Największym zagrożeniem dla Unii Europejskiej jest to, iż nie ma już na tym świecie mocy zdolnej obronić ją przed samą sobą.
Od 3 lutego rusza w Polsce program „NaszEauto”, o czym z dumą poinformował na konferencji prasowej wiceminister klimatu Krzysztof Bolesta. Choć powinien to zrobić nie tyle z dumą, co z szerokim uśmiechem.
Cała sytuacja przypomina bowiem leciwy dowcip o gołym bacy, robiącym pompki na górskiej hali. Obserwujący ów dziw natury turysta w końcu nie wytrzymuje i pyta: „A czemuż to baco robicie nago pompki?”. Zapytany baca otwiera oczy, rozgląda się i w końcu z oburzeniem woła: „O kruca fuks halny mi musiał babę spod spodu wywiać!”. W przypadku programu „NaszEauto” na otwarcie oczu i rzeczową analizę okoliczności nie ma co liczyć. Pozostaje więc wątpliwe delektowaniem się widokiem rządu, który uparcie stara się udowodnić, iż jego pompki nago mają w sobie jakiś sens. Choć wiatr historii sprawił, iż okoliczności bardzo się zmieniły.
Program „NaszEauto”, zastępujący równie przemyślany program „Mój elektryk”, a sprowadza się do rozdysponowania między osoby fizyczne oraz prowadzące jednoosobową działalność gospodarczą kwoty 1,6 mld zł z Krajowego Planu Odbudowy. Zainteresowani zakupem fabrycznie nowego auta elektrycznego lub jego leasingiem będą mogli się ubiegać o 40 tys. zł dofinansowania do transakcji. Na pierwszy rzut oka prezentuje się to nieźle. „To program, który ma pozwolić kupować polskim rodzinom samochody elektryczne” – tłumaczył na konferencji prasowej wiceminister Bolesta. A zatem spójrzmy na niego od strony interesu polskich rodzin.
Oto na terenie Polski jak na dziś nie produkuje się osobowych aut elektrycznych. Zatem polska rodzina wyda dotację z KPO plus swoje pieniądze na dofinansowanie produkcji w innym państwie. Jednocześnie płacone przez nią podatki, które wpływają do polskiego budżetu – w niewielkiej części, ale jednak – przepływają do budżetu Unii, jako tzw. wkład krajowy. Stamtąd wypłyną na sfinansowanie wykupu euroobligacji, wyemitowanych dla sfinansowania KPO. Żeby było zabawniej rząd Mateusza Morawieckie, który sformułował „kamienie milowe” dla polskiego Krajowego Planu Odbudowy, wcale nie zamierzał robić bez sensu pompek nago. Wraz z początkiem nowych dopłat do zakupu elektryków miała startować produkcja „Izery” w fabryce w Jaworznie. Jednak inwestycja ta coraz bardziej się opóźniała w czasie, aż po wyborach nastała nowa władza i stwierdziła, iż zrobi wszystko lepiej. Po czym pod koniec 2024 r. szef Ministerstwa Aktywów Państwowych, Jakub Jaworowski, któremu podlega spółka ElectroMobility Poland, oznajmił, że: „Coś takiego jak Izera nie istnieje. To jest jedna z tych halucynacji PiS-u”. Minął miesiąc i prezes ElectroMobility Poland Tomasz Kędzierski oznajmił, iż fabryka elektryków w Jaworznie jednak będzie.
Jak to się zmieni w ciągu kolejnego miesiąca, czas pokaże. Acz jedyne co na pewno będzie to robienie nago pompek w ramach „NaszEauto”. Z tego akurat rząd nie może się wycofać, bo każda zmiana „kamienia milowego” wymaga bolesnych renegocjacji w Brukseli. Tymczasem dopłaty do samochodów elektrycznych idealnie wpisują się w strategię Europejskiego Zielonego Ładu, z którą to wyjątkowo związana emocjonalnie jest Komisja Europejska. Trwa w tym, choć rząd Niemiec uciął dopłaty do zakupu samochodów elektrycznych już z końcem 2023 r., zaś rząd Francji mocno je ograniczył. To notabene przyniosło gwałtowne spadki sprzedaży nowych elektryków w krajach UE o ponad 9 proc. w 2024 r. (we Francji aż o 24 proc. a w Niemczech od 21 proc.).
Na szczęście polski konsument może pomoże. Acz niekoniecznie niemieckim lub francuskim koncernom motoryzacyjnym. Wedle raportu IBRM Samar w 2024 r. spośród elektryków Polacy najchętniej kupowali Teslę Model Y (2 272 szt.), zaraz po niej Teslę Model 3 (2 136 szt.), na trzecim miejscu w rankingu znalazło się Volvo EX30 (1 070 szt.) chińskiego koncernu Geely Automobile. Poza podium wylądowało Audi Q4 e-tron (702 sztuki).
Skoro więc obywatele dostaną rządową dopłatę, czemu nie mieliby w tym roku kupić sobie aut tych marek, jakie lubią najbardziej. Wspierając zbudowaną pod Berlinem fabrykę Tesli i przekazując swoje pieniądze wraz z unijnymi subsydiami do kieszeni Elona Muska. Tego samego, którego platformę społecznościową „X” w swym płomiennym przemówieniu w Parlamencie Europejskim europoseł Bartłomiej Sienkiewicz nazwał „częścią amerykańskiej, technologicznej agresji wobec Europy”.
Reasumując, polscy miłośnicy elektryków dostaną 1,6 mld złotych z KPO, które potem i tak zwrócą w swoich podatkach, a wydadzą je na samochody elektryczne wytwarzane głównie przez korporacje amerykańskie i chińskie. Tak dołączając do grona – jak ładnie określił pan europoseł – „zdrajców Europy”. Jednakże zrobią to na życzenie rządu Donalda Tuska, kreowanego na lidera Unii, który nawet, jeżeli by chciał coś w tym zmienić, to i tak nie pozwoli mu na to Komisja Europejska.
Gdyby więc ktoś pytał: „To adekwatnie po co robimy nago te pompki?”. Prawdziwa odpowiedź brzmi: „Bo takie mamy okoliczności”.