Szacuje się, iż prowadzenie działań wojennych na Ukrainie kosztuje Rosję miliard dolarów dziennie, a kraj ten traci coraz więcej partnerów handlowych na całym świecie, nie tylko na Zachodzie. Już teraz jednak widać jak zbrodnie i wojna zmieniają życie rosyjskich konsumentów i jak lichym, zależnym od świata bytem gospodarczym jest Rosja.
W pierwszej części pisaliśmy głównie o tym, jakie napaść na Ukrainę ma konsekwencje dla rosyjskiego eksportu gazu i ropy. W drugiej, także w znacznej mierze na podstawie raportu badaczy Yale University, pokażemy, jak dramatyczne skutki ma wojna dla rosyjskiego importu, produkcji i rynku wewnętrznego – całej rosyjskiej gospodarki. Efekty załamania się eksportu gazu i ropy osłonięte wielkimi rezerwami walutowymi, czy też z Funduszu Dobrobytu Narodowego, na którym do wojny zgromadzono 185 miliardów dolarów, będą widoczne dopiero z czasem, w kolejnych budżetach Rosji. Już teraz jednak widać jak zbrodnie i wojna zmieniają życie rosyjskich konsumentów i jak lichym, zależnym od świata bytem gospodarczym jest Rosja.
Import w Rosji mniejszy o połowę
Import w Rosji stanowi 20 procent PKB i mimo buńczucznych deklaracji Putina o niezależności ekonomicznej, na nim w ogromnym stopniu opiera się rosyjska gospodarka. Tymczasem od początku inwazji skurczył się on o połowę. A być może choćby bardziej i musi być naprawdę źle skoro urząd statystyczny Rosstat zaniechał publikacji danych. Te dostępne pochodzą od dotychczasowych partnerów handlowych Rosji. Dla samego budżetu Rosji załamanie się importu ma niewielkie znaczenie, bo cła nie są w nim istotną pozycją. Prawdziwy cios został zadany konsumentom i zdolnościom produkcyjnym kraju. Już w maju w gubernator Banku Rosji Elwira Nabiullina mówiła, o tym, iż rosyjskie firmy doświadczają przerw w pracy, zerwania łańcuchów dostaw, wielkich kłopotów z zaopatrzeniem w niezbędne do działania komponenty. Firmy szukają na rynku krajowym zamienników dla importowanych części, ale znaleźć ich nie mogą, bo zwyczajnie nie są one w Rosji produkowane. Eksperci z Yale piszą, iż naiwni obserwatorzy życia gospodarczego i Rosji uważali, iż chińskie firmy rzucą się na miejsca opuszczone przez te zachodnie. Nic takiego się jednak nie stało. Co więcej, jak informuje chińska Generalna Administracja Celna, eksport z Kraju Środka do Rosji runął również o 50 procent. Jeszcze pod koniec 2021 roku jego wartość wynosiła 8 miliardów dolarów miesięcznie, a w kwietniu spadł już do zaledwie 3,8 miliarda. To idzie w parze z masową likwidacją kont przez chińskie firmy w bankach w Rosji i wycofywaniem się ich z joint ventures z partnerami rosyjskimi. W 2021 roku chiński eksport do Rosji miał wartość 72 miliardów dolarów, podczas gdy do Stanów Zjednoczonych – 506, a do Hongkongu – 316.
Chiny to największy eksporter na rosyjski rynek. Drugie miejsce z 27 miliardami dolarów okupują Niemcy. Na 11. miejscu jest Polska z eksportem wartości 5 miliardów dolarów. To dokładnie to samo miejsce, jakie na chińskiej liście państw importujących towary z Chin zajmuje Rosja. Dla Pekinu ważniejszym odbiorcą jest Wietnam, który kupuje dobra o wartości 107 miliardów dolarów rocznie. By dobrze uzmysłowić sobie proporcje i pozycję Rosji w międzynarodowym handlu: wartość wietnamskiego eksportu do USA to 70 miliardów dolarów rocznie, czyli tyle, ile wyniosła wartość chińskiego eksportu do Rosji jeszcze przed spadkiem o 50 procent. Liczby pokazują, jaka jest asymetria gospodarcza pomiędzy Chinami a Rosją, jak nieistotna jest Moskwa dla Pekinu. Chińskie firmy nie będą narażać swych relacji z partnerami amerykańskimi, więc nie rzuciły się, by ratować rosyjski rynek. Przykłady Huawei i ZTE, które pod wpływem sankcji utraciły dostęp do najnowszych mikroprocesorów, a w konsekwencji swe pozycje na rynku telekomunikacyjnym, działają bardzo pouczająco. Chiny to też bardzo wymowny przykład pokazujący inne zjawisko, którego eksperci, a już zwłaszcza funkcjonariusze rosyjskiego reżimu nie przewidzieli – solidarność międzynarodową, bez znaczenia czy dobrowolną, czy wymuszoną Otóż eksport do Rosji z krajów, które zaprowadziły sankcje, spadł średnio o 60 procent, zaś tych, które sankcji nie wprowadziły – o 40 procent. Nie ma więc znaczenia polityczna retoryka, Rosja traci partnerów handlowych na całym świecie, a nie tylko na Zachodzie.
