Elisabeth i Martin są właścicielami jednej z ponad 1600 farm znajdujących się na terenie Południowego Tyrolu, które w 1999 roku zostały zrzeszone pod symbolem czerwonego koguta, czyli Roter Hahn. Gospodarstwo jest w ich rodzinie od poprzedniego pokolenia. Ojciec Martina kupił Grossplonerhof w 1973 roku.
REKLAMA
Zobacz wideo Damian ma 20 lat i został bez dachu nad głową. "Ojciec wyrzucił mnie z plecaczkiem". Trafił pod skrzydła fundacji "Po drugie"
- Teść postawił wszystko na jedną kartę. Tu nie było nic poza rozpadającą się chatą. Rodzice Martina zagospodarowali wszystkie pola i tchnęli życie w to miejsce. Teraz my wkładamy w nie całe serce. Moi rodzice z kolei mieli hotel, to oni pokazali mi, jaką wartością jest gościnność i obcowanie z drugim człowiekiem. Chciałam, żeby w naszym domu było pełno ludzi i od jakiegoś czasu udaje nam się przyjmować tu turystów. Wszystko to nasza wspólna zasługa. Gdyby nie rodzina, ta farma by nie istniała - mówi Elisabeth.
Elisabeth Kaser mieszka na farmie z mężem i czwórką dzieci archiwum prywatne
Każdy na farmie ma swoją rolę
Gdy tylko wstaje słońce, na farmie słychać serdeczne powitania i rozmowy. Turyści schodzą do jadalni na śniadanie, sąsiedzi wpadają w odwiedziny. Od rana mieszają się tu języki: włoski, niemiecki i angielski. Każdy mówi po swojemu, ale nie brakuje przy tym serdecznych gestów i uśmiechów. Wszystkiemu ze ściany domu przygląda się wiszący na krzyżu Jezus. Codzienność wpada w swój rytm.
Grossplonerhof archiwum prywatne
Elisabeth i Martin mają czworo dzieci i każde z nich pełni konkretną funkcję na gospodarstwie. Fabian ma 21 lat i opiekuje się krowami. To on najlepiej mówi po angielsku i najwięcej opowiada mi o farmie. W dojeniu krów od czasu do czasu pomaga mu 16-letnia Marie. - Marie uparła się, iż chce iść na studia. Mówię jej, żeby przynajmniej wybrała weterynarię. Wtedy dołożyłaby cegiełkę do naszej "firmy" - śmieje się 21-latek.
Zobacz także: "Przez osiem godzin byłam po pas w wodzie. Psy płakały, a mnie to dobijało"
Trzecim z rodzeństwa jest Florian. Niedawno skończył 18 lat i wyspecjalizował się jako monter metali. Na farmie zawsze ma ręce pełne roboty, a do tego pomaga sąsiadom w wiosce. Zresztą, gdy widzę go po raz pierwszy, majstruje coś przy drzwiach i tylko w pośpiechu odpowiada "Guten Morgen".
20-letnia Magdalena wyjechała na studia do Innsbrucka, żeby poznać tajniki turystyki i zarządzania. Jej pokój jest teraz pusty. Zamknięty na klucz czeka na jej powrót. Teraz gdy farma przyciąga turystów z różnych zakątków Europy, jej pomoc będzie nieoceniona. - Niezależnie od tego, jakie mamy zajęcia, latem wszystkie ręce wzywane są na pokład. W okresie żniw tylko razem dajemy radę - podkreśla Fabian.
Cały wszechświat w jednym miejscu
jeżeli wyobrażacie sobie, iż na świecie są miejsca, które ludzie potrafią tak przystosować do swojego życia, iż nie potrzebują niczego dookoła, to farma Kaserów mogłaby być jednym z nich.
- Tu jest ogródek. Rośnie w nim sałata, pomidory, cebula, cukinia, marchew, ogórki, fasolka szparagowa i kilka innych gatunków warzyw. Mamy też pole, na którym zasadziliśmy ziemniaki. Warzywa to działka mamy i babci. Odwiedzający nas mogą z tego korzystać. Gdy chcą coś ugotować, ogródek jest do ich dyspozycji. Tam dalej - pokażę ci gdzie - mamy pszczoły. Teraz jest za zimno i siedzą w ulu, żeby utrzymać temperaturę, ale latem romantycznie fruwają nad naszym terenem - oprowadza mnie Fabian. Dodaje, iż miód, który jedliśmy na śniadanie, pochodzi właśnie od nich.
