Najstarszy działający obiekt w Kosmosie przez długi czas był uważany za martwy, ale prawdopodobnie nigdy martwy nie był i jest w nim kawałek najnowszej historii Polski. To radiosatelita OSCAR-7.
OSCAR-7 był konstrukcji Radio Amateur Satellite Corporation (AMSAT) i był jak na owe czasy satelitą tanim. Stworzono go bowiem w latach 1973-1974 i jak napisał The World Radio News „był budowany wieczorami i w weekendy przez wolontariuszy, z których wielu było zawodowo związanych z przemysłem lotniczym”. Kosztował 60 tys. dolarów. Podobny obiekt budowany komercyjnie lub dla US Army nie zmieściłby się pewnie w owych czasach w 2 mln dolarów. Nie był wielki – jego wymiary to 36,0 cm x 42,4 cm, ale dość ciężki jak na takie rozmiary, ważył bowiem 28,8 kg. Miał kształt idealnego ośmioboku pokrytego ogniwami słonecznymi z wystającym czterema antenami.
OSCAR-7 jest tu skrótem i oznacza siódme urządzenie określane jako Orbiting Satellite Carrying Amateur Radio. W trakcie jego budowy krążyła plotka, iż powstał z części „podprowadzonych” z innych programów kosmicznych. Na pewno otrzymał testowy akumulator wielkiej pojemności, który miał posłużyć dla orbitera księżycowego – nigdy nie wystrzelonego – i zapasowe ogniwa słoneczne znalezione w jednym z programów NASA. Akumulator miał posiadać wyjątkowo dużą liczbę cykli ładowania i rozładowania. Zwykłe ogniowa słoneczne też posiadały ograniczoną żywotność i degradowały się pod wpływem promieniowania. Te zaprojektowano tak, by wytrzymały przejście przez pasy van Allena, ale nigdy ich nie testowano. Anteny wykonano z najprostszych materiałów i pomalowano z jednej strony na czarno, a z drugiej na biało. Satelita był przewidywany na 5-10 lat działania, zaś jego misja polegała na przekazywaniu sygnałów radioamatorskich na obszarze mniej więcej wielkości kontynentalnej części Stanów Zjednoczonych. Niektórzy jego konstruktorzy twierdzili, iż będzie miał o wiele większy zasięg, ale uznawano to za „zbytni optymizm”. Ciekawie rozwiązano mechanizm działania – satelita musiał się stale poruszać ruchem obrotowym, aby zrównoważyć temperaturę, więc wspomagały go w tym anteny ułożone jak śmigło. Z modeli teoretycznych wynikało, iż ciśnienie światła słonecznego sprawiłoby, iż działałyby jak żagle słoneczne. Ale nikt tego modelu nie testował i nie wiedział czy będzie działać. Jak się okazało, ten działał.
Miał być umieszczony na orbicie 1000 km i mieć 12-14 watów mocy – mniej niż obecne wydajne ładowarki USB. Miał służyć amatorom-krótkofalowcom jako transmiter, a ci w owych czasach posiadali jeszcze słabszy sprzęt. W dodatku miejsca w ośmiobocznym kadłubie było mało, więc telemetria, system sterowania, sygnalizacji i transmisji danych – wszystko miało rozwiązania prototypowe, aby „upchnąć” je na tak małej przestrzeni. Udało się nadspodziewanie – część z tych pomysłów jest w tej chwili stałymi elementami działania telefonii komórkowej.
W końcu OSCAR-7 został wystrzelony 15 listopada 1974 r. z kosmodromu Vanderberg na pokładzie rakiety Delta 2310, najczęściej wtedy stosowanej do wynoszenia satelitów. Wszystko poszło doskonale, OSCAR-7 znalazł się na zaplanowanej orbicie i zaczął nadawać. W 1981 roku po 6 latach i 6 miesiącach, jak stwierdzono, w ogniwach słonecznych nastąpiło zwarcie i satelita zamilkł. Wystrzelono więc OSCARa-8 zapewniającego łączność, a jego poprzednika uznano za martwego. Czy rzeczywiście tak było? Raczej nie, inżynierowie z NASA podejrzewali, iż może działać.
I tu zaczyna się wątek polski. Nie wiadomo kto przekazał informację o satelicie do Polski, ale komórka Solidarności Walczącej na Politechnice Wrocławskiej postanowiła przy pomocy OSCARA-7 zbudować system łączności z emigracją i polskimi ośrodkami oporu. Udało się dość niespodziewanie, bowiem jak się okazało OSCAR-7 przekazywał sygnały. Z sieci satelitarnej korzystano w 1982 i 1983 roku przekazując na Zachód informacje o protestach i akcjach antykomunistycznych oraz o powołaniach do wojska osób związanych z Solidarnością. Stało się to wielkim problemem dla ówczesnych władz PZPR, bowiem nie można była zagłuszyć łączności satelitarnej nadającej na obszar Europy Zachodniej i części USA – takiego sprzętu nie było choćby w ZSRR. Także uplink do tego typu satelitów może być bardzo przenośny i trudny do wykrycia. SB nigdy nie trafiła na trop komórki satelitarnej łączności Solidarności, mimo iż jej ciągle poszukiwała, a cała sprawa została ujawniona już po 1989 roku.
Kiedy dowiedział się o tej historii brytyjski krótkofalowiec-amator Pat Goven, posługujący się kryptonimem G3IOR, postanowił sprawdzić czy OSCAR-7 przez cały czas działa. Odebrał sygnały telemetryczne – satelita dalej działał. Inżynierowie z NASA sądzą, iż jedno ze zwartych ogniw w jakiś sposób przeszło w stan otwarty, czyli miejsce awarii zostało ominięte, co pozwoliło wszystkim ogniwom działać nadal. Teoretycznie jest to niemożliwe, to nie powinno się zdarzyć, zwykłe ogniwa tak nie działają. Ale zastosowane w OSCARze-7 były prototypowe.
25 czerwca 2015 roku potwierdzono status OSCAR-7 jako „jednostki działającej”. W połowie 2024 roku satelita przez cały czas działał. Istnieją plany by nie pozwolić mu spłonąć w atmosferze, ale by sprowadzić na Ziemię i sprawdzić dlaczego działa tak długo mimo archaicznej wręcz technologii. Być może bowiem w OSCARze-7 ukryte są sekrety przyszłych długotrwałych misji komercyjnych próbników systemowych w Systemie Słonecznym, które trzeba koniecznie poznać.