Państwo nie chroni nas przed kryzysami [Okiem Liberała]

1 rok temu

Państwo nie chroni nas przed kryzysami [Okiem Liberała]

Autor: FWG



Chciwość to cecha homo oeconomicus, który dąży do osiągnięcia jak największej nagrody – zysku, wynagrodzenia, premii. Pojęcie to dotyczy nie tylko bankierów, ale znacznej większości ludzi.

Za kilka dni minie 15. rocznica bankructwa banku inwestycyjnego Lehman Brothers, które zapoczątkowało największy po II wojnie światowej globalny kryzys finansowy. Lehman Brothers, podobnie jak inne banki inwestycyjne w USA, emitował papiery wartościowe zabezpieczone kredytami hipotecznymi i skupował takie papiery od innych banków. Finansował się krótkoterminowymi kredytami, a gdy ceny nieruchomości w USA zaczęły spadać, utracił płynność. 15 września 2008 roku ogłosił upadłość. Obligacje, zabezpieczone kredytami hipotecznymi, posiadało wiele banków, które wzajemnie pożyczały sobie pieniądze. Niektóre znalazły się w tarapatach, ponieważ miały złe aktywa, to znaczy niespłacane należności. Inne, dlatego iż trzymały depozyty w tych właśnie bankach. Dlatego po upadku Lehman Brothers rynek pieniężny wysechł – nie było chętnych do lokowania pieniędzy w innych bankach, bo nikt nie wiedział, jaka jest ich sytuacja.

Przełomowy rok w historii kapitalizmu

Według rozpowszechnionej opinii kryzys pokazał słabość rynku, który był za słabo regulowany i nadzorowany przez państwo. Wynikał z chciwości bankierów, podejmujących zbyt ryzykowne operacje, by się wzbogacić. Rok 2008 był cezurą w historii kapitalizmu, który wymaga naprawy.

Common wisdom, czyli powszechna mądrość, nie zawsze pokazuje istotę problemu. To, iż rynek nie jest doskonały, jest oczywistą sprawą dla wszystkich ekonomisty. Ale nie wynika z tego, iż działania państwa są bardziej efektywne. To typowy błąd logiczny. Państwo to konkretni ludzie – urzędnicy i politycy. Krytycy działań instytucji finansowych, które doprowadziły do kryzysu, słusznie zauważali, iż na rynku przeważała fascynacja krótkoterminowym sukcesem. A w jakim horyzoncie myślą politycy? Czy nie jest to horyzont najbliższych wyborów?

Chciwość to cecha homo oeconomicus, który dąży do osiągnięcia jak największej nagrody – zysku, wynagrodzenia, premii. Pojęcie to dotyczy nie tylko bankierów, ale znacznej większości ludzi. Podział na chciwych finansistów i altruistycznych pracowników jest równie prawdziwy jak podział na chciwych kułaków i uczciwych biedniaków, przedstawiany przez pisarzy socrealizmu.

Złe pożyczki

Przyczyną kryzysu w roku 2008 były nadmierne i źle zabezpieczone pożyczki, głównie na zakup nieruchomości, zaciągnięte w Stanach Zjednoczonych, ale także w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Irlandii i kilku innych krajach. W Polsce boom kredytowy, który trwał w latach 2005-08, nie doprowadził do katastrofy, ale gdyby trwał dłużej, stałby się problemem.

Banki udzielały kredytów niemających odpowiedniego zabezpieczenia, gdyż państwo (banki centralne i rządy) sprzyjało takiej polityce, obniżając stopy procentowe i tworząc specjalne instytucje pompujące pieniądze do sektora nieruchomości. W Stanach Zjednoczonych Rezerwa Federalna USA (Fed) pompowała pieniądze do gospodarki, pomagając w ten sposób kolejnym ekipom rządowym, które panicznie bały się choćby niewielkiej recesji i wzrostu bezrobocia. Tymczasem niewielkie recesje działają na rynek korygująco. Próba uniknięcia ich za wszelką cenę prowadzi do narastania napięć.

