła na miedź miałyby niby wejść w życie dopiero pierwszego sierpnia, a jak to zwykle bywa z zapowiedziami Trumpa… nikt nie wie, jak się skończą.
Mimo wszystko, rynek zareagował na tę zapowiedź niezwykle nerwowo, a ceny surowca wystrzeliły. Trump uzasadnił swoją decyzję tym, iż rzekomo otrzymał „mocną” i niepokojącą analizę dotyczącą bezpieczeństwa narodowego, z której jednoznacznie wynika, iż takie cła są absolutnie niezbędne, by skutecznie chronić amerykańską, krajową produkcję miedzi. Cło w wysokości 50% oznaczałoby, iż wszyscy zagraniczni dostawcy, którzy chcą sprzedawać swoją miedź na rynku amerykańskim, muszą od dzisiaj doliczyć do swojej ceny dużo wyższe koszty. To z kolei niemal automatycznie winduje lokalną cenę surowca w USA, czyli dokładnie do tego, co dało się zobaczyć na wykresach 8 lipca.
Jednak ten gwałtowny wzrost cen ma charakter czysto lokalny. Bardzo wysoka cena miedzi w Nowym Jorku absolutnie nie oznacza automatycznie, iż na innych, globalnych rynkach – na przykład w Europie czy w Azji – surowiec ten również drożeje w dokładnie tym samym, tempie.
Doskonale widać to też, kiedy porównamy sobie wykresy cen miedzi notowanej w Stanach Zjednoczonych i tej notowanej w Londynie. Ceny surowca na obu rynkach do tej pory były ze sobą mocno skorelowane, ale od początku tego roku, rosnące obawy o wprowadzenie ceł w USA sprawiają, iż amerykańska miedź zaczyna się wyraźnie „odklejać” od ceny surowca notowanego w Europie. W ubiegłym tygodniu ta rozbieżność wyłącznie się pogłębiła.

Z tego też właśnie prostego powodu, np. polski producent miedzi – KGHM, niespecjalnie chce rosnąć w odpowiedzi na zapowiedziane przez Trumpa amerykańskie cła. KGHM tylko w niewielkim stopniu notuje swoje wyroby na giełdzie w USA. Jego głównymi, strategicznymi odbiorcami są klienci w Europie i w Azji. Nowe cła na amerykańskiej granicy nie mają więc żadnego istotnego wpływu w krótkim terminie na przychody polskiej spółki. Owszem, globalne ceny miedzi mogą z czasem, w sposób pośredni się podnieść, jeżeli napięcia handlowe w jakiś istotny sposób zakłócą cały, globalny łańcuch dostaw surowca, ale to proces rozłożony w czasie, a nie natychmiastowy efekt.
Po drugie inwestorzy mogą patrzeć na takie wydarzenia przez pryzmat ryzyka – nie tylko przez pryzmat chwilowych, spekulacyjnych wzrostów cen surowców. Nowe, „Trumpowe” cła mogą w dłuższym terminie poważnie zaburzyć cały, globalny handel miedzią i wywołać dodatkową niestabilność na rynkach, a to dla takich spółek jak KGHM oznacza przede wszystkim rosnącą niepewność, co może wpływać negatywnie na kurs akcji w krótkim terminie.
Czy cła więc jednoznacznie mają oznaczać, iż KGHM raczej powinno się sprzedawać niż kupować? Nie. To tylko moja próba uświadomienia wam, iż w świecie rynków rzeczy są bardziej złożone niż proste „miedź rośnie, więc KGHM urośnie”.

Agresywny portfel bije indeksy
Na szczęście w publicznym portfelu agresywnym Freedom24, który dla was prowadzę wahania na cenach miedzi są neutralne. Największą pozycją tam pozostają Amazon i AMD, konkurent Nvidia, który jako całościowa pozycja zaczyna wychodzić na solidny plus.
Ostatnio jednak skupiłem się na powiększeniu pozycji w Marathon Digital Holdings, co przy rosnącej pompie Bitcoina na rynku może dać portfelowi solidnego kopa w górę.
