1 stycznia br. w Panamie świętowano nie tylko Nowy Rok, ale i 25-lecie przekazania Kanału Panamskiego z rąk Amerykanów. Zbudowana na początku XX wieku przez Stany Zjednoczone, licząca 82 km droga łącząca Atlantyk z Pacyfikiem przez zdecydowaną większość czasu była zarządzana przez stronę amerykańską. Przez dekady była to kość niezgody w stosunkach między krajami. Dopiero polityka niedawno zmarłego Jimmy'ego Cartera doprowadziła do początku zmian - w 1977 roku podpisano z Panamą porozumienie, na mocy którego strefa kanału sukcesywnie przechodziła pod władzę panamską. W 1999 roku Amerykanie finalnie oddali władzę - i prawo do czerpania zysków - Panamczykom. Taki stan rzeczy jednak już niedługo może się zmienić - przynajmniej według nowej administracji Białego Domu.Reklama
Miliardy dolarów dla Panamy
Zaprzysiężony na kolejną kadencję prezydent USA Donald Trump w pierwszych kilku słowach mówił o gospodarce (więcej pisaliśmy o tym tutaj), jeszcze mniej uwagi poświęcił polityce zagranicznej. To, co łączy oba wątki to właśnie Kanał Panamski, który, zgodnie z jego zapowiedziami, ma zostać Panamie odebrany.
- Zostaliśmy potraktowani fatalnie za ten idiotyczny podarek, który nie powinien być dokonany. Panama coś nam obiecała i nie dotrzymała. Treść naszego porozumienia została w pełni pogwałcona. Amerykańskie statki są bardzo słono opodatkowywane, nie są traktowane uczciwie ani słusznie. W to również wchodzi Marynarka Wojenna USA. Przede wszystkim Chiny operują w tej chwili na Kanale Panamskim. Oddawaliśmy go Panamie, nie Chinom i zamierzamy go odebrać - zadeklarował Trump.
W swoim przemówieniu wielokrotnie podkreślał, iż jego działania będą koncentrować się na dążeniu do bogacenia się kraju. Dlatego nie bez powodu wspomniał o Kanale Panamskim, będącym jednym z najważniejszych szlaków morskich na świecie. Uwarunkowania geograficzne pozwoliły zbudować przejście między dwoma oceanami, które pozwala statkom oszczędzać zarówno czas, jak i pieniądze, które należałoby wydać choćby na paliwo czy utrzymanie załogi podczas okrążania Ameryki Południowej. W ten sposób międzynarodowy handel towarami stał się łatwiejszy - kontenerowce czy tankowce płynące np. na zachód USA ze wschodniego wybrzeża czy Europy; korzystają z niego w dużym stopniu także jednostki azjatyckie.
Statki nie płyną jednak kanałem za darmo. Transfer jednostek przynosi Panamie olbrzymie korzyści finansowe. Ostatnie dane agencji zarządzającej kanałem opublikowane pod koniec 2024 roku wskazują, iż do budżetu państwa odprowadzono niemal 2,5 mld dolarów w minionym roku podatkowym z tytułu przeprowadzania statków. Łącznie przychody za ten okres wyniosły 4,99 mld dolarów. Sam proces przepłynięcia wiąże się np. z pokonywaniem śluz, co ma związek z różnicami poziomów wód; niezbędna jest więc asysta pracowników administracji kanału. Opłaty z tym związane - także w stosunku do statków amerykańskich - w 2023 roku wzrosły z powodu suszy, co także wzbudziło niezadowolenie Trumpa. Jednak USA ani żaden inny kraj nie mogą mieć taryfy ulgowej.
