S&P500 bije rekordy! Kupuję, czekam czy sprzedaję? Zobacz mój plan na drugą połowę 2025!

2 tygodni temu

Wojna celna, panika po Deepseek, a potem… nagły największy w historii rajd, który dał S&P500 ponad 6% na plusie. Tak wyglądało pierwsze półrocze 2025. Podręcznikowy rollercoaster, z emocjami od euforii po rozpacz. Rollercoaster przed którym jeszcze w grudniu 2024 was ostrzegałem mówiąc, żeby być ostrożnym z USA na początku 2025.

Ale dziś nie będzie o tym, co już się stało. Dziś odpowiadam na pytanie: co dalej?

– Czy druga połowa roku to szansa na rozszerzenie hossy?
– Czy AI i stymulacja fiskalna naprawdę niosą rynki… czy już wszystko jest w cenach?
– Czy to na pewno jest moment, żeby odpuszczać Amerykę i grać BABA – Buy Anything But American?

W tym materiale opowiem wam, dlaczego naszym zdaniem USA wciąż nie powiedziały ostatniego słowa. Pokażę, które segmenty rynku mają największy potencjał, jak wygląda realna siła rynków wschodzących – i co zmieniam w swoim w publicznym portfelu defensywnym, który tylko od marca tego roku zarobił już ponad 16%. To zdecydowanie jest materiał, który powinieneś przeczytać.

S&P500 bije rekordy! Kupuję, czekam czy sprzedaję? Zobacz mój plan na drugą połowę 2025!

Zyskaj podwójnie z Saxo!

Załóż konto w Saxo Banku z tego linku https://bit.ly/saxo-dna-bonus i odbierz:

– 250 euro bonusu na start
– najnowsze wydanie Stockscan – zupełnie za darmo!

Od załamania do euforii

Gwałtowna fala wyprzedaży pociągnęła indeks S&P 500 w dół o blisko 15% i sprawiła, iż w mediach coraz głośniej zaczęto mówić o nieuchronnym końcu całej pięknej hossy. A jednak, wystarczyły zaledwie trzy krótkie miesiące, by ten sam, spisany już przez wielu na straty rynek, wrócił na szczyt i zakończył czerwiec z wynikiem +6,2% od początku roku!

Tego typu, gwałtowne zwroty akcji nie zdarzają się na rynkach zbyt często, ale gdy już się pojawiają – mówią nam bardzo dużo o fundamentalnej sile danego rynku i o ogromnej gotowości inwestorów, by wykorzystywać każde, choćby najmniejsze załamanie jako świetną okazję do tanich zakupów.

Ale to nie był wcale szeroki, równomierny rynek. To było, w swojej skali, naprawdę bardzo selektywne odbicie. Liderami tego rajdu byli ci, którzy najbardziej skorzystali z tej nowej, wzrostowej narracji: czyli strategie oparte na Momentum, Pure Growth i High Beta. Innymi słowy – spółki szybkie, odważne, ryzykowne i wiele obiecujące. W tym samym czasie, te segmenty rynku, które są uznawane za „nudne” – czyli spółki dywidendowe, te o niskiej zmienności, czy klasyczne spółki typu „Value” – zostały daleko, daleko w tyle. choćby indeks Equal Weight S&P 500, który miał być symbolem powrotu do rynkowej równowagi i szerokości, wypadł w tym okresie znacznie gorzej niż jego klasyczny, ważony kapitalizacją odpowiednik.

Wnioski z tego są dwa. Po pierwsze: ten potężny, wiosenny rajd nie był żadnym przypadkiem, ale bardzo wyraźnym wyrazem wiary inwestorów w konkretne, długoterminowe tematy – czyli w sztuczną inteligencję, w innowacje i w potężny wzrost produktywności, który ma być wywoływany przez rosnące zyski w całym sektorze technologicznym.

Po drugie: nie wszyscy uczestniczyli w tym rajdzie. Duża część rynku wciąż została z boku, a rotacja kapitału była niezwykle selektywna i wybiórcza. I to jest niezwykle ważne, bo wprost sugeruje, iż w drugiej połowie tego roku przestrzeń do dalszego rozszerzenia się tej hossy na inne sektory wciąż istnieje. jeżeli bowiem druga połowa roku będzie choć w połowie tak emocjonująca jak pierwsza, to… no będzie się działo! Które segmenty rynku mają więc, naszym zdaniem, największy potencjał i zasługują na szczególną uwagę i co w takim razie czeka dalej cały S&P 500?