Nawet bez tego kopa jednak całość solidnie bije szerokie indeksy. Tylko w tym roku portfel rozliczany w euro zaliczył już +14%, podczas gdy S&P500 rozliczany w euro jest na.. 7% minusie.
To wszystko mocno pogłębia przewagę portfela nad indeksami w długim terminie. Od początku 2024 roku portfel pokazuje już blisko +60%, gdy indeksy zaledwie… 24%.
Portfel radzi więc sobie wspaniale, a Wy pamiętajcie, iż to tylko jeden z trzech publicznie prowadzonych dla was portfeli. Pozostałe to publiczny portfel kwartalny oparty na funduszach ETF, a kolejny to portfel publiczny defensywny, gdzie inwestuję też w pojedyncze spółki, ale nie aż tak agresywnie jak tutaj. W publicznym portfleu Freedom24 liczy się jedno – końcowy wynik.
Na razie działamy tam na 12 000 euro czystego kapitału z comiesięcznymi dopłatami 600 euro. W ostatnim tygodniu nic się specjalnego z portfelem nie wydarzyło. Wolnej gotówki brak, a żadnej pozycji nie chcę sprzedawać. Czasem po prostu warto poczekać i to tez robi w tej chwili ten portfel – czeka, bo wszystko w nim obecne uważam, za dalej dobrze wycenione. Pełen portfel możecie za każdym razem na bieżąco obserwować na portalu myfund. Przestrzegam, iż to ogólnie portfel BARDZO ryzykowny i jeżeli ktoś ma niską tolerancję na ryzyko, to absolutnie nie powinno się nim w żadnym stopniu inspirować.
Na pewno jednak możecie go w całości odzwierciedlić na koncie we Freedom24, a niektóre z tamtejszych akcji możecie choćby dostać bezpłatnie!
Zakładając konto we Freedom24 z linka: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome dostajecie do choćby 20 darmowych akcji o wartości do 800 dolarów każda. Jedną akcję możecie dostać już za depozyt zaledwie 1000 euro. Oczywiście możecie ją sobie potem sprzedać i albo wypłacić środki albo kupić coś innego. Na przykład przecenione ostatnio mocno w portfelu Nu Holdings, które dostało po głowie głównie dlatego, iż szaleństwa Truma nie tylko uderzyły w ceny miedzi, ale również w Brazylię.
Brazylia w ogniu polityki Trumpa
Choć jeszcze do niedawna wydawało się, iż Brazylia jako ważny, regionalny partner, zostanie przez nową administrację potraktowana łagodnie i objęta jedynie minimalnym, 10-procentowym cłem, sytuacja zmieniła się diametralnie. Teraz Donald Trump grozi jej nałożeniem potężnej, 50-procentowej taryfy celnej! Co takiego się wydarzyło, iż ten łagodny i pojednawczy ton, tak nagle przerodził się w otwarty, ekonomiczny atak?
W Brazylii trwa w tej chwili głośny i kontrowersyjny proces byłego prezydenta tego kraju, Jaira Bolsonaro, który został formalnie oskarżony o próbę zorganizowania zamachu stanu po przegranych przez siebie wyborach w 2022 roku. Według brazylijskiej prokuratury, Bolsonaro miał między innymi aktywnie uczestniczyć w planowaniu sfałszowania wyników tych wyborów oraz świadomie inspirować masowe protesty swoich zwolenników, które ostatecznie doprowadziły do gwałtownych zamieszek w stolicy kraju – a wydarzenia te są przez wielu komentatorów porównywane do słynnego ataku na amerykański Kapitol, który miał miejsce 6 stycznia 2021 roku.
Donald Trump od lat utrzymuje bardzo bliskie, polityczne związki z Bolsonaro i widzi w nim swojego ideologicznego, prawicowego sojusznika. Uznał więc działania brazylijskiego wymiaru sprawiedliwości za niedopuszczalne „ataki na wolność słowa” oraz za „zamach na wolne wybory”.
