Irackie Ministerstwo Komunikacji poinformowało, iż zniosło zakaz korzystania z serwisu i aplikacji Telegram. Kilkudniowa blokada tym samym przeszła do historii – co jednak ciekawe, wydaje się, iż jej zniesienie odbiło się mniejszym echem niż nałożenie. Złośliwi mogliby zadać pytanie za sto punktów, brzmiące: no i? Ktokolwiek się tym zakazem przejął?
Zakaz nałożono tydzień wcześniej, w wyniku konfliktu z firmą na tle „kwestii bezpieczeństwa” – termin ten z reguły oznacza chęć dobrania się tej czy tamtej instytucji rządowej do prywatnych danych użytkowników, które w zamierzeniu tych miały pozostać, jak nazwa wskazuje, prywatne – zwłaszcza przed lepkim spojrzeniem państwa.
W tym przypadku, prócz wspomnianej wyżej, mglistej „kwestii bezpieczeństwa” chodziło jakoby o naruszanie przez Telegram prywatności użytkowników – niektóre kanały i użytkownicy mieli bowiem publicznie udostępniać personalne dane wybranych osób (naturalnie nie ma co spekulować, jakim procentem owych osób byli politycy lub persony z nimi powiązane).
„O ile nie powoduje”
W nieco humorystycznym komunikacie, który wówczas opublikowano, Ministerstwo Komunikacji napisało, iż żądało zamknięcia:
„…platform dopuszczających się przecieków danych oficjalnych instytucji państwowych oraz osobistych danych obywateli [kolejność wielce wymowna – przyp. red.] lecz firma nie zareagowała i nie odpowiedziała na żadne z owych żądań (…) Ministerstwo Komunikacji zaznacza swój szacunek do prawa obywateli do wolności wyrażania się i komunikowania, o ile nie powoduje ono uszczerbku dla bezpieczeństwa państwa i jego instytucji.”
Tak tak, bardzo szanują wolność wyrazu, i zupełnie nie tchnie to serwilizmem wobec „oficjalnych instytucji państwowych” oraz uznaniowością, w ramach której dowolną treść, która nie jest w smak powyższym instytucjom, można uznać za „powodującą uszczerbek dla bezpieczeństwa państwa.” Wcale a wcale nie.
Zobacz też. Raport: cyfrowe euro bez szans, bo EBC chce sprzeczności
Och, jacy jesteśmy usatysfakcjonowani przez Telegram
Minął jednak tydzień, i Ministerstwo oświadczyło, iż jednak się rozmyśliło, a zakaz cofa. Miało to jakoby nastąpić po tym, jak Telegram przyszedł z czapką w dłoni do szanownych urzędników, przeprosił i ucałował pierścień (i nie tylko to). Czy też, jak stwierdza kolejne, sobotnie oświadczenie resortu:
„…firma będąca właścicielem platformy dostosowała się do żądań władz bezpieczeństwa, które poleciły jej ujawnić podmioty dopuszczające się przecieków danych obywateli. Wyraziła ona także pełną gotowość do pozostawania w kontakcie ze stosownymi organami.”
Czy tak było w istocie? Telegram to komunikator, którego założyciel, Paweł Durow, musiał opuścić Rosję z uwagi na odmowę „współpracy” z główną tamtejszą bezpieką, FSB (polegającej na poddaniu Telegramu pod jej pełną kontrolę oraz donoszenia na swoich użytkowników). I choć nigdy nie zniknęły zupełnie podejrzenia, iż aplikacja może być w ten czy inny sposób skompromitowana, przez rosyjskie lub inne służby specjalne, to firma powtarza i oficjalnie szczyci się tym, iż miało to nigdy nie mieć miejsca.
Kilka lat temu kremlowski reżim próbował zaś całkowicie zablokować dostęp do Telegramu, z karykaturalnymi skutkami (blokada była totalnie nieskuteczna, rosyjscy urzędnicy natomiast – tak niekompetentni, iż przy okazji tych prób udało im się przypadkowi blokować dostęp do oficjalnych stron rządowych), iż po kilku miesiącach kolejnych upokorzeń technicznych zaniechał tych starań.
Firma ze swej strony oświadczyła, że:
„publikowania prywatnych danych bez zgody [właściciela] zakazują warunki korzystania z usług Telegramu, i takie treści są regularnie usuwane przez naszych moderatorów. Możemy potwierdzić, iż usunęli oni kilka kanałów udostępniających dane osobowe. Możemy jednak potwierdzić także to, iż od Telegramu nie żądano żadnych prywatnych danych użytkowników, i żadnych takich danych nie udostępniono.”
Które to oświadczenie cokolwiek kłóci się z wersją Ministerstwa Komunikacji, w szczególności w odniesieniu do danych „podmiotów dopuszczających się przecieków”, których domagali się iraccy urzędnicy, i które, jak twierdzą, rzekomo otrzymali.
Z rozkazu Lorda Farquaada
W znanym i lubianym filmie „Shrek”, bohater słyszy w pewnym momencie od tzw. przydupasów głównego szwarccharaktera, karzełkowatego Lorda Farquaada, iż jest przez nich aresztowany. Org sympatycznie pyta się wówczas jednego z najmitów „ale wsparcie – to jakieś masz”? Nie można wykluczyć, iż podobne pytanie pragnęliby zadać urzędnikom Ministerstwa Komunikacji użytkownicy Telegramu w Iraku. A tych jest wielu – jest to jedna z bardziej popularnych platform społecznościowych w tym kraju.
Z drugiej strony – Irak nigdy nie uchodził za wielką potęgę cybernetyczną, zaś jego aparat urzędniczy nie ma opinii najbardziej sprawnego na świecie. Rodzi to oczywiste pytanie, w jaki sposób iracki rząd planował dokonać tego, czego nie udało się rosyjskiemu, z całym jego, rozwijanym przez lata potencjałem szpiegowskim, inwigilacyjnym i hakerskim?
Bardzo trudno zatem wykluczyć i tę wersję, iż zakaz okazał się po prostu nieefektywny, a Irakijczycy malowniczo go ignorowali. Odwrócenie oficjalnej decyzji po kilku dniach może natomiast mieć więcej wspólnego z uniknięciem RP-owego blamażu niż faktycznymi warunkami, jakie postawiono Telegramowi, jakiekolwiek by one nie były.