Skrajna chciwość i rynkowe momentum

Bez dwóch zdań, byki znów absolutnie dominują dziś na rynku. Widać to doskonale na wykresach i widać to po wszystkich, kluczowych wskaźnikach sentymentu. Indeks Strachu i Chciwości (Fear & Greed Index) wybił niedawno poziom skrajnej chciwości. S&P 500 przebija właśnie poziom 6200 punktów, Nasdaq leci jak rakieta, a Dow Jones dobija do 44 tysięcy. Z boku może to wyglądać jak klasyczne, bezmyślne FOMO (Fear of Missing Out) – ale czy tak faktycznie jest?

Co to adekwatnie znaczy, iż rynek jest w stanie „skrajnej chciwości”? Indeks Fear & Greed to popularna, CNN-owska miara sentymentu rynkowego, która składa się z siedmiu, różnych elementów technicznych rynku. Ceny akcji są w tej chwili wysoko ponad swoimi średnimi kroczącymi – czyli momentum nie tylko wróciło, ale wręcz znacznie przyspieszyło. Widzimy prawdziwy zalew nowych, rocznych maksimów wśród poszczególnych spółek, co sugeruje, iż nie tylko Big Tech, ale i znacznie szerszy rynek, gra w tej chwili do tej samej bramki.

Do tego dochodzą niezwykle niskie odczyty wskaźnika opcji put/call – co oznacza, iż bardzo mało kto na rynku zabezpiecza się w tej chwili przed ewentualnymi spadkami, a praktycznie wszyscy grają na dalsze, nieprzerwane wzrosty.

Nawet tak zwane „junk bonds”, czyli obligacje śmieciowe, cieszą się tak ogromnym popytem, iż różnica w ich rentownościach w stosunku do bezpiecznych obligacji skarbowych, topnieje do poziomów, które zwykle sygnalizują ogromny, rynkowy apetyt na ryzyko. A ogólna zmienność? Ta jest dziś bardzo niska. Popularny wskaźnik VIX siedzi generalnie cicho, jakby nic wielkiego się nie działo.

Wszystko to w świecie, gdy za nami jeden z absolutnie najmocniejszych okresów w całej historii, jeżeli chodzi o siłę i skuteczność strategii „buy the dip” – czyli agresywnego kupowania dołków po każdych, choćby najmniejszych spadkach. W 2025 roku ta taktyka działa wyjątkowo skutecznie.

Według szczegółowych danych Bank of America, skumulowana stopa zwrotu z indeksu Nasdaq 100, osiągnięta dzięki kupowaniu akcji po sesjach spadkowych, przewyższała choćby legendarne, euforyczne lata 1998 i 1999, czyli sam szczyt bańki dot-comowej! Inwestorzy nie tylko nie bali się rynkowych korekt – oni wręcz na nie wyczekiwali. Każdy, choćby najmniejszy lokalny spadek, był natychmiast, z ogromną determinacją kupowany, a efektem tego była niemal liniowa, nieprzerwana wspinaczka całego indeksu w górę. To doskonale pokazuje, jak silne jest w tej chwili na rynku przekonanie o dalszych wzrostach – i jednocześnie, jak mało miejsca zostało na jakiekolwiek, choćby najmniejsze błędy i rozczarowania.

Przestrzeń do wzrostów czy ostatnia faza?

I to właśnie w takim, euforycznym otoczeniu, warto na chwilę się zatrzymać i zadać sobie to proste pytanie: a co, jeżeli ta cała, wszechobecna euforia jest już w pełni w cenach? I co tak naprawdę przyniesie nam druga połowa tego roku?

Naszym zdaniem, druga połowa roku… dalej przyniesie wzrosty. Nie spodziewamy się, co prawda, powtórki z tego niezwykle dynamicznego, wiosennego odbicia, ale patrząc na twarde, ekonomiczne fundamenty, trudno jest dzisiaj sensownie argumentować za jakimś gwałtownym, rynkowym załamaniem.

