Rafał Woś: Hasło "Mar-a-Lago". Czyli o prawdziwym celu prezydentury Trumpa

14 godzin temu
Zdjęcie: Wydarzenia 24


Zapamiętajcie sobie nazwę "układ z Mar-a-Lago". Już bardzo niedługo może ona wejść do historii na równi z konferencją z Bretton Woods, traktatem wersalskim albo kongresem wiedeńskim.


Mar-a-Lago to położona na Florydzie prywatna rezydencja Donalda Trumpa. Płowłosy biznesmen kupił ją w roku 1985. W czasie pierwszej kadencji Trumpa była nazywana "zimowym Białym Domem". Ostatnio hasło "Mar-a-Lago" pojawia się jeszcze w jednym kontekście. Stało się czymś w rodzaju kryptonimu operacji, która może być najważniejszym wydarzeniem całego projektu politycznego trumpizmu. Wedle planów obecnej administracji to w Mar-a-Lago miałyby się odbyć rokowania nad - ni mniej, ni więcej - tylko nowym międzynarodowym ładem gospodarczym na parę kolejnych dekad XXI wieku.Reklama


Wielkie porozumienie celem amerykańskiej administracji


Historia zna takie przypadki. Pierwsze przychodzi oczywiście na myśl porozumienie z Bretton Woods, czyli konferencja z roku 1944, gdzie alianci zaprojektowali fundamenty powojennego systemu finansowego. Z Bankiem Światowym, MFW i dolarem w roli globalnej waluty rezerwowej. Wiadomo, iż Trump chciałby czegoś bardzo podobnego. Nie chodzi mu jednak tylko o sama pompę czy splendor. Taki układ jest mu mu egzystencjalnie konieczny. Aby trumpizm (jako propozycja gospodarcza) mógł się udać, potrzebny jest właśnie pewien stopień międzynarodowej koordynacji. Z tego, co mówił w ostatnich miesiącach prezydent USA oraz co pisali jego najbliżsi współpracownicy (choćby sekretarz skarbu Stott Bessent albo główny doradca ekonomiczny Stephen Miran), wynika, iż takie wielkie porozumienie jest faktycznym celem obecnej amerykańskiej administracji.


O co miałoby w takim układzie z Mar-a-Lago chodzić? W największym skrócie - strategicznym celem administracji Trumpa jest doprowadzenie do trwałej i znaczącej dewaluacji dolara amerykańskiego. Trumpiści wskazują bowiem, iż to właśnie zbyt silna waluta USA jest powodem, dla którego amerykańskim podmiotom gospodarczym dużo bardziej opłaca się importować towary z zagranicy, zamiast je wytwarzać w kraju. Import (z Chin, z UE, z Kanady albo z Meksyku) opłacany w silnym dolarze jest bowiem po prostu śmiesznie tani. A w efekcie rodzima produkcja amerykańska zbyt droga. I tego nie zmienią żadne zaklęcia ani apele. Zmianę może przynieść tylko i wyłącznie trwały ruch na kursie dolara.
W normalnym świecie długotrwały deficyt handlowy dużej gospodarki musiałby spowodować uruchomienie w amerykańskiej gospodarce mechanizmów samoobrony. Czyli właśnie samoczynnego obniżenia się kursu tamtejszej waluty. Tak to powinno działać. I w większości przypadków tak to działa. Ale nie w przypadku USA. Bo dolar naszych czasów pozostaje bardzo silny pomimo faktu, iż największa gospodarka świata importuje więcej niż eksportuje już od... czterech dekad. Dlaczego dolar się nie stabilizuje i nie daje wytchnienia rodzimej produkcji? Właśnie z powodu wyjątkowości amerykańskiej waluty, która pełni w powojennym świecie rolę waluty rezerwowej świata. A to oznacza w praktyce, iż jest na nią stały, nieograniczony i niezależny od deficytu handlowego popyt. Nie może być inaczej, skoro codziennie na całym świecie dolar służy za preferowany sposób rozliczania transakcji, a na dodatek wszystkie kraje świata trzymają ogromne góry dolarów na rachunkach swoich banków centralnych w charakterze rezerw walutowych.


