Jako, iż media społecznościowe jeszcze nie są cenzurowane, to ta światła myśl wypowiedziana w wywiadzie dla niemieckiego dziennika telewizyjnego Tagesschau, emitowanego w stacji ARD, gwałtownie świat obiegła. Ale tylko, jak się zdaje, świat niecenzurowanego jeszcze Internetu.
Jak stwierdziła autorka doskonałych skądinąd książek "Gułag" i "Czerwony głód", ludzie nie powinni czerpać informacji z mediów społecznościowych, bo potem głosują, jak nie powinni. Ponoć - UWAGA - dzięki tym mediom (społecznościowym) odpowiednie idee zostały dostosowane do mas. No skandal normalnie! Teraz będzie więc "czerwona cenzura".Reklama
Rozpowszechniane w Internecie filmy z wystąpień Harris - bynajmniej nie wygenerowane sztucznie, ani nie wyrywane z żadnego "kontekstu" - na których ona wypada bynajmniej nie blado, tylko wyraźnie idiotycznie, to ta "dezinformacja". Prawdziwą informację głosiły media tradycyjne, iż Harris to wielka polityczka i doskonała przywódczyni. Czego ludzie - z winy Muska i jego Twittera (obecnie X) - nie mogli docenić.
Niech każdy może głosić, co chce - to mówił już Wolter
Więc pozwolę sobie znowu przywołać Woltera: "Nie zgadzam się z tym, co mówisz, ale oddam życie, byś miał prawo to mówić". Nie zgadzam się z wieloma poglądami Woltera, tak samo jak z poglądami Pani Anne, ale to zdanie, którym scharakteryzowała je autorka biografii Woltera, warte jest cytowania - mimo, iż on sam w rzeczywistości nigdy go nie wypowiedział w tej formie. "Se non e vero, e ben trovato" - jak mówią Włosi. Nawet, jeżeli to nieprawda, to dobrze powiedziana.
Niech każdy może głosić, co chce - zarówno Harris, Applebaum, jak i - nieśmiało zauważę - ja sam. Różnica między nami jest taka, iż ja nie nawołuję do cenzurowania tego co one mówią. To by zresztą było niekonstruktywne z mojego punktu widzenia. Niech mówią. Jak najwięcej.
Nieważne, czyje są słowa i do kogo są kierowane. Prawo do ich wypowiadania jest elementem ludzkiej wolności. Bo wolność to swoboda działania bez przymusu ze strony innych ludzi czy państwa. Granicą wolności człowieka może być tylko wolność innego człowieka. Jak powiada amerykańskie przysłowie: "Twoja wolność wymachiwania rękami kończy się przed moim nosem". Ta koncepcja po raz pierwszy znalazła formalny wyraz we francuskiej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela z roku 1789, która stwierdzała w artykule 4: "Wolność polega na czynieniu wszystkiego, co nie szkodzi innym. Granicą wykonywania praw naturalnych jest zabezpieczenie wykonywania tych praw przez innych ludzi". Tak rozumiana wolność nie oznacza wszelkiego dobra i nieobecności jakiegokolwiek zła, a jedynie wolność od przymusu ograniczającego prawo działania. "Nie zapewnia nam ona - pisał Friedrich Hayek - żadnych szczególnych możliwości, ale pozwala zadecydować, jaki użytek zrobimy z okoliczności, w których się znajdujemy".
Niestety, ludzie - jak pisał Erich Fromm w "Ucieczce od wolności" - wolą bezpieczeństwo. Niby wolność jest ważna, ale ważniejsze jest dla wielu bezpieczeństwo. A wolność łączy się nierozerwalnie z odpowiedzialnością za to, co się robi. Jak się z wolności zrezygnuje, to ucieka się od odpowiedzialności. Dlatego ucieczka od wolności nie jest adekwatnym tytułem dla stanu, który opisał Fromm. To raczej ucieczka od odpowiedzialności. Ale wykorzystują to zwolennicy starego absolutyzmu i feudalnej monarchii stanowej, które obalili liberałowie, głosząc ideę wolności. Ma to być taki absolutyzm "oświecony" - za główną reprezentantkę którego, za sprawą Woltera właśnie, uchodzi Katarzyna Wielka, którą on nazywał "Semiramidą Północy". Oświecona była na pewno. Zwłaszcza w sypialni. Choć chyba nie aż tak, jak dziś uchodzi za "oświecone".
Na czym polega istota wolności słowa?
Pewien francuski medyk, doktor Poissonier, podróżując po Rosji w czasach Woltera, ze zdumieniem zaobserwował, iż tamtejsza rzeczywistość rażąco różni się od zapewnień autora "Kandyda". Gdy mu o tym powiedział, usłyszał w odpowiedzi: "Drogi panie, przysyłają mi stamtąd w prezencie takie wspaniałe futra, a ja jestem wielki zmarzluch...". No, właśnie.
Współcześni oświeceni filozofowie będący zwolennikami Woltera mają podobny stosunek do władców absolutnych, jak on. Pobłażliwy. Byleby ich rządy były oświecone i zgodne z ich filozofią. Bo lud jest co prawda głupi, ale trzeba mu schlebiać - zgodnie z oświeceniową demokratyczną myślą polityczną. Tylko, iż do czasu. Aż się nie zbuntuje przeciwko swoim "wychowawcom". Nie mniej oświeconym od władców.
Zresztą, abstrahując od tego, co jest informacją, a co dezinformacją, co prawdą a co nieprawdą, sama istota wolności słowa nie polega na prawie do mówienia tylko prawdy i rzeczy niekontrowersyjnych, ale właśnie do mówienia rzeczy kontrowersyjnych. "Jeśli wolność słowa w ogóle coś oznacza, to oznacza prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć" - pisał George Orwell. Ale właśnie niektórzy tak bardzo nie chcą pewnych rzeczy słyszeć, iż nie chcą, by były w ogóle mówione.
Robert Gwiazdowski
Autor prezentuje własne poglądy i opinie.
Śródtytuły pochodzą od redakcji.