Obecne środowisko makroekonomiczne po prostu nie sprzyja tak zwanej kompresji mnożników wyceny. Chociaż sama ścieżka dojścia do wyższych poziomów może i powinna być bardziej mozolna, to bazowym scenariuszem dla S&P500 na koniec tego roku jest bycie wyżej niż dziś.

Tak, wyceny na rynku amerykańskim są w tej chwili podwyższone. Indeks S&P 500 jest handlowany przy około 23-krotności prognozowanych, przyszłorocznych zysków. Jednak, co niezwykle istotne, istnieją konkretne, fundamentalne argumenty, które w pełni uzasadniają te wysokie wyceny, a prawdziwej, ulicznej euforii, charakterystycznej dla szczytów baniek spekulacyjnych, wciąż na rynku nie widać.

Wręcz przeciwnie! Wiele dużych, instytucjonalnych graczy wciąż czeka z boku, spóźnionych ze swoimi portfelami po brzegi wypełnionymi gotówką i z analitykami, którzy wciąż, jak mantrę, powtarzają, iż „to już jest za drogo”. To właśnie ten ich brak pełnej obecności na rynku jest dzisiaj, paradoksalnie, jednym z najsilniejszych, byczych argumentów za dalszymi wzrostami.

Zresztą – ile razy to już słyszeliśmy? „Rynek jest na swoich historycznych szczytach (ATH), więc na pewno zaraz musi spaść.” To typowe, mechaniczne myślenie, które wielokrotnie w historii odbierało inwestorom najlepsze, rynkowe okazje i które jest całkowicie sprzeczne z tym, jak w rzeczywistości funkcjonują rynki finansowe.

Twarde dane są w tej kwestii absolutnie jasne: inwestowanie na historycznych szczytach, statystycznie rzecz biorąc, przynosi znacznie lepsze, długoterminowe rezultaty niż pasywne czekanie na korekty, które mogą nigdy nie przyjść, albo przyjść ze znacznie wyższych poziomów. Rekordy mają bowiem tendencję do gromadzenia się stadami – „record highs tend to cluster”. To nie jest pusty marketingowy slogan, tylko precyzyjny, statystyczny opis mechaniki działania rynków.

Jeśli jesteś już mocno, w pełni zainwestowany – masz 80, 90% swojego kapitału w akcjach – to jasne, możesz sobie pozwolić na chwilę wytchnienia, na spokojne budowanie pozycji z ewentualnych, przyszłych korekt i na bardziej selektywne reagowanie. jeżeli jednak jesteś z boku, z ekspozycją na rynek na poziomie 0%, 20% czy 40%, to strategia pod tytułem „czekam na wrzesień, może będzie taniej” jest – mówiąc brutalnie i bez ogródek – po prostu inwestycyjnym idiotyzmem.

Rynek absolutnie nie ma żadnego obowiązku, żeby dawać Ci drugą, wygodną szansę. Ma w nosie to, co Ty myślisz i czego oczekujesz. To, iż jesteśmy dzisiaj na historycznych szczytach, wcale nie oznacza, iż jesteśmy u samego kresu obecnej hossy. To może być dopiero jej kolejny, dynamiczny etap. Bo te wzrosty, które w tej chwili widzimy, nie wzięły się znikąd – stoją za nimi realne, rosnące zyski spółek, potężny napływ kapitału na rynek i fundamentalne, strukturalne trendy, takie jak rewolucja związana ze sztuczną inteligencją. Dlatego dzisiaj, kiedy emocje i nagłówki w mediach krzyczą „drogo!”, warto przede wszystkim słuchać twardych liczb.

Wsparcie z Waszyngtonu – fiskalna turbina

Kolejnym, niezwykle istotnym elementem całej rynkowej układanki dla USA jest deregulacja i potężny impuls fiskalny związany z zapowiadaną ustawą „One Big Beautiful Bill”, które są dzisiaj kluczowym elementem, trzymającym wzrostową narrację rynkową w ryzach.