Kanał Panamski ma być neutralny
W 1977 roku prezydent USA Jimmy Carter i wojskowy przywódca Panamy Omar Torrijos podpisali dwa traktaty. Jeden mówił o przejmowaniu odpowiedzialności za kanał przez Panamę, co ostatecznie stało się 31 grudnia 1999 roku, a drugi o zachowaniu przez USA prawa do obrony kanału przed zagrożeniem dla jego neutralności oraz możliwość interwencji w przypadku konfliktu zbrojnego. W praktyce nie pozwala jednak na przejęcie kontroli, mimo iż Trump nie wykluczył użycia siły w tym celu.
"Po wygaśnięciu Traktatu o Kanale Panamskim tylko Republika Panamy będzie prowadzić eksploatację kanału i zapewniać siły zbrojne, stanowiska obronne i instalacje wojskowe na swoim terytorium." - głosi Art. V Traktatu o trwałej neutralności.
Powodów planów Trumpa należy więc szukać raczej w jego ocenie działań Panamy, a nie w prawie do przejęcia kanału przez USA. On sam zresztą nie przytacza konkretnych przepisów, które miałyby zostać złamane; narracja jednak wskazuje, iż oskarża stronę panamską o to, iż to nie ona sprawuje kontrolę nad kanałem, a robią to Chiny. Z jednej strony w swoim przemówieniu nie bez powodu wspomniał o tym kraju, z którym zresztą Stany Zjednoczone toczą wojnę gospodarczą. Jego słowa o chińskim operowaniu na kanale sugerują, iż to do Państwa Środka trafiają przychody z tytułu obsługi kanału. Strona panamska odpiera te zarzuty.
"W imieniu Republiki Panamy i jej narodu muszę całkowicie odrzucić słowa wypowiedziane przez prezydenta Donalda Trumpa w odniesieniu do Panamy i jej Kanału w swoim przemówieniu inauguracyjnym (...). Kanał jest i przez cały czas będzie należeć do Panamy" - przekazał prezydent Panamy Jose Raul Mulino zapewniając, iż "nie ma na świecie żadnego narodu, który ingerowałby w administrację Kanału". Przypomniał, iż kanał służy także gospodarce USA i jest zarządzany przez stronę panamską od ćwierćwiecza.
Z drugiej zaś strony operatorem dwóch krańcowych portów kanału jest spółka Hutchison Ports mająca siedzibę w Hongkongu. Nie bez powodu więc już w poniedziałek w Panamie ruszył audyt w Panama Ports Company, który jest przeprowadzany przez Generalnego Kontrolera Republiki Panamy. O kontroli w zakresie finansów i zgodności został już powiadomiony panamski Urząd Morski.
"Dzisiaj nasi audytorzy przybyli do Panama Ports Company, aby rozpocząć wyczerpujący audyt, którego celem jest zagwarantowanie efektywnego i przejrzystego wykorzystania zasobów publicznych." - czytamy na portalu X.
"Trump na niejednoznaczności wygrywa"
Podczas zaprzysiężenia Trumpa przed rezydencją ambasadora USA w Panama City odbył się protest przeciwko inauguracji prezydentury. "Kanał Panamski nie jest na sprzedaż" - można było przeczytać na transparentach demonstrantów.
Czy zatem Trump chciał - nomen omen - tym kanałem uderzyć w Chiny? Zdaniem dr hab. Małgorzaty Zachara-Szymańskiej, prof. UJ z Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politycznych przesłanie prezydenta nie było skierowane do Chińczyków, ale jego wyborców.
- To była racjonalizacja dla odbiorcy amerykańskiego, który na pytanie "dlaczego?" otrzymuje odpowiedź "bo Chińczycy", co zresztą nie jest zgodne z prawdą. To, iż sprawa Panamy znalazła się w przemówieniu inauguracyjnym być może to był element podtrzymujący pragnienie realizowania ostrej polityki w stosunku do Chin. Ale przecież godzinę później Trump w atmosferze karnawałowej podpisał dekret mówiący o wstrzymaniu ustawy ws. TikToka, wskazując, iż Chińczycy są dobrzy w technologie, trzeba z nimi zakładać spółki itd. To może rodzić pytania, czy USA w końcu walczą z Chinami, czy nie. Taka niejednoznaczność w tradycyjnej polityce byłaby błędem, ale Donaldowi Trumpowi służy. On na niejednoznaczności wygrywa - wskazuje ekspertka w rozmowie z Interią.