Załamanie się importu dewastuje rynek dóbr konsumenckich
Załamanie się importu ma dramatyczny wpływ na produkcję i konsumpcję w Rosji. Bank Rosji podaje, iż aż 2/3 rosyjskich firm ma kłopoty ze zdobyciem surowców, komponentów, technologii niezbędnych do ich funkcjonowania. Z kolei Instytut Polityki Ekonomicznej Gajdara podaje, iż aż 81 proc. rosyjskich producentów nie jest w stanie znaleźć rosyjskich zamienników importowanych do tej pory części czy komponentów. A jak już znajdą, to dla 50 procent okazują się one „bardzo niezadowalające”. Katastrofa grozi też rynkowi leków. „Moscow Times” pisze, iż aż 40 procent firm farmaceutycznych nie ma dostępu do importowanych do tej pory komponentów, surowców, sprzętu. Zaledwie 10 proc. firm farmaceutycznych nie polega na dostawach zagranicznych.
Załamanie się importu dewastuje rynek dóbr konsumenckich. Poza żywnością aż 75 proc. dóbr konsumpcyjnych jest sprowadzana z zagranicy. W przypadku branży telekomunikacyjnej – aż 86 proc. Brak importowanych komponentów powoduje kanibalizację tego, co jest już w Rosji. Czasami przybiera to groteskowe formy. Amerykańska sekretarz handlu Gina Raimondo występując w Senacie, mówiła, iż w zdobytej na Ukrainie rosyjskiej broni znajdowane są półprzewodniki wyciągane z lodówek, pralek czy zmywarek do naczyń. Kolejny przykład kanibalizacji to uziemienie 40 proc. samolotów należących do Aerofłot, taniej linii lotniczej Pobieda, by można było z nich brać części do serwisowania pozostałych maszyn.
Jak działają sankcje nakładane na Rosję?
Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów pokazujących jak działają sankcje, jest rosyjski rynek motoryzacyjny i to zarówno samochodów importowanych, jak i produkowanych w Rosji. W czerwcu, porównując rok do roku, o co najmniej 90 procent spadła sprzedaż takich marek jak: Lexus, Volvo, Fiat, Porsche, Toyota, Land Rover, Škoda, Volkswagen, Mitsubishi, Audi, Jaguar, Suzuki, Nissan, Lifan, Renault, Ford, Hyundai, Opel, Infiniti, Łada, Mazda, Kia, Peugeot, Citroen, Subaru, Jeep, Geely, UAZ. To nie jest zapaść, to jest katastrofa. Trudno choćby znaleźć słowa opisujące taki stan rzeczy. Tak samo tragicznie jest, jeżeli chodzi o produkcję samochodów. Z powodu braku części w marcu 2022 r. produkcja pojazdów mechanicznych była o 52 proc. niższa niż rok wcześniej, w kwietniu – o 67 proc., a w maju – o 75 proc. Dla części samochodowych i akcesoriów spadki produkcji wynoszą odpowiednio 37 proc., 58 proc. i 54 proc. Te samochody, które są produkowane, pozbawione są tak podstawowych teraz zabezpieczeń, jak poduszka powietrzna, czy system ABS. Przed inwazją miesięczna sprzedaż samochodów w Rosji wynosiła ok. 100 tys. sztuk. W czerwcu spadła do 27 tysięcy.
