Jak podaje „Spiegel”, wielomilionowa darowizna na plakaty wyborcze nie pochodzi od byłego polityka prawicowo-populistycznej FPÖ z Austrii, jak twierdzi administracja Bundestagu, ale tak naprawdę od niemieckiego miliardera. Według tygodnika, jest podejrzenie, iż były urzędnik FPÖ i biznesmen Gerhard Dingler odgrywał tu jedynie rolę słupa. W środę (19.02) AfD odrzuciła te zarzuty.
Jak donoszą „Spiegel” i austriacki „Standard”, powołując się na dochodzenia austriackich śledczych, niedługo przed przekazaniem wsparcia dla AfD Dingler miał otrzymać wielomilionową „darowiznę”, którą przekazać miał Henning Conle, urodzony w Duisburgu miliarder działający na rynku nieruchomości.
Jak czytamy, kilka tygodni temu Dingler przedstawił swojemu bankowi umowę, zgodnie z którą otrzymał od miliardera w prezencie 2,6 mln euro. Gdy bank zapytał, na co zostaną przeznaczone pieniądze, Dingler miał mówić o projekcie dotyczącym nieruchomości. Jednak tuż potem przekazano z jego konta 2,35 mln euro do firmy z Kolonii zajmującej się reklamą zewnętrzną. Taką samą kwotę AfD zgłosiła na początku lutego w Bundestagu jako pozyskane wsparcie, a na liście darczyńców widnieje Dingler.
AfD: Nie ma dowodów
AfD odrzuca zarzuty. – Dopóki nie ma dowodów przekazanie darowizny przez tzw. słupa, nie może być mowy o aferze dotyczącej darowizn – mówi skarbnik AfD Carsten Hütter. – Pan Dingler wielokrotnie zapewniał partię, iż darowizna została przekazana z jego prywatnego majątku.
Jak dodał, AfD jest „w stałym kontakcie” z administracją Bundestagu. – Oferuję organom prowadzącym dochodzenie pełną przejrzystość i współpracę – podkreślił skarbnik AfD.
Jak donoszą także „Spiegel” i „Standard”, austriaccy śledczy badają sprawę m.in. pod kątem podejrzenia o pranie brudnych pieniędzy. W sprawę zaangażowane są także Federalny Urząd Policji Kryminalnej oraz austriacka Dyrekcja Bezpieczeństwa Publicznego i Wywiadu (DSN).
Zgodnie z niemieckim prawem darowizny na partie, w których ukrywana jest tożsamość faktycznego dawcy, są zakazane. jeżeli podejrzenia się potwierdzą, AfD grozi kara w wysokości trzykrotności kwoty nielegalnej darowizny, czyli około 7 mln euro.
Pytania o finansowanie AfD
Sprawa rodzi „bardzo fundamentalne pytania” – powiedziała dziennikowi „Handelsblatt” Irene Mihalic, posłanka Zielonych w Bundestagu. Oprócz kontroli administracji Bundestagu należy ustalić, w jakim stopniu darowizny stanowią „nielegalny system finansowania AfD, dzięki którego mogą być prane także duże sumy pieniędzy”.
Wiceprzewodniczący klubu SPD Dirk Wiese ocenił w rozmowie z „Handelsblatt”, iż sprawa po raz kolejny pokazuje, jak „wątpliwie i nieprzejrzyście” AfD obchodzi się z pieniędzmi: „Jeśli doniesienia się potwierdzą, będzie to kolejny poważny przypadek nielegalnego finansowania AfD”.
Wiese nie widzi jednak potrzeby zmiany prawa o finansowaniu partii w Niemczech.
Inaczej ocenia to organizacja pozarządowa LobbyControl. – Potrzebujemy silniejszego i niezależnego nadzoru wyposażonego w uprawnienia dochodzeniowe oraz kompleksowej reformy finansowania partii – wyjaśnił Aurel Eschmann, ekspert ds. finansowania partii w LobbyControl. Wezwał także do wprowadzenia górnego limitu darowizn dla partii, który „znacznie skomplikowałby tak wątpliwe sieci finansowania”. Jak dodał, sprawa AfD jest „niedopuszczalna i wymaga „pilnego wyjaśnienia”.
2024: AfD w centrum Russiagate
Przed eurowyborami w 2024 AfD była bohaterką innej afery związanej z finansami: jej politycy, wg doniesień różnych mediów powołujących się na czeskich śledczych, mieli przyjmować pieniądze od Kremla.
Sprawa ta była niemieckim wątkiem szerszej afery Russiagate dotyczącej fabrykowania przez Rosję fake newsów i propagandy poprzez stworzone w Europie serwisy internetowe i pozyskiwania do ich wspierania polityków populistycznej i skrajnej prawicy. Kreml chciał przez to wpłynąć na Europejczyków przed wyborami do PE, w których antyunijna, antyukraińska i prorosyjska prawica rzeczywiście się wzmocniła.