Po stronie technicznej, mamy rozpędzone do granic możliwości indeksy i sentyment rynkowy rozgrzany do czerwoności. Jednak po stronie fundamentalnej mamy coraz więcej twardych argumentów za tym, iż amerykańska gospodarka nie tylko wcale nie zwalnia, ale wręcz przeciwnie, dostaje nowy, potężny silnik napędowy.

Przedłużenie wygasających cięć podatkowych i szeroko zakrojone zapowiedzi deregulacji wielu sektorów, to dla rynku jasny i czytelny sygnał, iż rząd szeroko otwiera strumień płynności – i absolutnie nie zamierza go w najbliższym czasie zakręcać.

Zmienił on niemal całkowicie swoją dotychczasową strategię z tak zwanego „austerity”, czyli zaciskania pasa i redukcji wydatków, na strategię „run it hot” – czyli na próbę zmniejszenia proporcji długu do PKB poprzez potężną, fiskalną stymulację tego drugiego.

A przecież to właśnie otoczenie dużej płynności i agresywnej, stymulacyjnej polityki fiskalnej, historycznie najczęściej i najmocniej wspiera rynki akcji. To wręcz idealne środowisko, w którym kapitał bardzo chętnie płynie w kierunku spółek cyklicznych, aktywów trwałych i tych segmentów rynku, które charakteryzują się wyższą zmiennością.

Oczywiście – konkretne szacunki dotyczące realnego wpływu tej nowej ustawy na wzrost PKB są na razie bardzo rozstrzelone i niezwykle trudne do precyzyjnego ocenienia. Niezależnie jednak od konkretnej, ostatecznej liczby, jedno pozostaje niezmienne: polityka gospodarcza Stanów Zjednoczonych gra dzisiaj do jednej bramki z rynkiem kapitałowym.

To w zupełności wystarczy, by inwestorzy uznali, iż to ryzyko fiskalne jest warte poniesienia – zwłaszcza, iż historia wielokrotnie pokazywała, iż rynki finansowe potrafią całkowicie ignorować rosnący dług publiczny przez wiele, długich miesięcy, lat, a choćby dekad. W efekcie, cała ustawa „One Big Beautiful Bill” nie tylko w realny sposób wzmacnia kondycję amerykańskich konsumentów i firm, ale także skutecznie odsuwa w czasie te wszystkie, trudne pytania o końcową fazę obecnego cyklu gospodarczego.

To w zupełności wystarczy, by inwestorzy – przynajmniej tymczasowo – z jeszcze większym optymizmem wyceniali więcej wzrostu, więcej popytu i więcej przyszłych zysków. I żeby robili to z coraz większym, niemal niezachwianym przekonaniem. Moment „sprawdzam”, jak to zwykle bywa, przyjdzie znacznie później.

Zyski, które wracają do gry

Ale to jeszcze nie koniec puzzli. Kolejny, istotny element całej układanki to rewizje przyszłych oczekiwań. Na chwilę przed rozpoczęciem sezonu wyników za drugi kwartał, nastroje analityków rynkowych są wyraźnie i jednoznacznie pozytywne. Przynajmniej jeżeli chodzi o rynek amerykański. Tak zwany wskaźnik rewizji zysków (EPS Revision Ratio) dla indeksu S&P 500 wzrósł ostatnio do poziomu 1,26, co wprost oznacza, iż liczba pozytywnych podwyżek prognoz przyszłych zysków dla spółek, znacząco przewyższa liczbę negatywnych obniżeń tych prognoz. To jest najmocniejsze, najbardziej optymistyczne wskazanie od wielu miesięcy i jednocześnie jeden z najwyższych poziomów tego wskaźnika na całym, globalnym rynku. Najlepiej w tym zestawieniu wypadają oczywiście spółki z sektora technologicznego oraz z sektora przemysłowego – tam optymizm analityków jest wręcz eksplodujący, z rewizjami na poziomie 1,7–1,9!

Nawet sektor energetyczny i sektor materiałowy, które wcześniej nieco kulały, teraz również łapią wyraźnie pozytywny impet. Jedynymi, rynkowymi maruderami pozostają w tej chwili sektor dóbr podstawowych (Staples) i sektor finansowy (Financials), gdzie wskaźnik rewizji jest przez cały czas poniżej poziomu 1, co oznacza, iż wciąż jest tam więcej obniżeń niż podwyżek prognoz. Jakie z tego wnioski? Przed nami sezon wyników, w którym oczekiwania rynkowe są ustawione bardzo wysoko, a rynek z góry zakłada dalszą, dynamiczną poprawę wyników finansowych. Zwłaszcza w tych segmentach, które są najbardziej związane z cyklem inwestycyjnym i z rewolucją w dziedzinie sztucznej inteligencji.