W jego oczach, oskarżenie Bolsonaro to nic innego jak typowe, polityczne prześladowanie, które do złudzenia przypomina „polowanie na czarownice”, czyli dokładnie to, jak sam Trump postrzega swoje własne, liczne procesy sądowe w Stanach Zjednoczonych.
W związku z tym, Trump, w geście politycznej solidarności ze swoim sojusznikiem, zdecydował się podnieść cła na wszystkie brazylijskie towary aż do 50%, choć jeszcze niedawno planował objąć ten kraj jedynie symboliczną, 10-procentową stawką. Oficjalnie motywuje on decyzję rzekomą potrzebą obrony amerykańskich, demokratycznych wartości i koniecznością stanowczej reakcji na „podstępne ataki” ze strony obecnego, lewicowego rządu Brazylii.
Decyzja jest jednak demonstracją czysto polityczną niż jakąkolwiek, przemyślaną decyzją gospodarczą. To jest po prostu forma bezpośredniego nacisku na rząd prezydenta Luli da Silvy, który prowadzi proces przeciwko Bolsonaro i który jednocześnie, na arenie międzynarodowej ostro krytykuje politykę zagraniczną Stanów Zjednoczonych.
Krótko mówiąc: Trump nie tyle ukarał Brazylię za jakiekolwiek kwestie czysto handlowe, co za to, iż jego polityczny, ideologiczny sojusznik został postawiony przed sądem. Cła mają być więc jasnym i czytelnym sygnałem dla całego świata, iż Stany Zjednoczone, pod jego przywództwem, nie będą tolerować żadnych działań, które w jakikolwiek sposób atakują jego międzynarodowych sojuszników.
Najbardziej narażone na skutki oczywiście brazylijskie sektory przemysłowe, które eksportują do USA stal, części do samolotów, maszyny oraz minerały. Odpowiedź ze strony władz Brazylii była szybka. Prezydent Lula w mediach społecznościowych oświadczył on, iż Brazylia nie będzie przez nikogo „pouczana” i iż z pewnością odpowie na te działania, jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba, na podstawie swojego własnego, wewnętrznego prawa o wzajemności gospodarczej.
Jeszcze niedawno wydawało się, iż Stany Zjednoczone wykazują chęci ocieplenia swoich stosunków z całą Ameryką Łacińską, o czym zresztą nagrałem dla Was osobny, szczegółowy materiał, ale dzisiaj, jak widać, Donald Trump znów, jednym, nieprzemyślanym ruchem, postawił wszystko na głowie. Czy ten stan się utrzyma? Wątpię, ale na pewno pokazuje po raz kolejny, iż cła to element nacisku politycznego, a nie stricte walka handlowa.
„Big Beautiful Bill” – więcej szumu niż treści
Podobnie jak polityczny jest przegłosowany właśnie w USA „Big Beautiful Bill”, bo czy naprawdę jest o co robić z tym aż tyle szumu?
4 lipca 2025 roku, Donald Trump, podczas patriotycznej ceremonii z przelotem bombowców B-2 i żołnierzami na trawniku Białego Domu, podpisał swoją flagową, gospodarczą ustawę, dumnie nazywaną „One Big Beautiful Bill Act” (OBBBA). Ta cała, symboliczna otoczka miała oczywiście podkreślić ogromną wagę tego dokumentu, który – według samego Trumpa – ma zapoczątkować zupełnie nową erę w amerykańskiej gospodarce. Kiedy jednak odejmiemy całą tę propagandową oprawę i przyjrzymy się twardym liczbom, to okazuje się, iż żadnej, wielkiej rewolucji gospodarczej może tu wcale nie być.
Głównym założeniem tej ustawy jest przede wszystkim przedłużenie i pewne rozszerzenie cięć podatkowych, które zostały wprowadzone jeszcze w 2017 roku, podczas jego pierwszej kadencji. Łączny, szacowany koszt całej tej reformy podatkowej to około 4,8 biliona dolarów w perspektywie najbliższych 10 lat.