Hossa na rynku nieruchomości w USA (ale także w niektórych krajach europejskich) trwała zbyt długo i rynek przyzwyczaił się do tego, iż wartość aktywów nieustannie rośnie. Nadmiernemu zadłużeniu sprzyjały wynalazki finansowe, takie jak obligacje zabezpieczone długami i kredytami hipotecznymi i masowa sekurytyzacja długów, czyli zamiana kredytów (relacji między bankiem a klientem) na papiery wartościowe wyceniane przez rynek. Warto jednak pamiętać, iż duży udział w sekurytyzacji miały instytucje całkowicie zależne od rządu, tak zwane sponsorowane przedsiębiorstwa – Federal National Mortgage Association, popularnie zwane Fannie Mae, oraz Federal Home Loan Mortgage Corporation, czyli Freddie Mac.

Naciski państwa na banki

Jeszcze przed II wojną światową rząd amerykański stworzył instytucje, które wspomagają rodziny szukające kredytów mieszkaniowych. Ingerencja państwa w ten rodzaj aktywności gospodarczej nieustannie rosła, rządy realizowały „prospołeczną” politykę mieszkaniową.

Wbrew twierdzeniom lewicowych publicystów i ideologów amerykański rynek nieruchomości jest regulowany. Rząd i Kongres wywierały na nie wpływ, oczywiście nie w kierunku większej ostrożności i bardziej konserwatywnych procedur, ale przeciwnie – większej hojności dla rodzin, które w inny sposób nie stać byłoby na własny dom lub musiałyby się zadowolić mniejszym. Sekretarz ds. budownictwa mieszkaniowego i rozwoju miast w rządzie Clintona, Henry Cisneros, naciskał na Fannie i Freddie, by ułatwiały dostęp do kredytów dla Afroamerykanów, Latynosów lub po prostu kredytobiorców niemających odpowiedniego zabezpieczenia. Prywatne banki hipoteczne, jeżeli chciały korzystać ze wsparcia instytucji rządowych, musiały udzielać kredytów poniżej standardów, czyli „subprime loans”. Podobną politykę realizowała administracja George’a W. Busha, który w 2000 roku wygrał wybory pod hasłem „współczującego konserwatyzmu”. Handel papierami wartościowymi, których zabezpieczeniem były subprime loans, zakończył się katastrofą i światowym kryzysem finansowym, ale wina za udzielanie kredytów poniżej standardów spada głównie na polityków.

Oczywiście kryzys finansowy nie wybuchłby, gdyby finansiści zachowali większy umiar i rozsądek, gdyby nie inwestowali w instrumenty, których wiarygodności nie potrafili ocenić, i trzymali się konserwatywnych zasad klasycznej bankowości. Środowisko finansistów, tak jak wszyscy gracze na tym rynku, ma tendencję do zachowań stadnych. Skoro jeden bank zaczął inwestować w nowoczesne, mało dla kogo zrozumiałe instrumenty pochodne, inni postąpili podobnie. Ale zrzucanie tylko na nich winy za obecny chaos jest ogromnym uproszeniem. Skądinąd pracownicy sektora finansowego (z wyjątkiem małej grupy wyższych menedżerów, którzy otrzymali ogromne odprawy) to najwięksi przegrani kryzysu. Na całym świecie w czasie kryzysu finansowego pracę straciły setki tysięcy bankowców. To oni mieliby prawo protestować pod domami niesolidnych dłużników, których długi spłacali podatnicy.

Z pewnością słabość nadzoru była częścią tej historii i regulatorzy mogli swoje zadanie wykonać znacznie lepiej. Ale nadzór nie jest w stanie wyeliminować ryzyka kryzysu finansowego. Czasami wręcz zwiększa ryzyko systemowe, ponieważ ludzie wierzą, iż nadzorcy dostrzegą problem i rozwiążą go, zanim ujawnią się na rynku. Daje to złudzenie, iż banki są bardziej bezpieczne i stabilne, niż to w rzeczywistości ma miejsce.

