Na czwartek 15 maja 2025 roku zaplanowane są bezpośrednie negocjacje między Ukrainą a Rosją w Stambule. Cześć zachodnich komentatorów postrzega je jako przełom w wojnie toczącej się na Ukrainie. Doświadczenie dotychczasowych negocjacji każe jednak spoglądać na spotkanie jako na element strategicznej gry Rosji z Zachodem. Warto przyjrzeć się uważnie, co tak naprawdę stoi za tą inicjatywą, kto ma na niej może zyskać i jakie są jej potencjalne konsekwencje.
Prezydent Rosji Władimir Putin zaproponował wznowienie rozmów bez warunków wstępnych. Sygnał ten pojawił się tuż po tym, jak Moskwa odrzuciła wspieraną przez Kijów i Zachód propozycję 30-dniowego zawieszenia broni. Ze strony ukraińskiej padła otwarta deklaracja: prezydent Wołodymyr Zełenski wyraził gotowość do osobistego spotkania z Putinem, zastrzegając, iż to właśnie obecność rosyjskiego przywódcy będzie testem szczerości intencji Kremla. Wątpliwa jednak wydaje się możliwość osobistego udziału Putina w rozmowach, co oczywiście rodzi pytanie o szczerość rosyjskich intencji.
Administracja Donalda Trumpa, która wcześniej była moderatorem wszelkich rozmów pokojowych poniosła jednak porażkę, nie będąc w stanie przymusić Rosjan do realnych rozmów o zawieszeniu broni, pokoju czy chociaż ograniczeniu konfliktu. Obecne podejście Stanów Zjednoczonych jest już bardziej stonowane, a Sekretarz stanu Marco Rubio zapowiedział, iż USA będą wspierać dyplomację, ale nie zgodzą się na narzucenie Ukrainie „pokoju za wszelką cenę”. Sam Trump z kolei podkreślił potrzebę zakończenia wojny, ale jego frustracja z braku sukcesu może działać w dwie strony: jako presja na Kijów, ale też jako sygnał wobec Moskwy, iż Stany Zjednoczone nie zaakceptują ugody na warunkach Putina.
Dodatkowe napięcie wywołały słowa generała Keitha Kellogga, który sugerował możliwość wysłania polskich żołnierzy do Ukrainy w ramach ewentualnej misji pokojowej. Zarówno minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz, jak i szef MSZ Radosław Sikorski, stanowczo zaprzeczyli tym doniesieniom. Podkreślili, iż Polska nie prowadzi żadnych rozmów w tym kierunku i nie zamierza podejmować takich działań bez mandatu NATO lub ONZ. Wypowiedzi Kellogga uznano za nieodpowiedzialne i potencjalnie destabilizujące.
W tym kontekście propozycje Kellogga dotyczące ewentualnego rozmieszczenia wojsk NATO – w tym polskich – na zachodnim brzegu Dniepru wydają się nie tylko nierealistyczne, ale wręcz szkodliwe. Rosja od lat prezentuje twarde stanowisko sprzeciwu wobec jakiejkolwiek ekspansji NATO na wschód. Już w grudniu 2021 roku Moskwa wprost zażądała prawnych gwarancji, iż Ukraina i inne państwa postsowieckie nie zostaną włączone do Sojuszu, a infrastruktura wojskowa NATO zostanie wycofana z państw Europy Środkowo-Wschodniej. Od tamtej pory stanowisko Kremla nie tylko nie złagodniało, ale zostało dodatkowo wzmocnione przez agresję militarną, której celem jest trwałe zablokowanie euroatlantyckich aspiracji Kijowa.
Wobec tego trudno sobie wyobrazić, by Moskwa – choćby w warunkach negocjacji – zgodziła się na obecność jakichkolwiek sił NATO nie tylko na wschodzie Ukrainy, ale choćby na zachodnim brzegu Dniepru, który Rosja może próbować przedstawiać jako naturalną granicę strefy buforowej. Dla Kremla byłoby to równoznaczne z uznaniem porażki strategicznej i utratą wpływów w obszarze, który postrzega jako własną „strefę uprzywilejowanych interesów”.
Niestety, wiele wskazuje na to, iż Moskwa po raz kolejny chce wykorzystać dyplomację wyłącznie jako narzędzie taktyczne. Brak konkretów, niejasność co do warunków brzegowych i próby rozgrywania zachodnich państw między sobą są elementem dobrze znanego rosyjskiego scenariusza. Pokój na Ukrainie nie może być wynikiem transakcji politycznej ponad głowami Kijowa. Każde porozumienie musi respektować suwerenność i integralność terytorialną Ukrainy, a nie wyłącznie sankcjonować zdobycze terytorialne Rosji. Dla państw Europy Środkowej, w tym Polski, najważniejsze jest zachowanie spójności sojuszniczej i ostrożności wobec prób rozgrywania ich przez Kreml. Rozmowy w Stambule mogą mieć znaczenie jedynie wtedy, gdy nie będą spektaklem pozorów, ale autentycznym początkiem procesu zakończenia wojny – na warunkach sprawiedliwych, a nie dyktowanych przez agresora.