Eksperci Yale twierdzą, iż z dostępnych danych wynika, iż produkcja w tak kluczowych branżach: urządzeń mechanicznych i elektrycznych, kolejowej, stalowej, włókienniczej, elektrycznej, tworzyw sztucznych zmniejszyła się o ponad 20 procent. Nieco lepiej jest w branżach elektronicznej, sportowej, jubilerskiej, nawozów, mebli, bo spadki przekraczają tylko 10 procent. Wszystkie te branże łączy jedno – mimo propagandowych zapewnień Putina nie są one w stanie zastąpić importowanych komponentów, by bez przeszkód kontynuować produkcję. Dla przeciętnego Rosjanina takie przerwy w produkcji i braki towarów są najbardziej widocznym znakiem konsekwencji wywołanych napaścią na Ukrainę. To oczywiście ma też znaczenie dla frontu. Fabryka czołgów Uralwagonzawod posłała pracowników na urlopy, bo brakuje mikroczipów. Podobnie jest z producentami rakiet. Zerwane w jakimś miejscu ogniowo łańcucha dostaw powoduje kolejne przerwy i problemy. Uralwagonzawod nie tylko nie dostarczy czołgów na front, ale też maszyn rolnych etc., co z kolei odbije się na rynku żywności. Mamy więc efekt domina. Uralwagonzawod pokazuje też, iż działają choćby ograniczone sankcje wprowadzone w 2014 roku po zajęciu Krymu i napaści na Donbas. To one sprawiły, iż do produkcji nie wszedł najnowszy czołg T-14 Armata.
Kolejnymi przejawami i przyczynami gospodarczej katastrofy jest ucieczka firm, ludzi i kapitału z Rosji. Ponad 1000 globalnych firm wycofało się już całkowicie z rosyjskiego rynku lub jest w trakcie robienia tego. Yale publikuje listę tych przedsiębiorstw (pod linkiem można znaleźć listy firm sklasyfikowanych od A do F w zależności od tego, czy wycofały się z Rosji, ograniczyły aktywność aż po te, które działają, jakby wojny i zbrodni nie było). Ich inwestycje w Rosji wyniosły 600 miliardów dolarów. To 40 proc. tamtejszego PKB. To oczywiście nie oznacza, iż Rosja po ich wycofaniu się, straci całe 40 proc. PKB. Część biznesów zostanie przejętych przez Rosjan, część przez te firmy, które kolaborują z krwawym reżimem. Znalazły się one na liście hańby. Yale nadał im miano „F”, odwołując się do skali stopni w amerykańskich szkołach, gdzie „F” to pała. Jeśliby zaś „F” odnieść do ratingu, to oznacza status poniżej śmieciowego. Na liście takich śmieci są też polskie przedsiębiorstwa: produkujące opakowania metalowe CANPACK z Krakowa, hurtowy sprzedawca materiałów chemicznych Macrochem z Lublina i MSU z Grudziądza – producent podeszew do butów i termokauczuków. Ponad 20 polskich firm wycofało się niemal całkowicie lub jest w trakcie robienia tego. Szkoda, iż polskie organizacje gospodarcze nie pokazują takich list hańby – firm polskich i światowych robiących interesy w państwie prowadzącym zbrodniczą wojnę, tak, by Polacy wiedzieli, jakich unikać.
Te ponad 1000 firm, które w ciągu 3 miesięcy całkowicie zlikwidowało swe biznesy w Rosji lub jest w trakcie, zatrudniało ponad 1 milion osób. W ocenie Yale takie wycofanie się biznesów oznacza dla Rosji zaprzepaszczenie 30 lat integracji jej gospodarki ze światową. To oznacza konieczność szybkiej, dramatycznej transformacji rosyjskiej gospodarki i zmienienia jej niemal w autarkiczną – samowystarczalną. Na marginesie Yale zauważa, iż oddzielne badania wykazały, iż znacząca większość firm, które wycofały się z Rosji, nie tylko nie poniosła strat, ale wręcz na tym zyskała.
Ile osób uciekło z Rosji od ataku na Ukrainę?
Z Rosji uciekają nie tylko firmy, ale też kapitał i najlepsze kadry. Trudno podać dokładną liczbę Rosjan, którzy od początku inwazji na Ukrainę opuścili swój kraj, ale na podstawie różnych danych Yale szacuje się ją na co najmniej 500 tysięcy osób. W większości to najbardziej wykwalifikowane i wyedukowane kadry. Już w kwietniu Rosyjski Związek Komunikacji Elektronicznej szacował, iż do końca marca z Rosji wyjechało choćby 70 tysięcy informatyków, a exodus dopiero się zaczynał. Do pół miliona samych Rosjan należy doliczyć też ekspatów – cudzoziemców zatrudnionych w samej Rosji. Najbardziej wykwalifikowane kadry to nie wszystko. Yale powołując się na raport Henley&Partners, brytyjskiej firmy doradztwa inwestycyjnego, podaje, iż Rosję opuściło 15 tysięcy superbogaczy – mniej więcej 20 proc. najzamożniejszych Rosjan. Wraz z nimi Rosję opuszcza ich kapitał. Bank Centralny Rosji szacuje, iż tylko w I kwartale tego roku, z Rosji wypłynęło za granicę 70 miliardów dolarów. To prawdopodobnie bardzo zaniżone szacunki, jeżeli wziąć pod uwagę, jakie ograniczenia nałożył Kreml na transfery walut za granicę. W kraju do cna skorumpowanym ogromna część transakcji i transferów odbywa się w szarej strefie. Im większy stopień restrykcji i kontroli, nakładany przez reżim, tym oczywiście większa skłonność do wyprowadzania bogactwa za granicę i lokowania go bezpiecznie poza zasięgiem putinowców. To widać np. w Dubaju, gdzie od 5 miesięcy trwa wielki boom na rynku nieruchomości. U wielu agentów liczba transakcji zawieranych przez Rosjan wzrosła w porównaniu z ubiegłym rokiem o 100 proc., a u niektórych – choćby o 200.
