Amerykański senator wysłał list do Departamentu Sprawiedliwości, w którym żąda informacji i zmian prawnych. Mają one dotyczyć problemu, który Departament starał się utajnić – śledzenia użytkowników aplikacji mobilnych za pośrednictwem powiadomień „push” przez obce rządy. List, jako akt publiczny, ujawnił cały problem i pozwoli na reakcje przymusowym wspólnikom w owym procederze – firmom Apple i Google.
Też nie znosisz, Czytelniku, powiadomień „push”, których operatorzy koniecznie muszą przypomnieć Ci o nowej, tak-korzystnej-że-sam-pan-nie-uwierzysz ofercie? No to teraz będziesz miał sposobność do tego, by znienawidzić je jeszcze bardziej.
Natrętne sygnały „push” nie tylko irytują oraz zaśmiecają telefon reklamami, ale też stanowią doskonałe narzędzie dla różnych rządów. Te – prezentując typową dla siebie arogancję i pogardę dla prywatności jednostki – wykorzystują owe powiadomienia do śledzenia, co porabia właściciel telefonu.
Push to surveillance
Sprawa wypłynęła na skutek listu, jaki senator Ron Wyden, demokrata z Oregonu, wysłał do Departamentu Sprawiedliwości. W liście tym alarmował, iż „obce rządy” śledzą sygnały „push”. Wyden domaga się od Departamentu pełni informacji nt. problemu śledzenia, a także zmiany przepisów dotyczących utajnienia problemu.
Na czym polega mechanizm? Miażdżąca większość tego typu sygnałowego spamu powiązana jest z aplikacjami pochodzącymi z dwóch największych źródeł, App Store i Google Play. W konsekwencji, powiadomienia te w toku dystrybucji przechodzą przez serwery Apple’a i Google’a. Wystarczy zatem śledzić ruch na tych serwerach, by zyskać niezłe pojęcie o tym, kto – i jak – używa jakich aplikacji.
Wielmożne „organa” po prostu żądały zatem metadanych od wspomnianych firm. Nakazując im przy tym milczenie o całej sprawie.
Senator zepsuł zabawę?
Co zabawne, Apple i Google w wydanych oświadczeniach wyraziły zadowolenie z tego, iż senator opublikował swoje pismo. Departament Sprawiedliwości również zakazał im bowiem publicznego informowania o żądaniach dostępu do metadanych dot. „push-ów”. Teraz natomiast, gdy Wyden ujawnił cały problem, zakaz stał się bezprzedmiotowy.
Firmy te mają przy tym na sumieniu wystarczająco wiele w kwestii własnego podejścia do śledzenia użytkowników. Teraz ogłosiły jednak, iż zamierzają przyjąć politykę informowania użytkowników o żądaniach danych ich dotyczących ze strony rządu/ów.
Departament Sprawiedliwości nie odpowiedział, przynajmniej publicznie, na list senatora. Cała sprawa jest dla niego niewątpliwie bardzo kłopotliwa. List Wydena oficjalnie wspomina jedynie o „rządach obcych krajów” stosujących takie praktyki – czy jednak ktoś naprawdę sądzi, iż administracja amerykańska tego nie czyni?
Tymczasem oficjalnie, czynić nie powinna – a przynajmniej nie bez usankcjonowania sądowego. W normalnej praktyce jednak „obywa się” bez tego (w końcu obywatel obywatelem, ale żeby rząd musiał przestrzegać jakiegoś tam prawa? No kto to słyszał…). Potencjalnie wystawia go to jednak – w razie upublicznienia sprawy – na pozwy osób, których prywatność naruszono.
Dodatkowym powodem do wstydu dla Departamentu jest fakt, iż senator dowiedział się o problemie od anonimowej osoby ze znajomością tematu. Innymi słowy, kogoś od siebie lub z Google’a bądź Apple’a. Tak czy tak, może to skomplikować pozyskiwanie takich danych w przyszłości. A miało być tak pięknie…