Wspomniane rewizje zysków w USA nie tylko dynamicznie rosną, ale właśnie wychodzą z typowego, cyklicznego dołka, co według analityków z Morgan Stanley może oznaczać dopiero sam początek znacznie szerszej i dłuższej fali poprawy nastrojów wśród analityków.

Największym beneficjentem tej poprawy mają być przede wszystkim duże, globalne spółki – czyli te, które posiadają znacznie lepszy, bardziej stabilny bilans, większą siłę negocjacyjną w stosunku do swoich dostawców i historycznie znacznie bardziej stabilne marże.

Faktycznie, jeżeli spojrzymy na ekspozycję geograficzną ich przychodów, to w przypadku spółek z indeksu S&P 500 aż 40% całej ich sprzedaży pochodzi spoza granic Stanów Zjednoczonych, podczas gdy w przypadku mniejszych firm, z indeksu Russell 2000, ten udział to zaledwie 22%.

Słabszy dolar oznacza dla tych globalnych firm lepsze, bardziej konkurencyjne wyniki z eksportu i korzystniejsze efekty walutowe, co jest kolejnym, potężnym impulsem, który może jeszcze bardziej odróżnić przyszłe zachowanie dużych, globalnych firm od mniejszych, czysto lokalnych graczy.

To istotny powód, dla którego szeroki rynek – a w szczególności te największe, technologiczne megakapy – może jeszcze nie powiedzieć swojego ostatniego słowa w 2025 roku.

Stąd też myślę, iż po półrocznym okresie, w którym element „Quality” (czyli spółki o wysokiej jakości fundamentalnej) radził sobie gorzej od szerokiego indeksu S&P 500, ten trend w drugiej połowie roku ma realne szanse się odwrócić.

Spór z Saxo i mit przewartościowanej Ameryki

W trakcie naszej ostatniej wizyty w Kopenhadze, którą zajawiałem na własnym koncie X mieliśmy okazję wymienić się poglądami z zespołem analitycznym Saxo Banku i chociaż cała ta rozmowa była merytoryczna, to trudno mi ukryć, iż w kluczowych kwestiach stanowczo się różniliśmy.

Saxo Bank bardzo mocno promuje w tej chwili podejście BABA – czyli Buy Anything But American (Kupuj Wszystko, Byle Nie Amerykańskie) – wskazując przy tym na rzekome przewartościowanie amerykańskich aktywów, na niezwykle wysoką koncentrację indeksu S&P 500 oraz na liczne ryzyka polityczne, związane z nadchodzącymi wyborami midterm. Dorzucają do tych obaw wysokie wyceny w porównaniu do znacznie tańszych innych rynków międzynarodowych.

My jednak widzimy to wszystko zupełnie inaczej i… nie podzielamy tego pesymizmu wobec amerykańskich aktywów, choćby mimo ich obecnych, wysokich wycen, ani też nie podzielamy już aż tak dużego pesymizmu wobec samego dolara, który, naszym zdaniem, większość swojego potencjalnego ruchu spadkowego ma już za sobą.

Modna retoryka BABA, którą sami też forsowaliśmy zwłaszcza w 1Q’2025 w tej chwili zbyt mocno opiera się na politycznych uprzedzeniach i zbyt łatwo odrzuca fundamentalną siłę amerykańskiej gospodarki oraz unikalną strukturę tamtejszego rynku kapitałowego, która – mimo wszystkich swoich wad – wciąż pozostaje kolosalnie efektywna.

Spokojne lato, dynamiczna jesień

Z naszej perspektywy, mimo iż trzeci kwartał 2025 roku nie przyniesie raczej wielkich fajerwerków i pozostanie spokojnym wakacyjnym okresem, to jednocześnie będzie czasem, gdy rynki będą powoli układać się pod znacznie ważniejszy czwarty kwartał, który, jak sądzimy, będzie o wiele bardziej dynamiczny.

