Jak wiecie z bloga cały czas kombinuję jak się nie narobić, a zarobić. Dążę do ideału – 4 -godzinnego tygodnia luźnej pracy. A żeby był on realny potrzebne są:
- Niewielkie wydatki.
- Wysoka stawka godzinowa.
- Zawód niestresujący i najlepiej niezależny od koniunktury.
Zwykle piszę o wydatkach – dzisiaj robię wyjątek. Natchnieniem dla mnie były następujące wydarzenia. Dość regularnie zapycha się w moim starym domu jeden z poziomów kanalizacyjnych. Dwa łączą się pod kątem ostrym, gdzieś pod trawnikiem lub chodnikiem. Spadek niewielki, bo ktoś wymyślił łazienkę w piwnicy, czyli pod poziomem gruntu. Teraz łazienka nie działa, ale pion wykorzystuje kuchnia, a w niej zmywarka, czytaj wysokie stężenie tłuszczu w gorącej wodzie, która gwałtownie się ochładza, przechodząc powoli przez rurę o temperaturze 3-5 st. C. Warunki idealne dla zatorów. Do tej pory radziliśmy sobie wzywając pogotowie kanalizacyjne. Raz skasowali nas na 500 zł, raz na 800 zł (z czyszczeniem ciśnieniowym). Potem, gdy tylko zlew bulgotał, żona wlewała jakieś płyny. Aż przestało to pomagać. I cały ten tłuszcz wybijał razem z wodą w łazience, spływając sobie po betonowej posadzce do kratki. W efekcie – dramat. Próbowałem ręczną sprężyną 8mm, ale bezskutecznie. Padł pomysł. – nie będę co pół roku płacił po parę stówek – kupuje elektrożmijkę czyli taką walizkę z silnikiem elektrycznym 20 m grubych sprężyn i różnymi końcówkami. Koszt 5400 zł za sprzęt polskiego producenta wydawał się spory, dopóki nie zobaczyłem cen wiodącej firmy – 13k za taki zestaw. Ponieważ naoglądałem się filmów na YouTube i wiedziałem, iż urządzenie wykorzystują profesjonaliści – myślę, tym bardziej ja, amatorsko.
Pierwsza robota u siebie. Zaczynam o 10. Najpierw lektura instrukcji, zniesienie wszystkiego do piwnicy, rozpakowanie, złożenie, podłączenie. Nic nie popsułem – działa. Kręcę godzinę – wyszło trochę tłuszczu i schowała się pierwsza sprężyna (ok. 2 m). Robię przerwę, żeby nie spalić silnika. Druga godzina, zmieniam końcówkę. W pewnym momencie – stop. Silnik pracuje – sprężyna nie kręci się. Z filmików i instrukcji, wiem o co chodzi – końcówka wbiła się w tłuszcz i zablokowała. Wyłączenie i próba wyszarpnięcia. Trzyma. Dopiero po chwili puszcza – całe 10 cm narzędzie nabite białym tłuszczem jak znicz parafiną. Powtórka. Kolejna przerwa na ochłodzenie maszyny. W końcu przebiłem czop. Miał chyba ze 30 cm długości. Woda cofnęła się. Teraz zmiana sprężyny na grubszą i dawaj od nowa. Na koniec poszerzanie otworu i wpuszczenie 4 sprężyn (8m – żeby ew. wyczyścić dalej). Zostało mi jeszcze mycie i sprzątanie.
I pierwsza refleksja. Każdy majster, który przyszedłby do roboty, skląłby mnie od ostatnich. 30 cm zatoru przy średnicy rury 50mm to wiele wpuszczonych zmywarek, aż całkiem się zatkało. Płyn dokończył dzieła, utwardzając i rozlewając tłuszcz w poziomej rurze. A potem wszystko stężało. Zapłaciłbym pewnie z 1000 zł, albo i lepiej (oficjalny cennik przedsiębiorstwa kanalizacyjnego to prawie 3000 zł w tygodniu i jeszcze drożej w weekend), o ile maszyna miałaby odpowiednią moc (moja ma 750W, ale są mniejsze po 450 W) i dałaby radę.
Druga refleksja. Nie święci garnki lepią. Kiedy pierwszy raz posługiwałem się żmijką, mój Tato, inżynier (w dodatku sanitarny) powiedział mi tak: jeżeli nie będziesz trzymał dobrze w trakcie kręcenia, załamiesz sprężynę i koniec, do wyrzucenia. Tak działało na manualnej. Ta profesjonalna ma 16 lub 22 mm średnicy (a nie 8) i pomimo, iż obraca ją silnik, załamać się nie da. Do tego instrukcja straszyła – uwaga na odbicia oraz kręcącego się za maszyną węża (sprężyna przechodzi na wylot – wkłada się ją z jednej strony maszyny, a wyjmuje z drugiej). A przede wszystkim nie daj się wciągnąć, bo urwie rękę. Nic złego się nie stało. Sprzęt jest mega bezpieczny, o ile ktoś uważa na BHP.
Refleksja nr 3. Rozmowa z koleżankami i kolegami w pracy – każdy miał taki problem. Fachura przychodził z łaską i brał od 200 zł za proste zatkanie w łazience do 800 zł, gdy trzeba było odtykać domowe przyłącza. Roboty na 15 minut (zlew) albo na 2 godziny. Stawka godzinowa wychodzi niezła – 400 zł. Zero Vatu. Mógłbym robić dg nierejestrowaną na żonę lub syna. Tylko dochodowy (12% plus jakieś koszty). Idealnie. Rachunek wychodzi następujący:
4 godziny x 350 zł (netto) = 1400 zł/tydzień. 2,5 tygodnia x 1400 zł = 3500 zł. Za 10 godzin.
A gdybym chciał na poważnie? Pracować dajmy na to 8 godzin w tygodniu, płacić podatki i zdrowotną. Wtedy z 400 zł robi się 300 zł, ale i wynik inny.
8 godzin x 300 zł x 4 tygodnie =9600 zł. Po co było kończyć studia?
Myślicie, iż to drogo? Lokalna firma publikuje cennik: 454 zł za rozpoczęte pół godziny (czyli 908 zł za 35 minut). Plus 160 zł za dojazd. Frezowanie (czyli usuwanie złogów ze ścianek rury) – 1262 zł za godzinę. I sama śmietanka – gdyby usługę wykonali w sobotę/niedzielę lub pomiędzy 22 a 7 – doliczają sobie 50% za każdą godzinę. Krótko mówiąc moja dzisiejsza (sobotnia) robota (3 godziny pracy – nie liczę studzenia sprzętu) – 4.246 zł (908 x 3 x 150% + 160 zł). Jakiś kosmos. Hydraulicy bez faktury i paragonu są tańsi, ale 400 zł za godzinę to taki standard.
Klamka zapadła, w przyszłym tygodniu wieszam ogłoszenia na dwóch sąsiednich osiedlach. Zobaczymy, jaki będzie odzew. Myślę, iż spory, bo bloki stare, rury i mieszkańcy dobrze pamiętają Gierka, a fachowców w branży jak na lekarstwo. Nikt nie lubi śmierdzącej, brudnej roboty. Mnie, pomimo 25 lat w biurze, nie przeszkadza.