Prawie połowa całej tej gigantycznej kwoty (czyli 2,2 biliona dolarów) to po prostu koszt cięć, które już dzisiaj obowiązują i które po prostu zostają na kolejne lata przedłużone. Czyli, mówiąc wprost, w tym zakresie realnie nic się nie zmienia. Główne, zupełnie nowe elementy tej reformy to między innymi: znacząco wyższa kwota wolna od podatku (co będzie kosztować budżet około 1,4 biliona dolarów) i znacznie zwiększone ulgi podatkowe na dzieci (koszt: 0,8 biliona dolarów). Łącznie dają one więc 2,2 biliona dolarów zupełnie nowych, dodatkowych cięć podatkowych. Są też w ustawie pewne drobniejsze dodatki, takie jak na przykład zwolnienie z podatku napiwków czy dochodów z nadgodzin, ale w skali budżetu USA, to pierdoły.
Żeby przynajmniej częściowo zrównoważyć ten ogromny koszt, ustawa przewiduje jednocześnie pewne ograniczenie wydatków socjalnych. Przede wszystkim dotyczących cięć w programie opieki zdrowotnej Medicaid oraz całkowite wygaszenie ulg podatkowych na zieloną energię, które zostały wprowadzone jeszcze za kadencji prezydenta Bidena. Łączne, planowane „oszczędności” z tego tytułu to około 1,6 biliona dolarów w ciągu najbliższej dekady. Nie zabrakło też oczywiście zupełnie nowych wydatków: ponad 150 miliardów dolarów ma zostać przeznaczone na zwiększenie bezpieczeństwa na granicach, a kolejne 157 miliardów na dodatkowe potrzeby wojska.
Ostateczny impuls fiskalny netto całej ustawy OBBBA? To „zaledwie” 1,3 biliona dolarów, czyli dokładnie o tyle zwiększy się w ciągu najbliższych 10 lat amerykański deficyt budżetowy, w stosunku do w tej chwili obowiązujących stawek podatkowych i wydatków administracji federalnej.
To z kolei oznacza impuls fiskalny dla gospodarki na poziomie około 0,3% PKB rocznie. Jasne, to 0,3% PKB rocznie, ale na pewno nie jest to wielki skok pokoleniowy, jak zdawał się to przestawiać Trump. Dla porównania, Niemcy, które ogłosiły niedawno swój własny, potężny pakiet wydatków stymulacyjnych jest na poziomie około 3% ich własnego PKB rocznie, czyli realnie dziesięć razy większy w relacji do wielkości ich gospodarki!
Ustawa jednak z pewnością może pomóc Trumpowi w kampanii wyborczej i scementować jego wpływy w Partii Republikańskiej. To bardziej pokaz siły z bardzo głośnym podpisem. Rynek akcji docenia bardziej nie skalę zmian, ale całkowite odłożenie potencjalnego fiskalnego zaciskania pasa, w które wierzył jeszcze dwa kwartały temu.

Przeglądarka OpenAI kontra Google Chrome
O wiele większe wyzwanie niż amerykańską gospodarkę może za to czekać firmę Google. OpenAI planuje bowiem wprowadzić własną przeglądarkę internetową.
Twórca rewolucyjnego ChataGPT, przygotowuje się do oficjalnego uruchomienia swojej zupełnie nowej przeglądarki internetowej, która będzie w całości oparta na sztucznej inteligencji i która ma rzucić bezpośrednie wyzwanie dominującemu od lat na rynku, Google Chrome.
Premiera nowej przeglądarki ma nastąpić w ciągu kilku najbliższych tygodni. Nowe narzędzie ma całkowicie zmienić sposób, w jaki użytkownicy na co dzień przeglądają Internet, a jednocześnie dać OpenAI bezpośredni dostęp do jednego z najważniejszych źródeł sukcesu Google – czyli bezcennych danych o zachowaniu i preferencjach swoich użytkowników.