To właśnie sama końcówka roku, z już znacznie wyraźniejszym kierunkiem w amerykańskiej polityce fiskalnej i z możliwymi, pierwszymi decyzjami Rezerwy Federalnej o obniżkach stóp, może przynieść skondensowaną i silniejszą falę wzrostów.

Pomimo potężnej stymulacji fiskalnej w Niemczech, nie zmienia to dla nas faktu, iż rynek amerykański wciąż pozostaje znacznie bardziej atrakcyjny niż jego europejskie odpowiedniki. Zarówno, jeżeli chodzi o fundamentalną jakość notowanych tam spółek i ich dynamikę wzrostu, jak i o siłę obecnego trendu i potężny wiatr w plecy, wiejący ze strony rewolucji AI.

Europa kontra USA – kolejna próba sił

Europa oczywiście ma swój potencjał. To też powód, dla którego w alokacji na trzeci kwartał 2025 w publicznym portfelu postawiliśmy część kapitału na indeks mniejszych spółek niemieckich mDAX. Trudno dziś jednak mówić o jakimś trwałym, strukturalnym przełamaniu wieloletniej przewagi Stanów Zjednoczonych.

Dane, które pokazywał niedawno BlackRock jasno pokazują, iż każda, pojedyncza próba europejskiego wybicia się na tle USA, kończy się zwykle dokładnie tak samo. Szybko. Z powrotem wracając do wieloletniej, strukturalnej przewagi Wall Street. Końcówka tego roku, zwłaszcza 4Q’2025 może ponownie pokazać, iż siła amerykańskiego systemu rynkowego dalej działa, a obecny cykl wzrostowy ma przed sobą jeszcze trochę paliwa.

Od ponad dwóch dekad, europejskie akcje co jakiś, bliżej nieokreślony czas, łapią chwilowy, krótki oddech względem swoich amerykańskich odpowiedników, ale – jak doskonale pokazuje wykres od BlackRocka – każda taka, pozorna przewaga, bardzo gwałtownie znika.

Cały obecny globalny układ gospodarczy, naszym zdaniem, wciąż fundamentalnie faworyzuje rynki amerykańskie. choćby jeżeli na początku 2025 roku Europa na chwilę zyskała na tle Wall Street, to efekt ten już okazał się krótkotrwały. Dlaczego? Bo na Starym Kontynencie wciąż brakuje odważnych, strukturalnych reform i znacznie lepszych dynamik wzrostu zysków w kluczowych, przyszłościowych sektorach.

Bez wdrożenia tych reform, Europa pozostaje rynkiem, który nie potrafi przekuć swoich krótkoterminowych, często przypadkowych przewag w trwałe, długoterminowe momentum, a raczej co jakiś czas doznaje jedynie chwilowego „przebudzenia” i przejściowego re-ratingu swoich wycen.

Polub nas na Facebook!

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.

DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach

EM jako dodatek, nie alternatywa

A co z rynkami wschodzącymi? Choć większość ruchu spadkowego na dolarze amerykańskim może być już za nami, nie oznacza to wcale, iż ten trend się nagle gwałtownie się odwróci. Naszym zdaniem – nie powinien. Obserwowane w pierwszej połowie 2025 roku osłabienie dolara już teraz tworzy bardzo korzystne warunki dla rynków wschodzących, a co znacznie ważniejsze – efekt ten zwykle działa z pewnym, kilkumiesięcznym opóźnieniem.

Chociaż krótkoterminowo myślimy, iż dynamika spadku dolara może na chwilę przygasnąć, to sam, długoterminowy trend pozostanie raczej niezmieniony i zdecydowanie nie spodziewamy się nagłego wielkiego zwrotu na dolarze. Dlatego też uważamy, iż absolutnie nie jest to moment na całkowite porzucanie ekspozycji na rynki wschodzące. Ta ekspozycja powinna być jednak o wiele bardziej wyselekcjonowana pod kątem rynków i sektorów niż w przypadku USA.