Po drodze mijamy altanę, w której rodzina przetrzymuje drewno pozyskane z własnego lasu. Ogrzewają nim całe gospodarstwo i wykorzystują je do różnych konstrukcji na terenie obiektu. Na wzgórzu rosną jabłonie, z których Elisabeth robi sok, marmoladę i bezkonkurencyjny apfelstrudel. Przekonam się o tym kolejnego dnia, gdy będziemy robiły go razem. Przed domem zagrzała miejsce wiśnia. Dżemy z jej owoców wypełniają spiżarnię.
Na farmie mieszka też 20 kur, 50 krów, 20 cieląt i cztery koty. Przy czym te ostatnie dogadują się świetnie ze wszystkimi. - Najbardziej cwany jest bury, Findus, po tej bajce "Pettson i Findus". Kury traktują go jak swojego kumpla, więc zimą nocuje w kurniku. O 17 z kolei przychodzi do obory, bo doimy wtedy krowy i wie, iż może liczyć na mleko - śmieje się Fabian. Wszystkie stworzenia żyją tu w symbiozie.
Ich praca to duma regionu
Hodowla zwierząt i produkcja ekologicznych alpejskich produktów to coś, co napawa mieszkańców tego regionu szczególną dumą. Widać to chociażby w czasie śniadania. 90 proc. przysmaków, które pojawiają się na naszych talerzach, pochodzi właśnie z farmy: jajka, własnej produkcji jogurt i sery. Do tego sok z kwiatów bzu, wspomniany już dżem z wiśni i miód. Ponadto wypiekane na miejscu słodkości i największa kulinarna duma farmerów Roter Hahn, czyli speck i tyrolska kiełbasa. Nie wypada odejść od stołu, dopóki nie spróbuje się wszystkiego. Zresztą - śniadanie musi być konkretne, bo ma przynieść siłę na cały dzień pracy.
Śniadanie składa się z lokalnych produktów archiwum prywatne
Dzień pracy zaczyna się o 5 rano
Dzień Fabiana zaczyna się o 5 rano. Opowiada mi o tym, gdy odwiedzamy oborę. Krowy zaciekawione wystawiają w naszą stronę swoje łby. - Nie rozpoznają twojego zapachu, dlatego są zainteresowane. Każda z nich ma swoje imię. To np. jest Aurora. Dostałem ją jako zapłatę za pracę na innej farmie. Obok stoi Alina. Możesz zresztą zobaczyć na klipsach. Jest tam też data urodzenia - tłumaczy.
Każda z 50 krów ma swoje imię archiwum prywatne
Potem dodaje: "Ta krowa cztery dni temu się ocieliła. Wszystkie muszą być zrelaksowane i szczęśliwe, żeby produkować mleko dobrej jakości. Chyba nam się udaje, bo nasza mozzarella trafia do najlepszych restauracji. Patrz, tu mogą wypoczywać na materacach, tu mają masaże, a tu są specjalne lampy, które dają im ciepło. Latem chłodzą je wiatraki. Takie krowie SPA".
Wyjaśnia, iż do dojenia potrzebne są dwie osoby. - Wstajemy o 5 rano i bierzemy się do pracy. Musimy wszystko przygotować, a potem przeprowadzić cały proces na 50 zwierzętach. Na to potrzeba czasu. Potem mamy półtorej godziny, żeby zjeść śniadanie - opowiada.
Fabian podczas dojenia krów archiwum prywatne
Po śniadaniu poszczególni członkowie rodziny rozdzielają między sobą zadania. A tych na farmie nie brakuje: naprawianie usterek w maszynach, pielęgnacja upraw, wycinanie drewna. Fabian dwa razy w tygodniu odwiedza też farmy sąsiadów, żeby pomóc im przy obcinaniu krowom pazurów. - Potem wracam i o 15 mieszam paszę. Mam też chwilę, żeby wyczyścić boksy i spojrzeć na maile. O 17 doimy krowy po raz drugi. Zimą pracę kończymy koło 20, ale latem jest jej o wiele więcej - mówi.
Co po pracy? Na farmie nie brakuje miejsc do odpoczynku. - Można zrelaksować się w saunie, rozpalić w kominku i po prostu złapać oddech. Albo pójść na spacer i po prostu podziwiać widoki - mówi. To właśnie te aktywności najbardziej doceniają turyści, którzy przyjeżdżają na farmę z różnych zakątków Europy. Pytam go, czy odpowiada mu takie życie. - Kiedy muszę jechać do miasta, strasznie mnie to męczy. Dookoła jest tyle ludzi, każdy się spieszy. Tu żyje się zupełnie inaczej. Nie wyobrażam sobie, iż można żyć w tym chaosie - odpowiada.
* Materiał został zrealizowany podczas wyjazdu sfinansowanego przez Roter Hahn