Przeglądarka od OpenAI będzie głęboko zintegrowana z interfejsem przypominającym popularnego ChataGPT, co ma pozwolić użytkownikom na wykonywanie wielu, codziennych czynności bez jakiejkolwiek konieczności odwiedzania konkretnych stron internetowych.
Przykładowo, możliwe będzie rezerwowanie stolików w restauracjach czy automatyczne wypełnianie skomplikowanych formularzy online, bezpośrednio z poziomu inteligentnego czatu. To wszystko jest częścią znacznie szerszej, długoterminowej strategii OpenAI, która zakłada głębokie wbudowanie swoich innowacyjnych rozwiązań opartych na sztucznej inteligencji w codzienne, cyfrowe życie swoich użytkowników – zarówno w pracy, jak i w domu.
Firma, której przewodzi charyzmatyczny Sam Altman, już wcześniej zasłynęła z wypuszczenia na rynek ChataGPT, a ostatnio bardzo intensywnie inwestuje również w rozwój własnego sprzętu – w maju tego roku kupiła obiecujący startup zajmujący się produkcją urządzeń opartych na AI, za gigantyczną kwotę 6,5 miliarda dolarów.
Nowa przeglądarka ma działać na popularnym i otwartym silniku Chromium – czyli dokładnie tym samym, który stanowi fundament dla takich przeglądarek jak Google Chrome, Microsoft Edge czy Opera. OpenAI zatrudniło choćby niedawno dwóch doświadczonych, byłych wiceprezesów Google, którzy wiele lat temu pracowali nad stworzeniem pierwszej, przełomowej wersji przeglądarki Chrome. Początkowo rozważano podobno zakup jakiejś gotowej, istniejącej już na rynku przeglądarki, ale ostatecznie zdecydowano się na stworzenie własneg rozwiązania – głównie po to, by mieć pełną, nieograniczoną kontrolę nad tym, jakie dane o użytkownikach można dzięki niemu zbierać.
Rynek nie będzie jednak łatwy do zdobycia. Sam Chrome ma w tej chwili ponad 3 miliardy aktywnych użytkowników na całym świecie i kontroluje ponad 65% globalnego rynku przeglądarek internetowych. Dla porównania, drugie miejsce w tym rankingu zajmuje przeglądarka Safari od Apple, z udziałem na poziomie zaledwie około 16%.
OpenAI może jednak liczyć na ogromne wsparcie ze strony swojej, niezwykle licznej i lojalnej bazy użytkowników – sam ChatGPT ma już bowiem 500 milionów aktywnych użytkowników tygodniowo oraz 3 miliony płacących, biznesowych klientów.
Warto tu jeszcze dodać, iż rola przeglądarki Chrome w zbieraniu danych o użytkownikach do celów reklamowych była tak duża i tak kontrowersyjna, iż amerykański Departament Sprawiedliwości w swoim niedawnym, antymonopolowym procesie, zażądał jej formalnego podziału, oskarżając Google o stosowanie nielegalnych, monopolistycznych praktyk.
Przeglądarka od OpenAI to więc nie jest tylko jakiś tam, kolejny projekt technologiczny – to jest niezwykle ważny, strategiczny ruch w globalnej wojnie o uwagę i o dane użytkownika. Wojnie, która w najbliższych latach zadecyduje o przyszłości całego rynku wyszukiwarek internetowych, reklamy online i wszystkich usług opartych na sztucznej inteligencji.
Chiny zmieniają kurs – koniec wojny cenowej?
A my zmieniamy temat i przeskakujemy na interesujący rozwój sytuacji w Chinach. Wydaje się bowiem, iż chińskie firmy kończą z podbijaniem rynku przez wojnę cenową. Xi Jinping zapowiada tu ostrą zmianę kursu!
