Jak poinformowali przedstawiciele Specjalnej Komisji Izby Reprezentantów ds. Chińskiej Partii Komunistycznej, zamierza ona otworzyć śledztwo w sprawie nielegalnych poczynań mega-funduszy inwestycyjnych, BlackRock oraz MSCI.
Sprawa dotyczy sprzecznych z prawem inwestycji niemałych wolumenów środków finansowych pochodzących z USA w chińskie firmy. Istotne w sprawie jest to, iż firmy te – mowa tutaj o ponad 60 podmiotach – są objęte amerykańskimi sankcjami z uwagi na łamanie praw człowieka i realizowanie politycznych poleceń Komunistycznej Partii Chin.
Co zaś jeszcze bardziej kontrowersyjne – BlackRock i MSCI miały inwestować pochodzące z Ameryki środki w podmioty należące lub współpracujące z Chińską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą, których oczywistą podstawą działalności jest produkcja uzbrojenia na potrzeby powyższej.
Jak konkludują zarzuty komisji, „oszczędności Amerykanów są bezwiednie [dla nich] wykorzystywane do finansowania chińskich firm”, których aktywność skutkuje zagrożeniem dla bezpieczeństwa USA oraz podmywania amerykańskiej przewagi technologicznej na polu militarnym – co zdaniem części komentarzy ociera się o prawie (albo i wprost) zdradę.
Chińczycy, naturalnie, problemu nie widzą. Rzecznik ambasady ChRL w Waszyngtonie, kraju oficjalnie komunistycznego i totalitarnego, był uprzejmy pouczyć Amerykanów w kwestii wolności gospodarczej – śledztwo wobec firm współpracujących z Chinami ma bowiem być „upolitycznianiem ekonomii, handlu i zagadnień inwestycyjnych”, co z kolei „stoi w sprzeczności z wartościami wolnego rynku”. Tako rzecze Państwo Środka…
.
Walka klas zaostrza się w miarę inwestowania
BlackRock od dawna znajduje się blisko epicentrum politycznych kontrowersji. Mierzy się, przykładowo, ze skierowanymi przeciwko niej skargami dotyczącymi dyskryminacji osób białych w imię celów „równościowych”. Firma słynie z promowania w swoim działaniu oraz praktyce inwestycyjnej tzw. czynników ESG, które próbuje także wymuszać na swoich kontrahentach (niejednokrotnie z tragicznymi dla tychże skutkami, takimi jak np. masowy bojkot przez konsumentów sieci sklepów Target czy piwa Bud Light).
Czynniki te, mówiąc oględnie, dalekie są od neutralnych światopoglądowo. Choć przedsiębiorstwa w USA generalnie nie są zobligowane do unikania zaangażowania w kwestie polityczne, to kierując się kryteriami ESG, potencjalnie działają na niekorzyść właścicieli kapitału, którym zarządzają. Dopuszczają bowiem perspektywę poświęcania optymalnych wyników finansowych w imię lansowania arbitralnie przyjętych, lewicowo zorientowanych celów ideologicznych.
BlackRock należał do prekursorów wykorzystywania owych kryteriów w inwestycjach oraz „świadomego” i „odpowiedzialnego” (politycznie) zarządzania środkami. Prezes rzeczonego, Larry Fink, oświadczył ostatnio co prawda, iż firma odejdzie od używania nazwy ESG, miała ona stać się bowiem „zbyt upolityczniona” (można tu zapytać, czy skutek taki nie jest oczywisty, gdy firma jawnie angażuje się w woke capitalism?)
Fink dodał jednak, iż firma „nie zmienia stanowiska” w kwestii ESG. Innymi słowy – zmiana będzie zabiegiem PR-owym, mającym nieco stępić odium krytyki oraz sprawić, iż jej nacechowana ideologicznie aktywność będzie mniej widoczna, nie zaś mniej zaangażowana.
.
Śledztwo wiodące do Zakazanego Miasta
BlackRock (a także niektóre inne podmioty) od dawna znajduje się też w ogniu krytyki z uwagi na swoje zadziwiająco serdeczne relacje z kierownictwie komunistycznych Chin, z którego strony cieszy się rozmaitymi preferencjami. Biorąc pod uwagę rywalizację amerykańsko-chińską oraz nieprzystawalność celów politycznych i ekonomicznych, relacja taka powoduje wywołuje narastanie krytyki, tym bardziej, iż obiektem spekulacji jest cena, którą fundusz musi oferować za tak przychylne traktowanie.
Zarazem wpływ działalności BlackRock’a na ekonomię USA wedle licznych opinii ma być toksyczny – polityka bowiem optymalizacji kosztów produkcji poprzez jej outsourcing za granicę prowadzi do narastania niekorzystnego bilansu handlowego, odpływu kapitału, a także wzrostu bezrobocia i problemów społecznych.
Podobne zarzuty dotyczą niektórych innych dużych funduszy z Wall Street – takich jak Vanguard, Franklin Templeton, State Street, VanEck czy WisdomTree – które mają być ogromnie wyczulone na urażenie bądź to politycznych grup nacisku, lewicowych aktywistów lub władz ChRL (lub wszystkich z wymienionych na raz), jednocześnie pozostając obojętne na efekty swoich poczynań dla całości gospodarki czy opinie przeciętnego obywatela.
Nic więc dziwnego, iż temat rezonuje społecznie, a co za tym idzie – jest nośny politycznie. Biorąc pod uwagę, iż kontrolowana przez Republikanów Izba Reprezentantów nie ma powodu do roztaczania politycznej protekcji nad omawianymi funduszami – podobnej do tej, o którą oskarżana była administracja Bidena – dziwić może jedynie, iż śledztwo ma miejsce dopiero teraz.
.