W odpowiedzi na sankcje, załamanie się giełdy i transakcji międzynarodowych reżim Putina zaczął na ogromną skalę interweniować na rynku finansowym. Celem polityki monetarnej i fiskalnej stało się powstrzymanie transferów za granicę, ratowanie rubla i moskiewskiej giełdy. Z pozoru się udało. Po wyraźnym osłabieniu w pierwszych dniach inwazji rubel odzyskał wigor i stał się najmocniejszą walutą na świecie. Reżim Putina zawiesił możliwość wypłacania więcej niż 10 tys. dolarów dziennie, nakazał eksporterom wymianę na rubla początkowo 80 procent, a od maja 50 proc. przychodów z zagranicznej sprzedaży, zakazał udzielania pożyczek i kredytów w obcych walutach i niemal całkowicie zakazał transferu tych walut za granicę. Dla przeciętnego Rosjanina kupno dolarów stało się praktycznie niemożliwie. W takich warunkach rubel stał się „najmocniejszą” walutą świata. Tymczasem wiele transakcji odbywa się na czarnym rynku, gdzie dolar jest notowany od 20 do 100 procent wyżej od sztucznego kursu utrzymywanego przez bank centralny. „Mocny” rubel to broń obosieczna, bo po przewalutowaniu na niego dolarowych przychodów ze sprzedaży eksportowej daje niższe dochody do budżetu.
Równolegle Putin rozpoczął ogromny program socjalny i finansowy. W największym skrócie polega on na kredytowaniu przedsiębiorstw, udzielaniu gwarancji na kredyty hipoteczne i wpieranie ich, ale także pożyczek indywidualnych, subsydiowaniu kredytów, nacjonalizacji wielu przedsiębiorstw, subsydiowaniu inwestycji infrastrukturalnych, transferach socjalnych dla kobiet w ciąży, emerytów, mundurowych, rodzin o niskich przychodach etc. Yale pisze, iż skala tych wydatków jest trudna do oszacowania, ale z pewnością „bezprecedensowa”. Część wydatków, jak choćby premie pocieszenia dla rodzin żołnierzy zabitych na Ukrainie, idzie za pośrednictwem Gazprombanku. Wszystko to odbywa się warunkach, gdy Rosja nie ma dostępu połowy swych wartych 600 miliardów dolarów rezerw zagranicznych. 300 miliardów jest zamrożone w USA, Kanadzie, Australii Japonii i Europie. W praktyce Rosja może swobodnie dysponować jedynie złotem i chińskim juanem. Powszechne są głosy, by 300 miliardów dolarów zarekwirować całkowicie i sfinansować z nich odbudowę Ukrainy. Od początku inwazji zagraniczne rezerwy stopniały o 75 miliardów dolarów, co oznacza, iż przy takim tempie ich znikania, wyczerpią się całkowicie w ciągu kilku lat. O tym, iż sytuacja finansowa znacząco się pogarsza, świadczyć mogą rozporządzenia pozwalające Putinowi manualnie sterować wydatkami z Funduszu Dobrobytu Narodowego. To nie wygląda jak przejaw obfitości funduszy. Minister Finansów Anton Siluanow już oświadczył, iż mimo zapisanej w ustawie budżetowej nadwyżki w wysokości 5 proc., należy spodziewać się deficytu w wysokości 2 proc. PKB. I żadna ekwilibrystyka fiskalna i monetarna nie przykryje tego, iż rynek finansowy Rosji jest w tragicznym stanie. Firmy całkowicie utraciły dostęp do międzynarodowego kapitału i nie są w stanie pozyskać go na moskiewskiej giełdzie, gdzie od momentu inwazji nie było ani jednej emisji akcji. Podobnie obligacji. Kreml stał się więc ostatnią deską ratunku, ostatnim dostarczycielem finansowania. Moskiewska giełda jest w praktyce zamrożona dla inwestorów zagranicznych. Po zamknięciu w pierwszym dniu inwazji została częściowo otwarta, ale inwestorzy zagraniczni nie mogą zlikwidować swych pozycji i wyjść z niej z jakimś kapitałem. O ile rubel być może jest w tym roku najsilniejszą walutą na świecie, to moskiewska giełda niewątpliwie jedną z najsłabszych. Index MOEX stracił od początku inwazji 50 proc. Yale podaje, iż wedle niektórych szacunków wartość aktywów posiadanych na giełdzie przez samych Rosjan skurczyła się o 200–300 miliardów dolarów. Gdyby inwestorzy zagraniczni mogli sprzedać swe aktywa, straty byłyby jeszcze większe. Do najgorzej radzących sobie na giełdzie firm należą surowcowi giganci – Rosneft i Gazprom, perły w koronie rosyjskiej gospodarki. Gigant gazowy stracił od początku inwazji ok. 1/3 swej kapitalizacji.
