Kolejna faza wojny na Czerskiej wywołała wiele komentarzy ze złotymi radami typu „w takim razie niech Agora po prostu sprzeda Wyborczą” albo „niech jedna strona odwoła drugą”. Tę notkę piszę gwoli wyjaśnienia, czemu najprostsze rozwiązania są w tej chwili nierealne.
Gdy 20 lat temu ojcowie i matki założyciele Agory szykowali się do wejścia na giełdę, obmyślili sposób na utrzymanie kontroli nad spółką. To uprzywilejowane akcje serii A, zwane metaforycznie „złotymi akcjami”.
Nie można ich kupić na giełdzie. Jedna akcja serii A daje pięć głosów na walnym zgromadzeniu, ale co ważniejsze, w praktyce tylko ich posiadacze mogą dokonywać zmian składu rady nadzorczej i zarządu.
Teoretycznie inni akcjonariusze mogą zgłaszać swoich kandydatów, ale dopiero gdy posiadacze serii A „wyczerpią swoje prawa”. To w praktyce uniemożliwia wrogie przejęcie Agory SA – choćby gdyby ktoś skupił wszystkie akcje na giełdzie, da mu to w najlepszym wypadku mniejszościową reprezentację we władzach spółki.
Do kogo należą akcje serii A? Do spółki Agora-Holding, którą ojcowie i matki założyciele powołali głównie w tym celu – jako strażnika Złotego Pakietu Kontrolnego.
Holding już nie ma akcji, ma udziałowców. Jest ich w tej chwili pięcioro: Seweryn Blumsztajn, Helena Łuczywo, Wanda Rapaczyńska, Barbara Piegdoń, Bartosz Hojka.
Udziałów w Agora-Holding nie można kupić, sprzedać ani odziedziczyć. Wejść do spółki można tylko przez kooptację. Odejście oznacza umorzenie udziału.
Tradycyjnie z objęciem stanowiska prezesa wiąże się kooptacja do Holdingu, a gdy prezes „podejmie inne plany życiowe” – jego udział jest umarzany. Prezes Agory ma więc władzę większą, niż typowej korporacji, w której CEO jest tylko najemnikiem akcjonariuszy. Tutaj prezes ma wpływ na najważniejszego akcjonariusza, a więc pośrednio na skład Rady Nadzorczej.
Ten mechanizm na pierwszy rzut oka jest genialny. Zapewnia harmonijną sukcesję, pozwalającą uniknać intryg jak z serialu „Sukcesja”. Za każdym razem, gdy ktoś z Holdingu odchodzi, pozostała czwórka powołuje kogoś na jego miejsce. Co tu może pójść nie tak?
Coś jednak może, bowiem Holding wobec obecnego konfliktu zajmuje przedziwne milczenie. Reakcja strażników Złotego Pakietu sprowadzała się do wymijającego oświadczenia z 16 czerwca, sprowadzającego się do apelu o wyciszenie emocji.
Wygląda na to, iż Holding jest w tej sprawie podzielony. W różnych przeciekach zdradzano już choćby domniemany rozkład głosów. Nie będę w to wnikać, ograniczam się w tej notce do tego, co stanowi informację publiczną. W każdym razie, bez zdecydowanego działania Holdingu proste rozwiązania nie wchodzą w grę.
W KRS można sobie sprawdzić PESELe, a więc także wiek udziałowców Agora-Holding. Prezes Hojka ma 47 lat i młodszy o pokolenie od pozostałej czwórki (trzy osoby są mocno po siedemdziesiątce).
Moim zdaniem, te liczby wyjaśniają wszystko. W co gra prezes, dlaczego ten konflikt ostatnio się tak zaostrzył, skąd ten pat decyzyjny. Ja te odpowiedzi widzę w peselach, ale to już spekulacje, więc na tym poprzestanę.
Hojka odstaje od reszty Holdingu nie tylko wiekiem, także biografią. Skąd on się tu w ogóle wziął?