Panama wybiła się gospodarczo na kanale
Zapowiedzi dotyczące Kanału Panamskiego Trump głosił jeszcze przed zaprzysiężeniem. Nie były to zresztą jedyne jego słowa wskazujące na chęć odebrania prawa do zarządzania danym terytorium. Mówił wprost o przejęciu Grenlandii, sugerował także utworzenie z Kanady 51. stanu. Jednak tylko o Panamie wspomniał w swoim przemówieniu. Zdaniem prof. Zachary-Szymańskiej jest to efekt reakcji, z jaką spotkały się słowa prezydenta USA.
- Kanada przyjęła zapowiedź zaanektowania jej terytorium jako żart; to stało się przedmiotem memów i uprzejmych, ale pełnych rezerwy i powątpiewania komentarzy. Dania zareagowała ws. Grenlandii zdecydowanie, tak samo zresztą, jak sama Grenlandia. Zarówno Dania, jak i Grenlandczycy zdają sobie sprawę z wartości zasobów, jakie są ukryte pod topniejącą pokrywą śnieżną i wiedzą, iż ich karta przetargowa jest gigantyczna. A Panama zareagowała histerycznie, wrogo, były demonstracje, prezydent wypowiadał się w ostrym tonie. Być może Donald Trump, który znany jest z wysyłania fal wstrząsowych w każdy zakątek świata, spoglądał na tę reakcję i myślał: ci reagują bardzo emocjonalnie, mają w pamięci amerykańską inwazję na Panamę z 1989 roku, to znaczy, iż muszą się nas bać. A być może jest tak - i jest to tak samo racjonalne wyjaśnienie - iż akurat Panama prezydentowi przyszła do głowy z tej listy planowanych podbojów i to nie musi być wcale strategiczna deklaracja - mówi ekspertka.
Nie bez powodu Panamczycy będą bronić kanału, bowiem to on pozwolił na rozwój gospodarczy. Dane Banku Światowego nie pozostawiają złudzeń. W 1980 roku panamskie PKB wynosiło 4,61 mld dolarów. Na koniec 1999 roku, a więc w momencie przejęcia kontroli nad kanałem wartość ta wzrosła do 11,6 mld dolarów. Dziś mówimy o 83,3 mld dolarów (dane za 2023 rok). W międzyczasie, w latach 2007-16 doszło do rozbudowy infrastruktury, która pozwoliła na przepływanie większym statkom. To dodatkowo zwiększyło przychody. Jako pierwszy po remoncie drogę pokonał... chiński kontenerowiec.
Kanał Panamski, do którego wejście znajduje się w stołecznym porcie, pozwoliło Panama City wyróżnić się na tle innych miast. Górujące nad domami nowoczesne wieżowce, w których siedziby znalazło wiele międzynarodowych firm i banków, kasyna, restauracje - w wielu miejscach można zapomnieć, iż to nie stolica bogatego kraju Azji czy Europy Zachodniej. Kluczem do sukcesu stało się właśnie stworzenie przejścia łączącego dwa oceany, które pozwoliło w Panamie na stworzenie centrum międzynarodowego handlu, a co za im idzie - usług. Dlatego też Panamczycy kanału tak łatwo nie oddadzą. Czy zatem można wierzyć planom USA?
- Przemówienie inauguracyjne ma swoją wagę i w przypadku każdego innego prezydenta spoglądalibyśmy uważnie. Czy Donald Trump jest takim prezydentem - tutaj historia poprzedniej jego kadencji pozwala nam wątpić - puentuje nasza rozmówczyni.
Paulina Błaziak