Po trzech, długich latach nieustannych spadków cen producentów i wyniszczających wojen cenowych w wielu kluczowych dla chińskiej gospodarki branżach, władze w Pekinie zaczynają w końcu wysyłać bardzo wyraźne sygnały, iż czas na fundamentalne zmiany.
Prezydent Xi Jinping i inni, czołowi urzędnicy partyjni, coraz bardziej otwarcie i coraz częściej krytykują zjawisko nadmiernej, wewnętrznej konkurencji, która w ostatnich latach doprowadziła do drastycznego obniżenia cen i marż w takich, strategicznych sektorach jak produkcja stali, paneli słonecznych czy samochodów elektrycznych.

Choć na razie nie ogłoszono jeszcze żadnego, konkretnego planu działania, sama zmiana tonu oficjalnych komunikatów jest niezwykle wyraźna. Najwyższe, najważniejsze ciało decyzyjne Komunistycznej Partii Chin do spraw gospodarki, oficjalnie przyznało, iż przyczyną obecnych problemów są między innymi prowadzone na masową skalę, lokalne inwestycje, które promują nadprodukcję, oraz system podatkowy, który faworyzuje ilość produkowanych towarów, a nie ich jakość i efektywność.
Tak zwana deflacja producencka w Chinach trwa już 33 miesiące z rzędu! W czerwcu, indeks cen producentów (PPI) spadł o 3,6% w ujęciu rocznym – to jest największy spadek od lipca 2023 roku i bardzo wyraźny sygnał, iż sytuacja staje się naprawdę pilna. Chociaż samo słowo „deflacja” wciąż oficjalnie nie pojawia się w rządowych komunikatach, ton ostatnich wypowiedzi najważniejszych polityków sugeruje, iż problem ten nie może być już dłużej ignorowany.

Niektóre, najbardziej dotknięte tym problemem branże, już teraz zaczęły samodzielnie ograniczać swoją produkcję. W przemyśle stalowym czy szklarskim planowane są znaczące cięcia mocy produkcyjnych, a ceny niektórych, kluczowych surowców – jak na przykład stal zbrojeniowa – spadły ostatnio do poziomów niewidzianych od wielu lat.
Również Ludowy Bank Chin, w swoich ostatnich komunikatach, zwrócił uwagę na poważne ryzyko dla całej gospodarki, wynikające z utrzymującego się od dłuższego czasu, niskiego poziomu cen.
Władze w Pekinie regularnie spotykają się z przedstawicielami firm z sektora fotowoltaiki i budownictwa, które pod presją rządu podpisują tak zwane porozumienia „anty-inwolucyjne” – mające na celu dobrowolne ograniczenie tej niezdrowej, wyniszczającej rywalizacji, która wynika z ogromnej nadprodukcji.
Dodatkowo, niedawno uruchomiono specjalną, państwową platformę do zgłaszania opóźnień w płatnościach między firmami, co ma na celu ukrócenie tych złych, powszechnych praktyk biznesowych.
Mimo tych wszystkich, wyraźnych sygnałów, wciąż brakuje jednak konkretnych, systemowych działań ze strony rządu. Pekin może niedługo wrócić do swoich sprawdzonych, historycznych rozwiązań z lat 2015–2017: czyli do odgórnego, administracyjnego ograniczenia mocy produkcyjnych w hutnictwie i górnictwie, do masowej likwidacji pustych mieszkań komunalnych i do ponownego, silnego wspierania popytu w sektorze budownictwa mieszkaniowego.
Wówczas, te działania faktycznie pomogły ustabilizować ceny i znacząco zwiększyć zyski chińskich firm przemysłowych. Tym razem jednak, sytuacja jest znacznie trudniejsza. Popyt krajowy w Chinach pozostaje niezwykle słaby, eksport wyraźnie spowalnia, a wiele kluczowych, nowoczesnych sektorów – jak na przykład produkcja samochodów elektrycznych – jest w tej chwili zdominowanych przez firmy prywatne, co znacząco ogranicza możliwości bezpośredniej ingerencji ze strony państwa.