Katastrofa rosyjskiej gospodarki jest nieunikniona
Do wszystkich tych plag należy jeszcze dodać inflację, która przekracza 20 proc. Yale twierdzi jednak, iż owe 20 proc. tylko zaciemnia obraz, bo dane CPI dostarczane przez Rosstat są cząstkowe i wybiórcze, i iż w branżach, które zależne są od zagranicznych dostaw, inflacja sięga choćby 60 proc. Dotyczy to choćby motoryzacji czy urządzeń elektrycznych.
Yale University konstatuje, iż katastrofa rosyjskiej gospodarki jest nieuchronna. Wielu ekspertów przedstawiało korzystne dla reżimu prognozy. Okazały się one nierealistyczne, podobnie jak nierealistyczne były oczekiwania wielu optymistów. Sankcje działają, ale nie mogły doprowadzić do upadku reżimu. Przykłady Iranu, Korei Północnej, czy Kuby wskazują, iż kraje są w stanie przez dekady funkcjonować w warunkach restrykcji gospodarczych, ale będą strukturalnie bardzo słabe. W przypadku wojny Rosji nie chodzi o to, iż pod wpływem biedy Rosjanie wyjdą na ulice i obalą reżim, bo i tak żyją w nędzy, ale o to, by na trwałe pozbawić ją możliwości prowadzenia wojen. Niezależnie od tego, co pisze w swym raporcie Yale, różne dane pokazują, iż Rosja pogrąża się w recesji, a w maju spadek PKB w porównaniu z tym samym miesiącem 2021 sięgnął 4,3 proc. Szacuje się, iż samo prowadzenie działań wojennych na Ukrainie kosztuje Rosję miliard dolarów dziennie. Na swym Funduszu Dobrobytu Narodowego przez lata Rosja zgromadziła 185 dolarów nadwyżek z eksportu ropy i gazu. Teraz po blisko pół roku prowadzenia zbrodniczej wojny cały ten Fundusz Dobrobytu praktycznie wyparował.
Konkluzje
Ostateczne konkluzje raportu Yale przedstawiamy w pierwszej części, ale dla przejrzystości powtarzamy je.
- Rosja bezpowrotnie straciła swą pozycję silniejszego na rynku strategicznych surowców, a zwrot w kierunku Azji jest niewykonalny.
- Mimo wielu nieszczelności w sankcjach, import kluczowych komponentów z Zachodu dosłownie runął i zatrzymał produkcję w samej Rosji.
- Rosja nie jest w stanie zastąpić importu kluczowych komponentów produkcją własną. Na miejsce biznesów, które się z Rosji wycofały, nie narodzą się własne – rosyjskie. Nie ma żadnych kadr gotowych zastąpić setki tysięcy najbardziej utalentowanych pracowników i przedsiębiorców, którzy od początku wojny opuścili Rosję.
- Wycofanie się ponad 1000 największych firm świata z Rosji oznacza dla niej potencjalną utratę choćby 40 procent PKB, zaś poziom inwestycji zagranicznych cofnął się do tego sprzed 30 lat.
- Dramatyczne, histeryczne interwencje Kremla w polityce monetarnej i podatkowej, na rynkach kapitałowych dadzą chwilowe złudzenie siły, podtrzymają sztucznie kurs rubla, ale wyczerpują rezerwy walutowe i pogłębiają problemy. Rosyjskie firmy są całkowicie odcięte od zagranicznego kapitału, a moskiewska giełda jest w stanie agonalnym. Nikt nie kupi rosyjskich akcji, obligacji, nikt ich też Rosjanom nie sprzeda.
- Jeśli sankcje będą utrzymywane, dla Rosji nie ma żadnego sposobu uniknięcia upadku w gospodarczą otchłań.