Szkoła prawa Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco złożyła pozew przeciw miastu. W ramach tegoż zwróciło się do sądu o zmuszenie władz miejskich do zrobienia czegokolwiek w kwestii walki z handlem narkotykami i wszechobecnym okupowaniem powierzchni przez obozowiska bezdomnych.
Pozew ten jest kontynuacją prawnej batalii, która toczyła się od 2020 roku. Władze San Francisco zawarły wtedy z uczelnią ugodę. Zgodnie z jej warunkami, zobowiązały się rozwiązać problem nielegalnej (i niebezpiecznej aktywności dookoła terenu uniwersytetu w dzielnicy Tenderloin. Po czterech latach nie jest jednak lepiej, ale gorzej.
Być wrażliwym i postępowym
Kalifornia jest miejscem, gdzie obowiązuje wiele bardzo specyficznych, „wrażliwych społecznie” przepisów. Przykładowo, kradzież mienia o wartości 950 dolarów nie jest tam przestępstwem (a jedynie wykroczeniem).
Wskutek tego praktycznie nie są one ścigane karnie, zaś kradzieże w sklepach przybrały taką skalę, iż sklepy w centrach większych miast – w tym także, a może przede wszystkim w San Francisco – przypominają zakratowane bunkry. Otwarcie i publicznie funkcjonują tam natomiast bazary ze skradzionymi dobrami, kontrolowane przez gangi.
Można tam zresztą kupić nie tylko „okazyjne” towary ze sklepów, ale także wszelkiej możliwej maści narkotyki. Wydaje się to trudne do uwierzenia, jednak zgodnie z polityką zarówno władz stanu, jak i co bardziej postępowych władz miejskich, ściganie użycia narkotyków „stygmatyzuje” i jest odgórnie, politycznie ograniczane.
Tłem zaś całej tej jakże uroczej scenerii jest wszechobecność obozowisk bezdomnych (nader często będących także narkomanami). Do bezdomności Kalifornia podchodzi równie „wrażliwie” co do narkotyków i przestępczości. A choćby jeszcze bardziej – istnieją tam bowiem specjalne organa biurokratyczne, które co roku dysponują ogromnym budżetem na „walkę z bezdomnością”.
Skutek jest oczywisty – administracja ta z entuzjazmem pomaga, ale tak, aby przypadkiem nie rozwiązać problemu i nie stać się zbędną, tracąc swoje apanaże. Swoje dokłada do tego też fakt praktycznej bezkarności bezdomnych, gdy zajmują czyjeś grunty, a także sprzyjający tego typu stylowi życia klimat.
San Francisco – niezapomniana sceneria…
W efekcie tego wszystkiego niektóre części Kalifornii, zaczynają przypominać rozległe śmietniska i pustostany. Ulice są brudne, zaś budynki pomazane graffiti i często odrapane (nie opłaca się bowiem ich remontować). Dotyczy to zwłaszcza centrów dużych miast, spośród których jaskrawym przykładem jest własnie San Francisco, w których nastroje polityczne oraz lokalne władze są najczęściej mocno lewicowe i postępowe, zaś wrażliwa polityka – za ideowo słuszną.
Stąd też odbywający się otwarcie na ulicach handel narkotykami harmonijnie komponuje się w mieście z zalegającymi na „trawnikach” niesprzątanymi odchodami, śmieciami i strzykawkami. O kontrolę nad tym handlem oczywiście walczą ze sobą przestępcy, zaś będące pod wpływem narkotyków osoby bezdomne oraz włóczędzy po prostu zalegają na chodnikach.
Ta nieco apokaliptyczna sceneria nie obejmuje oczywiście całości San Francisco, ani też reszty miast w Kalifornii, ale tylko gorsze ich obszary. Rzecz jednak w tym, iż ostatnich latach (zwłaszcza po epidemii wirusa Wuhan) te gorsze strefy bardzo się rozszerzyły, niejednokrotnie zajmując uprzednio całkiem reprezentacyjne lokalizacje.
Nic więc dziwnego, iż w ostatnich dwóch latach Kalifornia była na czele stanów, które obywatele opuszczali, przeprowadzając się do stanów mniej postępowych i wrażliwych społecznie, ale czystszych i bezpieczniejszych (a przy okazji tańszych, mniej przeregulowanych i z reguły lżej opodatkowanych).
A choćby jeżeli mieszkańcy nie opuszczali stanu jako takiego, to masowo przeprowadzali się na przedmieścia. Niestety dla niektórych podmiotów – takich jak właśnie szkoła prawa Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco – mogłoby to być problematyczne. Stąd też starania o to, by sądownie zmusić miasto do wykonania obowiązków, z tytułu których pobiera od rezydentów podatki.