Główni partnerzy handlowi zostaną sprowadzeni do stołu rokowań?


Trumpiści chcieliby z tej pułapki uciec. Uważają bowiem, iż Ameryka jest w dzisiejszym świecie "kantowana podwójnie" (słowa samego Trumpa). Raz, dlatego iż silny dolar zabija konkurencyjność ich rodzimej produkcji, co przekłada się na wykluczenie milionów Amerykanów z dobrobytu, na który zasługują. A przecież ruch MAGA właśnie ich chce reprezentować. I dwa, koniec końców Stany Zjednoczone robią też za globalnego policjanta i dostarczyciela parasola atomowego dla wielu swoich sojuszników. Sojuszników, którzy z jednej strony korzystają na tym, iż mogą zarabiać na eksporcie towarów do USA. A z drugiej, nie garną się, by partycypować w kosztach wydatków zbrojeniowych czy technologicznych. W efekcie Ameryka jest wpychana w deficyty i ciągle musi ciąć wydatki, zostawiając swoich obywateli na lodzie. A taka na przykład Europa jedzie sobie na gapę.
Czy z tej pułapki da się uciec? Administracja Trumpa uważa, iż się da. Autorem planu jest wspomniany już główny doradca ekonomiczny prezydenta, Stephen Miran. Zakłada on sprowadzenie głównych partnerów handlowych (i sojuszników w stylu Unii Europejskiej i rywali czyli Chin) do stołu rokowań. Czyli właśnie do Mar-a-Lago.
Co miałoby się tam wydarzyć? W czasie takiej konferencji partnerzy handlowi USA mieliby się zgodzić na trwałą i systemową obniżkę wartości dolara - czyli na przykład zrezygnować z trzymania rezerw walutowych w amerykańskiej walucie. Ale tu uwaga! jeżeli się na to zgodzą, to oczywiście stracą ekonomicznie. Dewaluacja dolara będzie bowiem oznaczać, iż wwożenie do USA towarów z Chin, Europy albo Kanady będzie mniej opłacalne. Na amerykańskim rynku zastąpi je zaś amerykańska produkcja rodzima. Efektem niwelacja nadwyżek finansowych, na których bogacił się przez ostatnie 40 lat chiński model rozwojowy. Trumpiści uważają też, iż im szybciej ta sztucznie zduszona amerykańska gospodarka "odrośnie", tym mniejsze będą negatywne dla Amerykanów skutki trumponomiki - na przykład wyższa inflacja. Stąd ich chęć dogadania się w takim hipotetycznym Mar-a-Lago.


Negocjacje realizowane są i mają jeden cel


Oczywiście Europa, Kanada albo Chiny mogą się po prostu nie zgodzić i obstawać przy utrzymaniu przedtrumpowego status quo ante. Któż z własnej woli rezygnuje z zysków? Trumpowy Waszyngton ma na taką ewentualność w zanadrzu zarówno kij jak i marchewkę. Tym pierwszym są cła. Tym drugim obietnica amerykańskiego parasola bezpieczeństwa. Zwróćmy uwagę, iż ta część negocjacji już się rozpoczęła. Trump wprowadza cła i grozi ich podwyższaniem. Jednocześnie otworzył temat amerykańskiego parasola nad Europą. Negocjacje realizowane są i mają jeden cel. Doprowadzenie do wielkich rokowań o przyszłości systemu gospodarczego. Znów witamy w Mar-a-Lago.
Jest tu oczywiście i plan B. Ameryka Trumpa jest gotowa przeprowadzić swoje plany - w razie potrzeby - także jednostronnie. Na przykład idąc na wojny walutowe z krajami, które - ich zdaniem - nadużywają dolara, sztucznie zawyżając jego wartość. Będą też negocjacje podejmowane z pojedynczymi krajami zainteresowanym kontynuacją amerykańskiej protekcji militarnej. Na przykład z Polską.
To wszystko już się dzieje. I warto wiedzieć, co się tutaj dzieje. Bo ten, co nie zna reguł gry, w której uczestniczy, raczej niech się nie spodziewa wielkich sukcesów. No i odwrotnie. Wiedząc w co gramy, możemy mieć z gry więcej.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Idź do oryginalnego materiału