Rafał Woś: Nobel z ekonomii pstryczkiem w nos uśmiechniętej Polski [Felieton]

4 tygodni temu
Zdjęcie: Szczerze o pieniądzach


Jak pasuje niszczenie instytucji w ramach tzw. "demokracji walczącej" do tego, o czym piszą tegoroczni nobliści - Acemoglu, Robinson i Johnson? Otóż pasuje jak... pięść do nosa. I tu akurat argument "przecież tamci..." nie jest absolutnie żadnym wytłumaczeniem.


W komentarzach po przyznaniu tegorocznej Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla* przeczytacie pewnie nie raz słowo "instytucje". I to odmienione przez wszystkie przypadki. Ale to nieuchronne. Bo ekonomiści Daren Acemoglu i James Robinson napisali na ich temat kilkadziesiąt wspólnych tekstów, które zostały przetłumaczone na wszystkie ważniejsze języki świata. W tym również na polski.


I tak na przykład ich najważniejsza wspólna książka "Dlaczego narody przegrywają" miała u nas choćby dwa wydania. Pierwsze ukazało się niedługo po publikacji anglojęzycznego oryginału (rok 2014). Drugie zaledwie kilka miesięcy temu (2024).Reklama


Także trzeci z tegorocznych laureatów czyli były główny ekonomista MFW Simon Johnson krąży w swoich pracach wokół tego samego tematu. Kilka lat temu połączył siły ze wspomnianym Acemoglu. Napisali książkę o wpływie rozwoju instytucji publicznych na wykwit nowych przełomowych technologii. To pozwoliło na dołączenie Johnsona do tegorocznego zestawu noblowskich laureatów.


"Najważniejsze są instytucje"


Hasło "instytucje" powraca u Acemoglu (dla ułatwienia wymieniając nazwisko najważniejszego z tegorocznych laureatów będę się odtąd - pars pro toto - odnosił do całej trójki) w bardzo konkretnym kontekście. Uważa się, iż pytanie o to, dlaczego jedne narody są biedne, a inne bogate to sama esencja nauk ekonomicznych. Czy decyduje położenie geograficzne? Klimat? Zasoby naturalne? Dostęp do morza? Religia? A może po prostu łut szczęścia?
Acemoglu powiada zdecydowanie, iż to wszystko drugo- i trzeciorzędne czynniki. Gdyż najważniejsze są właśnie instytucje. Najlepiej, by były stabilne i sprawne. Aby takie się stały muszą one być szanowane przez obie strony stosunku władzy - to znaczy zarówno przez rządzonych, jak i rządzących. Prawdziwa (a nie tylko formalna) demokracja to zaś w tym rozumowaniu jeden ze sposobów na osiągnięcie opisanego powyżej instytucjonalnego optimum.
Według Acemoglu to demokratyczne instytucje sprawiają, iż podejmowane w państwie decyzje - choćby jeżeli nie zawsze są najszybsze - to w dłuższej perspektywie okazują się skuteczne i trwałe. To one zapewniają też ładowi mocną legitymację. Pozwalają gromadzić się przy nich masie krytycznej obywateli - a ta masa krytyczna to coś więcej niż tylko władza wsparta na arytmetycznej większości. To przecież także umiejętność włączania przegranych - tych, których każda władza może (właśnie dlatego, iż jest władzą) wystawić poza nawias, wykluczyć albo zmarginalizować. Dotyczy to wszystko nie tylko polityki. Ale także gospodarki. A choćby innowacji. Nie wykwitną w autorytarnym otoczeniu. Nie pojawią się w sytuacji, w której wszyscy boją się jakiegoś big bossa, który w każdej chwili "może się wściec".


"Teraz jest z Acemoglu spory problem"


I teraz najlepsze. Prace Acemoglu doskonale nadają się na sztandary w walce z tzw. widmem populizmu. A więc wizją zejścia starych zachodnich gospodarek z demokratycznej ścieżki. Nie skreślajcie demokracji i jej procedur - powiada Acemoglu. Teraz jeszcze opromieniony świeżutkim noblem.
Jeszcze rok temu taki Acemoglu byłby dla głównego nurtu polskiej debaty publicznej bardzo użyteczny. Można by przecież bez trudu mówić i pisać, iż krytyczne ostrze tegorocznych noblistów wymierzone jest właśnie w takie rządy jak nasz PiS. Ale teraz??


Teraz jest z Acemoglu spory problem. Od roku rządzi nami przecież nowa władza. Władza ciesząca się poparciem i błogosławieństwem zachodniego liberalnego establiszmentu (bo odsunęli od władzy "złych populistów"). Ale jednocześnie władza, która - obserwowana z bliska - zachowuje się tak, jakby postawiła sobie jeden cel. Postępować dokładnie odwrotne wobec tego, o czym pisze i do czego namawia Acemoglu.
Szacunek dla instytucji? Wolne żarty. Ostatnie miesiące w polskim życiu publicznym to przecież czas kompletnej rozwałki demokratycznych skryptów i procedur. Rząd Tuska rządzi przy pomocy uchwał i przemocy - tak symbolicznej (przedrostek "neo" dla wszystkich, którzy im się nie podobają), a bywa, iż i bardzo realnej - jak wtedy, gdy rząd zechciał wejść do mediów publicznych celem ich przejęcia, choć nie miał na to ani zgody organów konstytucyjnych ani choćby litera prawa spółek handlowych nie była po ich stronie. Wtedy był jednak rozkaz ministra dla policji i siłowe wejście pod osłoną nocy.
Jak tego typu praktyki "demokracji walczącej" pasują do "rozwoju przez instytucje", o którym piszą tegoroczni nobliści? Chętnie odpowiem - otóż ma się to dokładnie jak pięść do nosa. I tu akurat tłumaczenie, iż "tamci też tak robili" niczego przecież nie zmienia.
Dlaczego narody przegrywają? Właśnie dlatego. A jak ktoś nie wierzy niech poczyta Acemoglu et consortes. Tylko czy uśmiechnięta Polska jest w ogóle w stanie to jeszcze usłyszeć? choćby nie "zrozumieć", ale właśnie tylko "usłyszeć"?


*Nobel z ekonomii to potoczna nazwa Nagrody Banku Szwecji im. Alfreda Nobla. Wyróżnienie to nie należy do klasycznego zestawu noblowskich kategorii i jest od nich młodsze od przeszło pół wieku. Współcześnie uchodzi jednak za uzupełnienie noblowskich klasyków, a kalendarz przyznawania tej nagrody jest kompatybilny z pozostałymi kategoriami.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.
Idź do oryginalnego materiału