Nairobi, stołeczne miasto Kenii, znajduje się w chaosie. Nieustające od zeszłego tygodnia protesty, które wybuchły w całym kraju przeciw radykalnym podwyżkom podatków, doznały nagłego zaostrzenia. Dziś po południu kenijski parlament – po tym, jak ostatecznie zatwierdził ustawę o podwyżkach – stanął w płomieniach.
W ciągu weekendu, po głosowaniach w parlamencie, zeszłotygodniowe protesty ogarnęły całą Kenię. Wysokie, bolesne podwyżki na niemal wszystkie podstawowe towary codziennego użytku wzbudził powszechną złość i frustrację. Oznaczałyby one bowiem raptowne obniżenie poziomu życia większości mieszkańców kraju.
Powodem, który jeszcze bardziej rozdmuchał wściekłość Kenijczyków jest fakt, iż uzasadnieniem dla podwyżek jest nie tylko dziura w budżecie. Mają one bowiem na celu „zieloną transformację” i wymuszenie „ekologicznego” stylu życia obywateli – kosztem gwałtownego pogorszenia standardu tegoż.
Także i potrzeby budżetowe rządu nie budzą zrozumienia w społeczeństwie, szczególnie biorąc pod uwagę powszechną korupcję i przekonanie, iż wydatki państwowe służą przede wszystkim samej elicie politycznej oraz powiązanych z nią biznesmenom.
Parlament w ogniu – i na ruszcie – historii
Na wieść o finalnym przegłosowaniu ustawy Finance Bill 2024 przez deputowanych, doszło do wydarzeń, które mają dość ponure skojarzenia historyczne (vide pożar Reichstagu…?). Wybuchły gwałtowne starcia przed siedzibą narodowej legislatury. Prócz siły fizycznej, kamieni czy improwizowanej broni sięgnęli oni po ogień. W licznych miejscach, jak np. w siedzibie gubernatora Nairobi, wybuchły pożary.
Zgromadzeni na ulicach protestujący mieli odepchnąć policję i z powodzeniem wedrzeć się do kompleksu budynków parlamentu. Niektóre z nich również stanęły w ogniu.
Wedle doniesień z mediów społecznościowych, deputowani mieli salwować się ucieczką, opuszczając parlament poprzez podziemny tunel. Według innych wersji, niektórzy mieli także uciec śmigłowcem.
Protestujący mieli schwytać jednego z polityków, który usiłował się wymknąć karetką pogotowia. Jego lost jest nieznany.
Sam parlament miał zostać splądrowany przez wściekłych Kenijczyków.
Dialog władzy z obywatelami
Ze swojej strony policja i służby masowo zastosowały gaz łzawiący, pałki i armatki wodne (te ostatnie wykorzystano także do gaszenia pożarów), jednak nie ograniczały się do nich. Miały także otworzyć ogień, na szeroką skalę używając funkcjonalnej (tzw. „ostrą”) amunicją. Z dachów kompleksu strzelać mieli do tłumu strzelcy wyborowi.
W efekcie tego wszystkiego do końca dnia paść miało już kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych, choć liczba ta jest przypuszczalnie zaniżona i nie obejmuje póki co bardzo skąpych informacji dochodzących z innych regionów.
Wybuch przemocy nie ogranicza się przy tym do stołecznego Nairobi – choć na nim bez wątpienia skoncentrowana jest uwaga. W mieście Kisumu trwać ma intensywna strzelanina, z ofiarami. W Githurai podobna strzelanina miała, wedle niezweryfikowanych doniesień, przybrać rozmiary masakry.
Starcia realizowane są również w Nyeri, gdzie duże ilości dymu mogą świadczyć o pożarach. Pożary takie z całą pewnością wybuchły w Embu, i to nieprzypadkowo. Tłum spalił tam siedzibę partii rządzącej.
Głowa swojego państwa
Prezydent Kenii, William Ruto, którego rząd forsował ustawę o podwyżkach, znajduje się akurat za granicą, na szczycie Unii Afrykańskiej. Usiłuje on robić dobrą minę do złej gry, chwaląc „entuzjazm młodzieży” – ta bowiem grupa dominuje w szeregach protestujących.
Szczerość owego zapewnienia jawi się przy tym jako stojąca pod znakiem zapytania. Pośród protestujących powszechne są bowiem wezwania do rezygnacji, a czasem i aresztowania Ruto. Jest to przy tym dla niego nader niewygodna sytuacja, i to nie tylko z uwagi na dziurę budżetową. Właśnie poparcie w grupach zaangażowanych w tej chwili w protesty stanowiło dla niego trampolinę do sukcesu wyborczego.
Obiecywał on perspektywę stabilnego rozwoju gospodarczego – i w ostatnich latach Kenia cieszyła się względnie dobrą sytuacją ekonomiczną. Napływowi inwestycji towarzyszyło jednakże pogłębienie rozwarstwienia społecznego, zaś obecne podwyżki godzą w same podstawy popularności prezydenta.
Najwyraźniej podjął decyzję o poświęceniu tej ostatniej, zadeklarował bowiem użycie „wszystkich dostępnych środków” w celu „przywrócenia spokoju”. I ta deklaracja, w odróżnieniu od pochwał wobec entuzjazmu protestujących, wydaje się szczera – jakkolwiek także i groźna.
„Władza polityczna wyrasta z lufy karabinu”
Na przedmieściach Nairobi dostrzeżono bowiem konwoje kenijskiej armii, która została skierowana do zdławienia rozruchów.
Zauważa się przy tym, iż decyzja ta stoi w sprzeczności z kenijską konstytucją. Zgodnie z nią bowiem, armię można skierować do zabezpieczenia sytuacji wewnętrznej jedynie wówczas, gdy taką decyzję uchwali parlament. Tymczasem ten podpalono, zaś jego członkowie uciekli. W oczywisty sposób nie mogli zatem podjąć stosownej uchwały.
Interwencję wojskową Kenijczycy przyjmują przy tym ze zdecydowanym pesymizmem.
Jak informuje portal Netblocks, w całym kraju miał dojść do przerw w dostępie do Internetu. Nader prawdopodobne, iż wynika to z prób jego wyłączenia przez władze.
Przerwy w połączeniu z Siecią w oczywisty sposób nie są zupełnie skuteczne, wciąż bowiem pojawiają się w niej kolejne relacje i nagrania z wydarzeń w kraju. Spowodowały za to wtórne komplikacje w Ugadzie i Burundi (czyżby ruch internetowy korzystał z połączenia poprzez te kraje?). Z kolei tradycyjne media miały spotkać się z groźbami wyłączenia w związku z relacjonowaniem protestów.
Podania internetowe mówią także już o kilkudziesięciu postaciach związanych z ruchem protestów, które miały zniknąć – najprawdopodobniej zatrzymanych i przetrzymywanych przez służby.
Kenijska opozycja była początkowo zaskoczenia protestami (skądinąd parlament tworzą również jej członkowie). Teraz jednak jej lider, Raila Odinga, zażądał wstrzymania represji i negocjacji z protestującymi. Podobny apel wystosował były prezydent, Uhuru Kenyatta.