W przestrzeni fruwa wiele komentarzy dowodzących, iż amerykański prezydent przestraszył się skutków własnej polityki i został przez rynki przywołany do porządku. Interpretacja pierwsza głosi, iż Trump "spękał", bo zaczęły rosnąć koszty amerykańskiego długu publicznego (poprzez odwrót inwestorów od papierów dłużnych USA i dolara), musiał więc podkulić ogon. Wedle drugiej interpretacji na Trumpa podziały spadki na giełdzie. Jeszcze inne odczytanie zdarzeń z ubiegłego tygodnia nakazuje nam naiwnie wierzyć, iż decydujące okazało się pogorszenie nastrojów konsumenckich (strach przed podrożeniem cen), co skutkować może ześlizgnięciem się Ameryki w recesję.Reklama
"Wszystkie interpretacje są dziecięco naiwne"
Wszystkie te interpretacje są oczywiście bardzo chętnie kupowane i kolportowane przez antytrumpową część opinii publicznej w USA i na świecie, która dostała wreszcie okazję, by z czegoś się (dla odmiany) ucieszyć. Problem jednak w tym, iż wszystkie one są dziecięco naiwne i nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. I to z kilku powodów.
Po pierwsze, mocno przesadzone jest już samo mówienie o "rejteradzie Trumpa" z jego polityki celnej. Warto tu przypomnieć, iż zeszłotygodniowe zawieszenie ceł ogłoszonych 2 kwietnia w tzw. Dniu Wyzwolenia Ameryki nie oznacza powrotu Trumpa do punktu wyjścia sprzed objęcia przez niego urzędu. Weźmy choćby relacje z Europą, gdzie cła z 20 procent ogłoszonych 2 kwietnia wróciły wcale nie do zera, ale do 10 procent. Na dodatek w mocy pozostały wszystkie cła sektorowe z ostatnich tygodni - na przykład na auta albo aluminium. A niebawem także na farmaceutyki.
Po drugie, powinnismy do tego doliczyć jeszcze 10 procent. Bo o tyle właśnie osłabił się dolar wobec euro od początku prezydentury Trumpa. O tym, iż zbyt silny dolar jest - zdaniem trumpistów - główną przyczyną trwałych deficytów handlowych USA mówi się od pewnego czasu. Kto ciekaw rozwinięcia tej myśli niech sięgnie do mojego tekstu sprzed kilku tygodni.
Trump i jego ludzie od ekonomii marzą o osłabieniu się USD
Trzeba bowiem pamiętać, iż dążenie do trwałej dewaluacji własnej waluty jest właśnie jednym z podstawowych dążeń polityki ekonomicznej obecnego prezydenta. Tak, tak. Trump i jego ludzie od ekonomii o niczym innym nie marzą tylko właśnie o osłabieniu się USD względem walut najważniejszych partnerów handlowych Ameryki, czyli głównie euro oraz chińskiego renminbi. Dlaczego tak jest? To proste. Z punktu widzenia bilansu relacji handlowych osłabienie waluty działa tak samo jak cło. Dla eksportera (np. z UE), który wwodzi swoje towary do Ameryki, takie 10-procentowe wzmocnienie kuru euro do dolara oznacza, iż jego produkt jest dla amerykańskiego odbiorcy o 10 procent droższy. A to skutkuje z kolei tym, iż taki produkt staje się na amerykańskim rynku mniej konkurencyjny. o ile w tym samym czasie Ameryka - różnymi sposobami od ceł po ruchy kursowe - wywołuje efekt podobnego obniżenia konkurencyjności innych towarów importowanych do Stanów, to wszystko razem tworzy szanse, by amerykańska produkcja stawała się bardziej opłacalna. A to jest przecież faktyczny i deklarowana cel ruchu MAGA.
Ekonomista Wolfgang Munchau napisał kilka dni temu w "Unherd", iż osłabienie dolara jest dla sporej części trumpowych doradców (np. nla sekretarza skarbu Steve’a Bessenta) rozwiązaniem wręcz preferowanym od ceł. Słabszy dolar działa bowiem jednocześnie i na import (zmniejsza go, bo towary z zagranicy stają się droższe), i na eksport (bo amerykańskie towary stają się tańsze). Cła nie dają takiego efektu.
"Cła nie są dla Trumpa celem samym w sobie"
Po trzecie, 90-dniowe wstrzymanie ceł z Dnia Wyzwolenia nie dotyczy Chin. Tu wojna handlowa trwa nadal, a choćby się rozkręca, bo Pekin odpowiedział już własnymi cłami. Z Chinami wiadomo, iż można się bić tylko na cła, bo Pekin trzyma kurs swojego pieniądza żelazną ręką i nie pozwoli, by żadne rynkowe siły ani nastroje inwestorów doprowadziły do spontanicznego podrożenia renminbi wobec USD. Dla Trumpa taka sytuacja jest jednak całkiem korzystna, bo może teraz dzielić resztę świata na chińskiego arcywroga oraz partnerów, z którymi będzie teraz negocjował układy bilateralne. W tych negocjacjach na stole (zgodnie z zapowiedziami) leżały będą nie tylko sprawy gospodarcze i dostęp do rynków. Ale także sprawy geostrategiczne. Parasol atomowy dla Europy i ochrona przed ambicjami Pekinu, jaką swoim partnerom handlowym z Dalekiego Wschodu Ameryka zapewnia.
Cała historia przypomina o jednym. Cła nie są (i nigdy nie były) dla Trumpa celem samym w sobie. To raczej droga co celu, którym jest wspomniana odbudowa amerykańskiej wytwórczości poprzez zrównoważenie światowych bilansów handlowych i walutowych. Kto tego nie wie, albo wiedzieć nie chce ten sam skazuje się poruszanie w obecnej sytuacji międzynarodowej niczym dziecko we mgle.
Rafał Woś
Autor felietonu wyraża własne opinie i poglądy.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.