Nowe standardy dla banków

Po kryzysie finansowym, którego źródłem były przede wszystkim banki, w wielu krajach wprowadzono nowe regulacje nakładające na instytucje finansowe ograniczenia i wymogi ostrożnościowe. 21 lipca 2010 roku została w USA przyjęta ustawa o reformie finansowej Wall Street i ochronie konsumentów, znana jako ustawa Dodda-Franka. Jej częścią jest tzw. reguła Volckera, która zabrania używania kapitału własnego do celów inwestycyjnych przez banki posiadające aktywa o wartości przewyższającej 50 mld dolarów. Każdy bank z kapitałem powyżej 50 mld dolarów musi przechodzić coroczne testy warunków skrajnych, czyli stress testy prowadzone przez Rezerwę Federalną. Kraje należące do porozumienia bazylejskiego zobowiązały się wprowadzić w bankach nowe standardy, zwane Bazyleą III, które oznaczały konieczność zwiększenia kapitałów własnych banków. W Unii Europejskiej utworzono – European Stability Mechanism (ESM) – fundusz mający zdolność pożyczania do 500 mld euro, który może być wykorzystany w przypadku poważnego kryzysu zadłużenia. Wprowadzono nowe regulacje dotyczące tworzenia banków, nadzoru, wymagań kapitałowych, płynności i lewarowania. Powstał Europejski Urząd Nadzoru Bankowego i kraje UE wprowadziły przepisy regulujące działania naprawcze, restrukturyzację i uporządkowaną likwidację banków.

Czy te regulacje stworzyły nowy model kapitalizmu? Z pewnością nie. Największa zmiana w polityce gospodarczej, która wynikała ze światowego kryzysu 2008 roku, dotyczyła polityki pieniężnej. Banki centralne zaczęły interweniować na rynku długu, by obniżyć oprocentowanie długookresowych kredytów. Utrzymywały też przez długi czas bardzo niskie – zerowe lub choćby ujemne stopy procentowe. Miała to być odpowiedź na kryzys płynności, który wybuchł po upadku Lehman Brothers, ale polityka taka, zwana luzowaniem ilościowym, stała się normą na wiele lat, przyczyniając się ostatecznie do wybuchu wysokiej inflacji.

Szkodliwe presje polityków

Mimo wprowadzenia po kryzysie 2008 roku bardziej wyśrubowanych przepisów ostrożnościowych w bankach, na początku 2023 roku bankowcy w wielu krajach znów mieli nerwowe dni. Istniała obawa – na razie zażegnana – iż zbliża się kolejny duży kryzys bankowy, którego początkiem był upadek w USA Silicon Valley Bank oraz Signature Bank. Miały one w swych portfelach obligacje, czyli papiery dłużne, których wycena określana jest przez rynek. Stopa wyznaczana przez bank centralny wpływa na kurs obligacji, zwłaszcza skarbowych. Inwestowanie w te papiery jest uznawane za pozbawione ryzyka. Nic więc dziwnego, iż banki i fundusze mają w swych portfelach obligacje. Rosnąca inflacja zmusiła banki centralne do podnoszenia stóp, w konsekwencji rentowność obligacji zaczęła rosnąć, a ich wycena spadać.

Ten kryzys – na razie opanowany – zafundowały banki centralne, które są pod coraz większą presją polityków. A ci żądają natychmiastowej reakcji na wydarzenia, zmniejszające poparcie wyborców dla rządu. I to jest główna przyczyna cyklicznych kryzysów finansowych.

Witold Gadomski – dziennikarz, publicysta „Gazety Wyborczej”

Artykuł jest częścią cyklu Fundacji Wolności Gospodarczej „Okiem Liberała” i ukazał się również na stronie Wyborcza.pl.


Idź do oryginalnego materiału