Przyjechałem do Niemiec i doznałem szoku. Są lata do tyłu

news.5v.pl 3 godzin temu

Kiedy wylądowałem na płycie lotniska BER, czułem się, jakby samolot Lufthansy, którym lecę, był statkiem kosmicznym, a ziemia pode mną — częścią obcej planety. To oczywiście przesada, ale przylot do Niemiec, kiedy jest się Amerykaninem, to rzeczywiście nieco dziwaczne (choć również fascynujące) doświadczenie — choćby jeżeli nie jest to pierwsza wizyta.

W końcu jest to egzotyczny kraj z dziwacznymi zwyczajami, których nie ma w Ameryce — a przynajmniej w Kalifornii. Nie wspominając już o tym, iż moje nowe miejsce zamieszkania — Berlin — pozostało dziwniejsze niż inne niemieckie miejsca, które w przeszłości odwiedziłem w tym kraju.

Onet

Materiał archiwalny

Kiedy przyjechałem do Niemiec, miałem wrażenie, iż jestem w środku wojny domowej między pieszymi a armią pędzących maszyn — rowerów. Jestem całkowicie poważny, kiedy mówię, iż nigdzie w moim życiu nie bałem się rowerzystów tak bardzo, jak w Berlinie.

Tam, gdzie mieszkam, historie o rowerzystach potrąconych przez samochody są dość powszechne, ale zwykle zakładamy, iż to rowerzyści są winni tych wypadków. Założenie to oparte jest na fakcie, iż w naszym kraju hierarchia jest jasno rozłożona — rowerzyści muszą podporządkować się woli kierowców samochodów i pieszych.

W Niemczech jest odwrotnie — tutaj to rowerzyści mają najwięcej do powiedzenia. jeżeli przypadkowo staniesz na ścieżce rowerowej — co niestety mi się zdarzyło, przepraszam! — kontynuują jazdę z pełną prędkością. Zupełnie jakby jazda na rowerze była grą wideo, a zderzenie z pieszym przynosiło im wiele punktów.

Właściwie to najwyższy czas, by Niemcy skorzystały z amerykańskiego zwyczaju i zatrudniły emerytów, którzy stanęliby na środku drogi w jaskrawych kamizelkach odblaskowych i kontrolowali to szaleństwo. Niezależnie od konkretnego rozwiązania, rządy wojowniczych rowerzystów, którzy po prostu jeżdżą, gdzie im się podoba, nie mogą trwać wiecznie, prawda?

Palacze na każdym kroku

Gdyby Niemcy były inną planetą, trzeba byłoby również odpowiednio dostosować do miejscowych warunków kask kosmiczny — tutejsza atmosfera znacznie różni się od tej w Ameryce. Niemiecka jest pełna egzotycznych aromatów, pachnie jagodami, ziołami i wieloma innymi zapachami. Ale to kwestia wyłącznie tytoniu.

Przed przyjazdem spodziewałem się, iż berlińczycy mogą namiętnie spożywać piwo lub kebaby. Zamiast tego zobaczyłem – i poczułem — zapach i papierosów i e-papierosów.

Nigdy nie postrzegałem Niemców jako najbardziej rozmownych ludzi, ale teraz w końcu rozumiem dlaczego: są zbyt zajęci paleniem. Na pytanie, skąd berlińczycy biorą ogromne ilości tytoniu, również łatwo znaleźć odpowiedź — wzdłuż ulic miasta ciągną się setki targowisk. Pochodzę nie tylko z Kalifornii, ale także z niezwykle świadomej zdrowotnie Doliny Krzemowej. Ta powszechność tytoniu wywołała więc u mnie szok kulturowy.

Dalsza część tekstu znajduje się pod materiałem wideo.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

W naszym kraju w telewizji pełno jest reklam antytytoniowych — to samo dotyczy mediów społecznościowych. Na wszystkich opakowaniach papierosów znajdują się zdjęcia, które mogłyby pochodzić prosto z miejsc morderstwa. W przeciwieństwie do Niemiec, w USA palenie w pobliżu innych ludzi jest uważane za niegrzeczne, zwłaszcza w restauracjach.

Krótko mówiąc, w naszym kraju nie wypada palić w miejscach publicznych. Oczywiście w USA ludzie też palą, ale żeby zobaczyć to z bliska, musiałbym odwiedzić duże miasto. To rodzi nieprzyjemne podejrzenie, iż Niemcy są lata za Ameryką nie tylko w modzie i muzyce, ale także w używaniu wyrobów tytoniowych.

Tylko gotówka? Więcej niż dziwne

Inna praktyka, uważana za starożytną w prawie wszystkich częściach Stanów Zjednoczonych, a przez cały czas stosowana w szokujący sposób przez Niemców, dotyczy gotówki. Według badań 41 proc. Amerykanów deklaruje używanie gotówki rzadziej niż raz w tygodniu — i ja również bezpośrednio się do tego przyczyniam. Gdyby mnie zapytano, czy używam gotówki tylko raz w roku, również zasiliłbym szeregi grupy, która odpowiedziała na to pytanie twierdząco.

To więcej niż dziwne, iż znalazłem się w kraju, w którym niektóre sklepy akceptują tylko gotówkę, do której noszenia nie jestem przyzwyczajony. W Ameryce — a zwłaszcza w Dolinie Krzemowej — cyfryzacja jest tak wszechobecna, iż nikt nie potrzebuje gotówki. Jest to tak daleko posunięte, iż jestem zaskoczony, gdy ktoś płaci banknotami i monetami.

Dan Honigstein / Die Welt

Rowerzysta na ulicy w Berlinie

Jedynym wyjątkiem jest u nas meksykańska restauracja, ale to zawsze sprawia, iż spotkanie się w niej jest strategicznym manewrem — zawsze trzeba wcześniej przypomnieć znajomym na odpowiednim czacie grupowym o przyniesieniu pieniędzy (i zawsze ktoś zapomina).

Chociaż płacenie telefonem lub kartą kredytową jest o wiele bardziej praktyczne, ma to pewien sens, iż w Niemczech przez cały czas w dużym stopniu polega się na gotówce — w końcu płatności kartą kredytową wiążą się z opłatami. Chociaż wydaje mi się, iż Niemcy wydają się zmęczeni technologią i raczej niechętnie podchodzą do cyfryzacji.

Niemieckie osobliwości

Ciągłe i wszechobecne palenie, agresywne zachowanie podczas jazdy na rowerze i konieczność noszenia gotówki to tylko trzy z wielu dziwactw, które można znaleźć na „planecie Niemcy”. Przypuszczalnie jednak mieszkańcy tego kraju w Ameryce są podobnie zdezorientowani jak ja tutaj.

Poza tym wielu rodowitych Niemców, których spotkałem, wskazywało na te dziwactwa i nierzadko się z nich śmiało. Najwyraźniej, z zachowaniem odpowiedniego szacunku do kraju, lubią nabijać się z typowo niemieckich rzeczy.

Dlatego moje obserwacje na temat niemieckich dziwactw nie powinny być postrzegane jako amerykańska arogancja czy choćby próba rozpoczęcia wojny kulturowej — ale jako próba dopasowania się, asymilacji. W końcu będąc w Rzymie, powinieneś robić to, co robią Rzymianie.

Idź do oryginalnego materiału