Sędzia oddalił wniosek prawników Google’a o umorzenie wytoczonego firmie pozwu zbiorowego w sprawie masowych naruszeń prywatności użytkowników. Decyzja ta oznacza uznanie, iż skarżący mają stosowne podstawy prawne oraz istotną szansę na sukces, by proces mógł toczyć się dalej. Adwokaci reprezentujący grono skarżących domagają się odszkodowań w wysokości co najmniej 5 tys. dolarów na głowę, co w sumie może oznaczać dla firmy roszczenia rzędu 5 miliardów.
Jeśli komuś wydaje się, iż coraz większy i większy procent ważnych wiadomości (ważnych – czyli tych, które mają faktyczne przełożenie na rzeczywistość, w odróżnieniu od „łamiących wiadomości” dotyczących tego, iż ktoś coś dźwięcznego powiedział albo ktoś komuś strzelił zabawną fotografię) dotyczy przepychanek sądowych, to dlatego, iż prawdopodobnie ma rację.
Niezależnie czy jest to naturalny przejaw funkcjonowania w coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości, czy też przejaw jej patologii, prawne batalie wydają się pochłaniać coraz większą część społecznej uwagi oraz akumulować coraz większy potencjał kształtowania rzeczywistości – niejednokrotnie zastępując w tym zakresie proces polityczny, który w teorii powinien pełnić tę funkcję.
Ostatni przykład – nakreślony niżej jeden z licznych pojedynków finansowych Dawidów z korporacyjnym Goliatem.
Przeglądaj w trybie, ekhm, „incognito”
Sąd federalny w Oakland odrzucił mianowicie wniosek Google’a o oddalenie pozwu, w którym potentat oskarżony jest o naruszanie prywatności milionów internautów. Jak twierdzą powodowie (a przede wszystkim ich prawnicy), firma bezceremonialnie podglądała i rejestrowała aktywność użytkowników w sieci.
Co konkretnie służyło molochowi z Mountain View do śledzenia? Zdaniem oskarżycieli – najłatwiej powiedzieć, iż wszystko: aplikacje, usługi, przeglądarki – do wyboru. Miały one zbierać dane o znajomych, zainteresowaniach, potrawach i zwyczajach zakupowych użytkowników, tudzież o „potencjalnie zawstydzających rzeczach”, którymi interesowali się w internecie. Zapisy pozwu oskarżają firmę również o naruszanie federalnego prawa dotyczącego inwigilacji oraz kalifornijskich przepisów o ochronie prywatności.
Co więcej, miało się tak dziać również w trakcie przeglądania w trybie (rzekomo) incognito – i to nie tylko w przeglądarce Chrome, ale też innych. Według skarżących, dane, które pokątnie i bezprawnie gromadził Google, stanowiły „nieobliczalną skarbnicą informacji tak szczegółowych i ekspansywnych, iż nie śniło się o nich choćby Orwellowi”.
To nie mój garnek – a w ogóle to on jest dziurawy
Google stoi naturalnie na stanowisku, iż problemu nie ma – firma twierdzi bowiem, iż jej „działania analityczne” prowadzone były za zgodą i błogosławieństwem samych zainteresowanych. Każdy przecież musiał w ten czy inny sposób zgodzić się na „warunki korzystania” (które w praktyce oczywiście dawały firmie carte blanche), aby przejść dalej.
Sędzia Yvonne Gonzales Rogers jednakże skonstatowała w poniedziałek, iż nie można stwierdzić, aby korzystający z przeglądarki wyrazili zgodę na zbieranie przez Google’a informacji o tym, co wyszukiwali online, ponieważ Alphabet, firma-matka Google’a, nigdy nie była uprzejma ich o tym poinformować w jasny i zrozumiały sposób – zamiast tego domagając się zgody na niejasne warunki świadczenia usług.
David Boies, prawnik reprezentujący uczestników pozwu zbiorowego, nazwał tę decyzję „ważnym krokiem w ochronie interesów prywatności milionów Amerykanów”. Z kolei rzecznik Google’a, Jose Castaneda, stwierdził, iż firma zdecydowanie kwestionuje roszczenia powodów i będzie się przed oskarżeniami bronić, sygnalizując plany złożenia apelacji.
Dane, dane, królestwo za dane!
To ostatnie nie dziwi, biorąc pod uwagę, iż model biznesowy firmy, odzierając go z kwiecistych retoryki, sprowadza się w dużej mierze do funkcjonowania jako dealer danych, pozyskiwanych właśnie od użytkowników sieci.
Treść 36-stronicowego pozwu przeciwko firmie odnotowuje przy tym, iż istnieje odrębny rynek zbierania takich danych – jest tak w przypadku pilotażowego programu Google’a, w ramach którego firma płaci zainteresowanym 3 dolary dziennie za ich historię przeglądania.
Skarżących nikt jednak nie poinformował o tym, iż w praktyce byli oni uczestnikami podobnego programu – tyle iż bez swojej wiedzy, zgody i woli. I naturalnie bez wynagrodzenia. Sędzina z Oakland zwróciła tymczasem uwagę na kilka oświadczeń Google’a, w tym tych związanych z polityką prywatności, sugerujących ograniczenia dotyczące gromadzenia informacji – a które stoją w sprzeczności z opisaną praktyką.