- Impas polityczny, w którym się znaleźliśmy, będzie utrudniał Polsce poradzenie sobie z wyzwaniami egzystencjalnymi na kolejną dekadę - powiedział podczas dyskusji ekspertów makroekonomicznych EKF Piotr Bujak, dyrektor Departamentu Analiz Ekonomicznych i główny ekonomista PKO Banku Polskiego.
Przypomnijmy - konsensus prognoz makroekonomicznych, powstały jeszcze przed 1 czerwca, przewiduje korzystną sytuację dla naszej gospodarki w tym i przyszłym roku ze wzrostem PKB o 3,5 proc. napędzanym unijnymi pieniędzmi z dwóch strumieni - funduszu NextGen EU i Funduszu Spójności z aktualnej perspektywy budżetowej. Reklama
- Wzrost podbijają nakłady brutto na środki trwałe. To spiętrzony pieniądz unijny, który teraz do nas płynie - mówił koordynator makroekonomiczny EKF Marcin Mrowiec, prezentując konsensus prognoz.
Ostrzeżenia ekspertów
Choć prognozy w krótkim okresie są dobre, eksperci mają cztery poważne ostrzeżenia w nieco dłuższej perspektywie.
Pierwsze jest takie, iż od 2027 roku wzrost osłabnie (zgodnie zresztą ze scenariuszem rządu), gdyż pieniądze z funduszu NextGen EU na realizację Krajowego Planu Odbudowy mają płynąć tylko do 2026 roku. Po drugie - eksperci nie widzą determinacji ze strony rządu do zacieśnienia polityki fiskalnej, choć sam zobowiązał się do tego, kiedy Komisja Europejska w zeszłym roku objęła Polskę procedurą nadmiernego deficytu (EDP).
- Dług publiczny (zgodnie z konsensusem prognoz) dochodzi do 65 proc. w 2028 roku. Makroekonomiści nie wierzą w to, iż zejdziemy z długiem poniżej 60 proc. (PKB). To budzi niepokój, co wydarzy się w gospodarce, gdy minie momentum inwestycji unijnych - powiedział Marcin Mrowiec.
Trzecie ostrzeżenie związane jest z brakiem strategii rozwoju gospodarczego Polski wobec wyczerpania modelu wzrostu gospodarczego, który zapewniał naszej gospodarce sukces w minionych trzech dekadach. Polegał on na budowaniu konkurencyjności dzięki wykorzystaniu zasobów taniej pracy, co gwarantowało wzrost produktywności w licznych sektorach gospodarki. Konsensus przewiduje kurczenie się zasobów pracy, stopniowy spadek zatrudnienia i utrzymujący się szybki wzrost wynagrodzeń. To znaczy, iż model wzrostu trzeba całkowicie zmienić.
Wołanie o strategię rozwoju
- Eksperci rekomendują opracowanie długoterminowej, co najmniej 10-letniej strategii naszej gospodarki - mówiła Marta Penczar, dyrektorka ośrodka badawczego EKF Research i wiceprezes Centrum Myśli Strategicznych.
Czwarte ostrzeżenie dotyczy postawy Polski wobec egzystencjalnej potrzeby silniejszej integracji Unii Europejskiej. Eksperci sugerują, iż z tego punktu widzenia kończąca się w czerwcu polska prezydencja była niewykorzystaną szansą. Unijny rynek jest - owszem - wspólny nie tylko z nazwy, ale istnieje na nim wiele barier, a w najlepiej rozumianym interesie Polski jest je znosić. Zwłaszcza w sektorze usług, co było - dodajmy na marginesie - jedną i jedyną słuszną diagnozą przez osiem lat minionych rządów PiS.
- Polska ekspansja eksportowa jest skupiona na unijnym rynku. To pokazuje drogę naprzód. Powinniśmy się kupić na pogłębieniu europejskiej integracji. Polska mogłaby być liderem tego procesu, ale prawdopodobnie z powodu wewnętrznej polityki nie będzie - powiedział Piotr Bujak.
"Najgorszy scenariusz ryzyka politycznego"
Tymczasem wybory prezydenckie wygrał Karol Nawrocki, popierany przez PiS i eksponujący w kampanii wyborczej wiele populistycznych narracji tej partii. Na przykład taką, iż nie pozwoli na żadne podwyżki podatków, gdy oczywiste jest, iż rząd, zmuszony do wydawania więcej na zbrojenia, musi zwiększyć dochody lub mocno obciąć inne wydatki. To tak, jakby ktoś przeczył, iż 2+2=4. Okazuje się, iż populistyczne opowieści mogą prowadzić do takich teorii.
Co to oznacza dla Polski? Eksperci są przekonani, iż wzrost ryzyka politycznego wynikającego z braku współpracy prezydenta z rządem (np. wetowanie ustaw) przyniesie konsekwencje całej gospodarce. I będą to negatywne konsekwencje - osłabienie wzrostu gospodarczego już w tym roku, większe deficyty finansów publicznych i wyższy dług.
- Po 1 czerwca zmieniło się ryzyko polityczne, a sądzę, iż może mieć wpływ na różne zmienne w naszych prognozach - powiedział podczas dyskusji makroekonomistów EKF Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu.