W 2013 poleciał, przepraszam, odnalazł nowe plany zawodowe, cały zarząd prezesa Niemczyckiego. Holding szukał nowego prezesa przez rok i odnalazł go w szefie agorowego pionu radiowego – który był pod każdym względem anty-Niemczyckim. Młody, dynamiczny, skuteczny, pełen pomysłów, nieuwikłany w polityczne przepychanki obozu „solidarnościowego”.
Od siedmiu lat w zarządzie Agory nie ma nikogo związanego z „Gazetą Wyborczą”. Może to i dobrze, bo nie wiem, czy ta spółka by z poprzednią ekipą dożyła do dziś.
Ale efekt jest taki, iż ogon zamienił się miejscami z psem. Zwolennicy obu stron konfliktu używają teraz formuły „ogon macha psem”, ale gdzie indziej widzą psa.
Ludzie tak starzy jak ja pamiętają, iż Agora miała być biznesowym wsparciem dla „Gazety Wyborczej”. Tak to 20 lat temu przedstawiano, można zajrzeć do starych wywiadów z Rapaczyńską.
Kiedy jednak te chude czasy nadeszły okazało się, iż to właśnie agorowe imperium parówkowo-kinowe jest w centrum uwagi kierownictwa. To zrozumiałe choćby z powodów psychologicznych, w końcu ja sobie mogę pokpiwać z tych parówek, ale one są niezaprzeczalnym osobistym sukcesem Hojki i jego ekipy.
Tylko iż do tego imperium „Gazeta Wyborcza” pasuje już choćby nie jak ogon do psa, tylko jak kwiatek do kożucha, by nie rzecz wręcz dziura do mostu. W normalnej firmie to nie do pomyślenia, żeby recenzent szydził z książki wydawanej przez tę firmę – tak jak Krzysiek Varga z twórczości p. Blanki Lipińskiej.
Struktura Agory daje „Gazecie Wyborczej” niezależność. Zarząd nie może polecić redakcji, iż o tym ma pisać tak, o owym siak, a o tamtym w ogóle milczeć.
Tej niezależności nie ma choćby w portalu. Kiedy im zarząd wyda polecenie „zlikwidujcie dział opinii” – to likwidują.
Z poglądami Michnika można się nie zgadzać – ja się często nie zgadzam – ale nie można mieć wątpliwości, iż to są JEGO poglądy. Niczyja groźba ani prośba, żadna sakiewka, żaden prezes, żaden dyrektor nie mogą go skłonić do ich zmiany.
Obecny konflikt toczy się o zlikwidowanie tych zabezpieczeń. jeżeli zarząd postawi na swoim – będzie mógł wydawać redakcji polecenia typu „od dzisiaj o Blance Lipińskiej piszecie albo dobrze, albo wcale”. Albo: „od dzisiaj linia polityczna ma być taka-a-taka”.
Zarząd zapewnia, iż szanuje niezależność dziennikarską. Szanuje tak bardzo, iż chce ją skasować.
Werbalne deklaracje tych ludzi nie mają wartości. To fakt, nie spekulacja. Ja się o tym przekonałem jako związkowiec już dawno, naczelni niedawno, ale gdyby mnie za tą wypowiedź pozwano, bez trudu to udowodnię to w sądzie, pomogą mi w tym dziesiątki świadków.
Jestem o tyle staroświecki, iż muszę odczuwać minimum szacunku i sympatii do współpracowników, a już zwłaszcza do szefów. Dlatego z prezesem Hojką i jego ludźmi (oraz, szerzej – tego typu ludźmi) nie chcę pracować już nigdy.
To mnie skazuje na banicję z korporacyjnych mediów, bo ja się tak poza tym zgadzam, iż tak rozumiana niezależność jest dziś w Polsce anomalią. Trzymam kciuki za tych, którzy teraz walczą o jej zachowanie – ale ja już zagłosowałem nogami.