Wczoraj wieczorem i dziś w nocy trwały zamieszki w Leeds w Wielkiej Brytanii. Zarzewiem chaosu okazała się „etniczna” dzielnica Harehills. Sprawcy – wedle doniesień przede wszystkim muzułmańscy imigranci – podpalali pojazdy. Mieli też zmusić do wycofania się lokalną policję.
Uczestnicy zamieszek oraz tzw. „młodzież” mieli prowadzić ożywiony dyskurs społeczny z policją na ulicach Leeds dzięki kamieni oraz różnej improwizowanej broni, którą wykorzystywano w bezpośrednich starciach. Agresywny tłum podpalił m.in. dwupiętrowy autobus, zaś policyjny radiowóz przewrócono i potraktowano w roli barykady. Czynności te sami transmitowali w Internecie.
Jak widać, uczestnikom zamieszek nie towarzyszy nadmierna obawa o ustalenie ich tożsamości. Nie obserwuje się bowiem pośród nich troski o skrywanie twarzy. Stawia ich to w jaskrawym kontraście m.in. do ruchu „Blade Runners”, którego członkowie niszczą inwigilacyjne kamery służące do wymuszania represyjnych opłat środowiskowych.
Według oświadczenia Policji Zachodniego Yorkshire, zamieszki zostały „zainicjowane przez kryminalną mniejszość, mającą na celu zakłócenie relacji wewnątrz społeczności”. To cokolwiek surrealistyczne oświadczenie korespondowało jednak swym tonem z oświadczeniami polityków. A przynajmniej większości polityków.
W przewidywalny sposób, premier sir Keir Starmer oraz minister spraw wewnętrznych, Yvette Cooper, „potępili” wydarzenia. Określili oni wydarzenia w Leeds jako „szokujące” i „haniebne”. Oświadczenia tego nie sposób określić jako humorystycznego, z pewnością istnieje bowiem niezerowa liczba obywateli Zjednoczonego Królestwa, którzy się nim przejmą. Niestety szansa, iż będą to uczestnicy zamieszek, jawi się jako raczej nikła.