I dodał, iż przeliczył, w jaki sposób najgorszy scenariusz ryzyka politycznego może przełożyć się na prognozy z konsensusu. Już w tym roku wzrost PKB może osiągnąć 2,5 proc. zamiast 3,5 proc., jak przewiduje konsensus. O ile zakłada on, iż w 2027 roku polska gospodarka spowolni, ale zaledwie do 3,1 proc., projekcja Janusza Jankowiaka szacuje, iż wzrost PKB obniży się do 2 proc.
- Nie interesuje nas dryf rozwojowy, interesuje nas szybki wzrost gospodarczy. Dryf rozwojowy to prawdziwe ryzyko. Konkurencyjność firm bardzo się pogorszyła, polski przemysł jest od dwóch lat w stagnacji (...) polski biznes nie chce inwestować, jest w trybie na przetrwanie - powiedział Rafał Benecki, dyrektor Biura Analiz Makroekonomicznych, ING Banku Śląskiego.
Nie będzie konsolidacji finansów publicznych
Najgorsze prognozy dotyczą jednak finansów publicznych. Przypomnijmy - w ogłoszonym jesienią 2024 roku "Średniookresowym planie budżetowo-strukturalnym na lata 2025-2028" będącym odpowiedzią na EDP, a równocześnie strategią powrotu finansów do stabilizacji w średnim terminie rząd zapowiedział kosmetyczną konsolidację fiskalną o 0,3 proc. PKB w tym roku, ale o 1 proc. PKB w trzech kolejnych latach. Ekonomiści są przekonani, iż to właśnie ona jako pierwsza padnie ofiarą braku współpracy nowego prezydenta z rządem.
- Konsolidacji fiskalnej na pewno nie będzie na agendzie - powiedział Piotr Arak, główny ekonomista VeloBanku.
Powstały przed wyborami konsensus zakłada, iż w tym roku deficyt finansów publicznych będzie nieco wyższy niż 6,2 proc. PKB, co zasadniczo jest zgodne z rządowym sprawozdaniem z wykonania "Średniookresowego planu...", ogłoszonym w końcu kwietnia. Na przyszły rok prognozy dla EKF mówiły o deficycie fiskalnym 5,5 proc. PKB oraz wzroście długu publicznego do 62,2 proc. PKB, gdy rząd twierdził, iż nie przekroczy on jeszcze pułapu 60 proc.
Zdaniem Janusza Jankowiaka, "najgorszy scenariusz ryzyka politycznego" powoduje, iż deficyt finansów publicznych wyniesie w przyszłym roku 6,4 proc. PKB, a więc będzie większy niż w tym roku, zamiast się obniżyć, a dług publiczny już w przyszłym roku przekroczy 65 proc. PKB. Koszty finansowania nie będą spadać zgodnie z dotychczasowymi prognozami (w tym i przyszłym roku ekonomiści przewidywali obniżki stóp o 200 punktów bazowych), ale obniżą się o zaledwie 100 pb.
- Ryzyko polityczne jest bardzo istotne, a wybory parlamentarne będą w 2027 roku. Uważam, iż konsolidacja fiskalna będzie zatrzymana (...) rząd będzie liczył tylko i wyłącznie na wyrastanie z długu - powiedział Sławomir Dudek, prezes i główny ekonomista Instytutu Finansów Publicznych.
Konsekwencje szybkiego wzrostu długu
Konsekwencje tej sytuacji mogą być daleko idące. Dla wyceny polskiego długu, stabilności systemu finansowego i dla całej gospodarki.
- Obawiam się, iż karząca ręka rynku może zacząć działać z powodu wysokich deficytów budżetowych - powiedział Rafał Benecki.
- Zbliżamy się do tego, iż możemy mieć kłopoty na rynku obligacji - dodał Marcin Mrowiec.
Dwa dni po wynikach wyborów prezydenckich agencja ratingowa S&P Global Ratings ogłosiła raport stwierdzający, iż powyborcza sytuacja polityczna znacząco zmniejsza prawdopodobieństwo wprowadzenia reform fiskalnych. Ekonomiści mają też obawy, iż przecena polskich obligacji mogłaby dramatycznie uderzyć w kapitały banków i stabilność sektora bankowego.
Przypomnijmy, iż polskie banki solidnie wzmocniły kapitały dzięki spektakularnie wysokim zyskom w ubiegłym i poprzednim roku, ale ponad 30 proc. ich aktywów stanowią papiery dłużne, a lwia część z tego to obligacje skarbowe i gwarantowane przez Skarb Państwa. Te papiery, o ile są przeznaczone do obrotu, wyceniane są według wartości rynkowej. Gdy obligacje tanieją (rosną ich rentowności), banki - wskutek ponoszonych strat - muszą obniżyć kapitały. Tak już było, gdy rząd PiS stracił wiarygodność w oczach inwestorów na jesieni 2022 roku. W sumie straty banków sięgnęły 40 mld zł, choć później znaczna część z nich została odrobiona. Gdyby do podobnej sytuacji doszło teraz, banki straciłyby znowu zdolność do finansowania gospodarki.
Jacek Ramotowski