Wystarczy spojrzeć na dane historyczne. Jak doskonale pokazuje wykres przygotowany przez AllianceBernstein. Relatywna siła akcji z rynków wschodzących względem akcji z rynków rozwiniętych jest bardzo mocno i historycznie skorelowana z kierunkiem, w którym porusza się dolar amerykański.

Gdy dolar słabnie – tak jak miało to miejsce w latach 2003–2007 czy 2009–2011 – rynki wschodzące nie tylko zyskują na wartości, ale często robią to znacznie szybciej i znacznie mocniej niż rynki rozwinięte. Analogiczna sytuacja miała miejsce także w 2017 roku.

Mechanizm ten jest stosunkowo prosty: słabszy dolar oznacza niższy koszt kapitału dla państw i firm z rynków wschodzących, większe napływy zagranicznego kapitału, mocniejsze waluty lokalne i ogólny wzrost wycen – a często również znacznie korzystniejszy kurs wymiany walut dla firm z rynków wschodzących, które raportują swoje wyniki w dolarach.

To typowa, samonakręcająca się pętla pozytywnego momentum. Obecne poziomy relatywnej wyceny rynków wschodzących w stosunku do rynku amerykańskiego – według danych z Bank of America – są najniższe od 50 lat, więc jest skąd rosnąć!

Wskaźnik względnej siły EM vs US spadł do poziomów ostatnio widzianych w latach 80., co w przeszłości wielokrotnie zwiastowało silne, wieloletnie odbicie. Akcje z rynków wschodzących są w tej chwili wciąż relatywnie tanie, a obserwowana słabość dolara, w połączeniu z rosnącymi cenami niektórych surowców, może stać się początkiem długoterminowego odwrócenia trendu, który dominował na rynkach przez ostatnią dekadę.

Rynek długu również bardzo pozytywnie reaguje na słabszego dolara. Gdy ten traci na wartości, koszty obsługi zadłużenia – zwłaszcza tego denominowanego w USD – spadają, co pozytywnie przekłada się na wzrost gospodarczy państw z rynków wschodzących. Dla wielu gospodarek z tego regionu, które emitują swoje obligacje denominowane właśnie w dolarze, to realna, odczuwalna ulga finansowa.

W przeszłości prowadziło to zwykle do silnej kompresji tak zwanych spreadów obligacyjnych i do dynamicznego wzrostu cen obligacji z rynków wschodzących. Mieliśmy do czynienia z takim zjawiskiem zarówno w latach 2000–2007, jak i 2009–2011. Obecne spready nie są już, co prawda, rekordowo szerokie, ale wciąż mają pewną przestrzeń do dalszej kompresji, jeżeli tylko obserwowana w ostatnim czasie słabość dolara się utrzyma.

Na zakończenie warto postawić kropkę nad „i” i jasno określić stanowisko podsumowując to wszystko. Cała druga połowa 2025 roku to czas, który, naszym zdaniem, wciąż będzie sprzyjał rynkom amerykańskim – nie tylko z perspektywy czysto makroekonomicznej, ale i rynkowej.

Nie spodziewamy się jednak takich kokosów, jak w pierwszej połowie tego roku. Choć zespół analityczny z Saxo Banku i wielu innych analityków promuje tezę o rzekomym zmierzchu amerykańskiej wyjątkowości i prezentuje strategie w stylu BABA, my uważamy, iż na definitywne przekreślanie Stanów Zjednoczonych jest zdecydowanie za wcześnie.

Tak długo, jak fundamentalne czynniki – takie jak dynamika wzrostu zysków, dominacja technologiczna, unikalna struktura rynkowa i potężny napływ globalnego kapitału – pozostają po stronie Wall Street, tak długo ten właśnie rynek będzie przynosił inwestorom ponadprzeciętne korzyści.

Europa? Owszem, ma pewne szanse. Ale potrzebuje czegoś znacznie więcej niż tylko szumnych, fiskalnych zapowiedzi. Musi pokazać realną, polityczną wolę głębokich zmian – strukturalnych, technologicznych i regulacyjnych. W przeciwnym razie, będzie dalej systematycznie przegrywać w tym globalnym wyścigu o kapitał.

