Australia idzie na czołowe zderzenie z big tech, proponując jedne z najsurowszych na świecie regulacji dotyczących obecności nieletnich w mediach społecznościowych. Planowany zakaz tworzenia kont dla osób poniżej 16. roku życia to radykalny krok, który stawia pytanie o przyszłość cyfrowej ochrony dzieci.
Europa przygląda się temu z uwagą, ale podąża zupełnie inną ścieżką, stawiając na technologię i edukację zamiast twardych barier.
Rząd Australii chce, by od przyszłego roku platformy takie jak Instagram, TikTok, a docelowo choćby YouTube, skutecznie blokowały możliwość rejestracji użytkownikom, którzy nie ukończyli 16 lat.
Choć przeglądanie treści ma pozostać dozwolone, celem jest „odcięcie dzieci od algorytmów” profilujących i rekomendujących potencjalnie szkodliwe materiały. Motywacja jest jasna – rosnąca troska o zdrowie psychiczne młodego pokolenia.
Lokalny regulator, eSafety Commissioner, alarmuje, iż aż 37% dzieci przyznało się do kontaktu ze szkodliwymi treściami tylko na YouTube. Dla firm, które nie zdołają wdrożyć skutecznych systemów weryfikacji wieku, przewidziano kary sięgające blisko 50 milionów dolarów australijskich.
Inicjatywa z Antypodów, choć odważna, spotyka się ze sceptycyzmem ekspertów, którzy wskazują na fundamentalną słabość tego typu rozwiązań: łatwość ich obejścia.
Nastolatkowie od lat bez trudu fałszują datę urodzenia podczas rejestracji, a wprowadzenie bardziej zaawansowanej weryfikacji to technologiczne i prawne pole minowe.
Europejska droga: regulacja i wsparcie zamiast zakazu
Na Starym Kontynencie dominuje zupełnie inna filozofia. Zamiast budować mur, Europa woli tworzyć inteligentne siatki bezpieczeństwa.
Kluczowym narzędziem jest tu Akt o Usługach Cyfrowych (DSA), który nakłada na największe platformy obowiązek proaktywnego zarządzania ryzykiem, zwłaszcza w kontekście ochrony nieletnich.
DSA nie zakazuje dostępu, ale wymusza na firmach projektowanie usług w sposób bezpieczniejszy dla młodych użytkowników i transparentność w działaniu algorytmów.
Podejście to uzupełnia rosnący rynek narzędzi technologicznych, które mają wspierać rodziców, a nie zastępować ich w wychowaniu. Nie chodzi już o toporne aplikacje szpiegujące, ale o subtelne systemy wczesnego ostrzegania, często oparte na sztucznej inteligencji.
„Zaawansowane narzędzia działają na zasadzie dyskretnego systemu wczesnego ostrzegania. Nie ingerują w treść rozmów, nie przechwytują danych — jedynie wysyłają sygnał, iż coś może wymagać uwagi rodzica” – tłumaczy Paweł Biadała, CEO Locon, rozwijającego takie funkcje w aplikacji Bezpieczna Rodzina. Jak dodaje, technologia może być „cyfrowym uchem”, które zauważy niepokojące frazy kluczowe, nagłą zmianę w rytmie dnia czy kontakt z nieznajomym numerem, zanim problem eskaluje.
Globalny dylemat
Debata na linii zakaz-edukacja toczy się na całym świecie. W Wielkiej Brytanii podobne cele próbuje realizować Online Safety Act, a w USA dyskutowany jest federalny KOSA (Kids Online Safety Act). Wszystkie te inicjatywy łączy wspólny cel, ale dzielą metody.
Australijski eksperyment będzie z pewnością cenną lekcją. Pokazuje determinację w walce o cyfrowy dobrostan dzieci, ale rodzi też ryzyko, iż zepchnie problem do podziemia, utrudniając rodzicom i opiekunom jakąkolwiek reakcję.
Europejski model, choć bardziej złożony i wymagający większego zaangażowania dorosłych, wydaje się lepiej dopasowany do rzeczywistości, w której technologia jest nieodłączną częścią życia.
Prawdziwe pytanie nie brzmi więc, czy zakazywać social mediów, ale jak wyposażyć dzieci i rodziców w narzędzia – zarówno te cyfrowe, jak i mentalne – by potrafili nawigować w skomplikowanym świecie online.