Lokalne władze w poszczególnych prowincjach mogą być także bardzo niechętne jakimkolwiek, odgórnym cięciom produkcji, obawiając się gwałtownego wzrostu bezrobocia na swoim terenie. Jednocześnie, Chiny chcą przecież przez cały czas dynamicznie rozwijać swój zaawansowany przemysł, szczególnie w odpowiedzi na działania Donalda Trumpa, który za wszelką cenę próbuje przenieść produkcję z powrotem do Stanów Zjednoczonych. Pekin rozważa choćby reaktywację swojego flagowego, strategicznego programu „Made in China 2025”, który ma na celu wspieranie rozwoju najbardziej zaawansowanych technologii.
W najbliższym czasie można się więc spodziewać raczej ograniczeń produkcji w tych sektorach, które są w pełni kontrolowane przez państwo, takich jak węgiel, stal czy cement. Możliwe są także pewne zmiany regulacyjne dla firm prywatnych, ograniczenie dotychczasowych subsydiów czy obniżki ulg eksportowych – niektóre z nich zostały zresztą już wprowadzone w 2024 roku.
Aby te zmiany były jednak trwałe i skuteczne, potrzebna będzie znacznie głębsza, strukturalna reforma całego, chińskiego modelu wzrostu gospodarczego – tak, by był on znacznie mniej oparty na produkcji i inwestycjach, a znacznie bardziej na rosnącej konsumpcji wewnętrznej i na realnym wzroście dochodów obywateli. Na razie, zmiana tonu ze strony władz jest bardzo zauważalna, ale na konkretne, systemowe działania wciąż jeszcze czekamy.
Całość może wydawać się nieco nieintuicyjna, więc wprowadzę trochę szerszego kontekstu. Władze w Pekinie od wielu lat bardzo mocno i bezpośrednio ingerują w swoją gospodarkę, żeby niejako „zmusić” ją do znacznie szybszego doganiania rozwiniętego Zachodu i do zdominowania określonych, strategicznych branż.
Najpierw było tak z sektorem budownictwa, gdzie rząd masowo wymuszał na państwowych bankach finansowanie wielu, często nikomu niepotrzebnych, gigantycznych projektów budowlanych, a efektem tego są znane dzisiaj na całym świecie, opustoszałe „miasta widmo”, w których mało kto tak naprawdę mieszka.
Kolejnym, podobnym krokiem było szalone, wieloletnie dotowanie firm z sektora fotowoltaiki, a ostatnio także producentów samochodów elektrycznych, w celu zdominowania tych globalnych sektorów i zdobycia w nich ogromnych udziałów w rynku. Dzisiaj, ta odgórnie sterowana strategia odbija się Chinom potężną czkawką, bo firm na rynku jest po prostu za dużo i mają one gigantyczny problem z nadprodukcją.
Utrzymywanie ich wszystkich przy życiu to ogromne marnowanie pieniędzy i siły roboczej, która mogłaby być znacznie lepiej i efektywniej wykorzystana gdzie indziej. Ale z drugiej strony, jeżeli władza w Pekinie pozwoli teraz rynkowi samodzielnie się „oczyścić” i upaść części tych wszystkich, nieefektywnych firm, to Chiny ryzykują niezwykle niebezpiecznym, gwałtownym wzrostem bezrobocia i poważnym kryzysem gospodarczym.
Ta pogoń za dynamicznym, sztucznie stymulowanym wzrostem, zapędziła Państwo Środka w prawdziwy, kozi róg, z którego niezwykle ciężko będzie teraz wyjść suchą stopą. Tak już po prostu bywa, kiedy gospodarką steruje odgórnie urzędnik, a nie realna, oddolna potrzeba konsumenta.
Do zarobienia!
Piotr Cymcyk
Załóż konto na Freedom24 i odbierz od 3 do 20 darmowych akcji o wartości choćby 800 USD każda!
Szczegółowy opis promocji znajdziesz na: https://freedom24.club/dnarynkow_welcome