A co z rynkami wschodzącymi? Wierzymy w ich długoterminowy potencjał, ale nie jako w alternatywę dla Stanów Zjednoczonych, ale raczej jako w wartościowe uzupełnienie globalnego portfela. To są rynki, które w korzystnym otoczeniu walutowym i surowcowym mogą dawać ponadprzeciętne, spektakularne stopy zwrotu, ale jednocześnie wymagają one znacznie większej selekcji i cierpliwości. W krótkim terminie, kluczem dla nich pozostaje dalsze zachowanie dolara – a ten, choćby jeżeli nie będzie już dalej mocno słabł, raczej nie powróci już do swoich wcześniejszych, ekstremalnych poziomów siły.

Koniec tego roku może być niezwykle intensywny, pełen zwrotów akcji i niespodzianek – ale nie widzimy żadnego, racjonalnego powodu, by z góry rezygnować z rynku, który przez całe dekady udowadniał, iż choćby w najtrudniejszych warunkach potrafi skutecznie dowozić solidne wyniki.

Dlatego trzymamy się naszej narracji: spokojny, wakacyjny trzeci kwartał, znacznie bardziej dynamiczna końcówka roku i wciąż utrzymująca się dominacja tych, którzy przez cały czas mają największe tempo wzrostu, najwięcej kapitału i najwięcej danych po swojej stronie.

Na zakończenie warto postawić kropkę nad „i” i jasno określić nasze stanowisko: druga połowa 2025 roku to czas, który naszym zdaniem wciąż będzie sprzyjać rynkom amerykańskim – nie tylko z perspektywy makroekonomicznej, ale i rynkowej, ale nie spodziewamy się takich kokosów, jak w pierwszej połowie roku.

Choć zespół analityczny z Saxo i inni promują tezę o zmierzchu amerykańskiej wyjątkowosci i prezentują strategie BABA, my uważamy, iż na przekreślanie USA jest zdecydowanie za wcześnie. Tak długo jak fundamenty – takie jak dynamika zysków, dominacja technologiczna, struktura rynkowa i napływ kapitału – pozostają po stronie Wall Street, tak długo ten rynek będzie przynosić inwestorom przewagi.

Europa? Ma szanse. Ale potrzebuje czegoś więcej niż tylko fiskalnych zapowiedzi. Musi pokazać realną wolę zmian – strukturalnych, technologicznych i regulacyjnych. W przeciwnym razie będzie dalej przegrywać w wyścigu o globalny kapitał.

A co z EM? Wierzymy w ich potencjał, ale nie jako alternatywę dla USA, ale jako uzupełnienie portfela. To rynki, które w korzystnym otoczeniu FX i surowcowym mogą dawać ponadprzeciętne stopy zwrotu, ale wymagają selekcji i cierpliwości. W krótkim terminie kluczem pozostaje zachowanie dolara – a ten, choćby jeżeli nie będzie dalej mocno słabł, raczej nie powróci już do wcześniejszych ekstremów siły.

Podsumowując: koniec roku może być intensywny, pełen zwrotów akcji i niespodzianek – ale nie widzimy powodu, by z góry rezygnować z rynku, który udowadniał przez dekady, iż w trudnych warunkach umie dostarczać wyników. Dlatego trzymamy się naszej narracji: spokojny trzeci kwartał, dynamiczna końcówka roku i dominacja tych, którzy wciąż mają największe tempo wzrostu, najwięcej kapitału i najwięcej danych po swojej stronie.

Dlatego nie rezygnujcie z obecności na rynkach, bo „coś tam”. Po prostu zarządzajcie nią z głową. Dobry portfel to nie All In w jeden segment. To przemyślana strategia. W tym materiale dostaliście ją na tacy.

A do jej zbudowania potrzebne jest jak najbardziej wszechstronne konto. Do tego polecamy Saxo Bank, bo chociaż z ich poglądem na rynek w najbliższym czasie może się nie zgadzamy, to dobrego konta nie można im odmówić.

Zyskaj podwójnie z Saxo!

Załóż konto w Saxo Banku z tego linku https://bit.ly/saxo-dna-bonus i odbierz:

– 250 euro bonusu na start
– najnowsze wydanie Stockscan – zupełnie za darmo!

Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

Porcja informacji o rynku prosto na Twoją skrzynkę w każdą niedzielę o 19:00
Idź do oryginalnego materiału