Renault Rafale to najnowszy, flagowy SUV francuskiej marki, który miałem okazję sprawdzić w wyjątkowo wymagających warunkach. Przez tydzień pokonałem nim 2500 kilometrów – od autostrad, przez górskie serpentyny, aż po leśne, nieutwardzone drogi w Bieszczadach. Ten intensywny test pokazał pełnię możliwości hybrydowego napędu plug-in o mocy 300 KM, ujawnił mocne strony konstrukcji, ale i kilka niedociągnięć, które warto znać przed zakupem. Rafale okazał się samochodem nie tylko dopracowanym i technicznie zaawansowanym, ale także wciąż mało znanym na polskich drogach.
Renault Rafale – 2500 kilometrów przez Polskę. I ani chwili nudy
Na test Renault Rafale nie wybrałem łatwej trasy. Zamiast spokojnych kilometrów po autostradach – kierunek: Bieszczady. Tydzień jazdy i 2500 kilometrów po każdej możliwej nawierzchni, jaką oferuje Polska. Były gładkie ekspresówki, kręte serpentyny w górach i kamieniste, nieutwardzone drogi pośrodku lasu. Trudno o bardziej wymagający sprawdzian.
Ten intensywny tydzień pozwolił mi nie tylko poznać Rafale od podszewki, ale przede wszystkim sprawdzić, jak flagowiec Renault radzi sobie w takich warunkach.
Renault Rafale to aktualnie topowy model w gamie francuskiego producenta – i widać, iż marka traktuje go poważnie. W testowanej wersji Rafale był napędzany hybrydą plug-in o łącznej mocy 300 KM.
Nie ukrywam jednak, iż początkowo miałem spore obawy co do samego serca układu – trzycylindrowego silnika spalinowego o pojemności 1.2 litra. W teorii, jak na tak duże auto, brzmi to dość skromnie. I rzeczywiście – na autostradzie czuć, iż jednostka musi się solidnie napracować. Kiedy bateria jest rozładowana, spalanie potrafi sięgnąć 10 litrów na 100 kilometrów.
Ale wystarczy zjechać z ekspresówki, by Rafale pokazał, co potrafi. Na górskich drogach, w małych miejscowościach, a choćby podczas wspinaczek na serpentynach – ten napęd działa wręcz perfekcyjnie. Silnik elektryczny i spalinowy współpracują tak płynnie, iż trudno zauważyć moment przełączenia. „Aksamitny” – to chyba najlepsze słowo, jakie przychodzi mi do głowy, opisując ten układ napędowy.
Zastrzeżenie? Gdy silnik spalinowy ładuje baterię, w aucie robi się głośnie, ale to typowa przypadłość dla aut Renault.
Elektryk z funkcją jazdy na benzynę
W mieście Rafale pokazuje zupełnie inne oblicze. Tu hybryda plug-in czuje się jak ryba w wodzie – większość dystansu można pokonać wyłącznie na prądzie, a gdy chcemy korzystać również z silnika spalinowego, to spalanie spada wtedy poniżej 6 litrów. Świetny wynik jak na takiego kolosa (nie mylić z Koleosem).
Renault deklaruje, iż na samym napędzie elektrycznym przejedziemy około 100 kilometrów. I to nie są tylko dane katalogowe. W realnym użytkowaniu ten zasięg jest jak najbardziej osiągalny. Na codzienne dojazdy do pracy, szkoły czy sklepu w większości przypadków nie ma potrzeby w ogóle odpalać silnika spalinowego. Dla wielu osób może to być de facto auto elektryczne z opcją napędzania silnikiem spalinowym. I taka myśl prawdopodobnie przyświecała też konstruktorom Renault. Ewidentnie czuć, iż silnik elektryczny jest w samochodzie tym ważniejszym.
Co ciekawe, mimo swoich 471 cm długości, Rafale zaskakuje zwinnością w mieście. To zasługa czterech skrętnych kół. Przy niskich prędkościach tylne koła skręcają przeciwnie do przednich, znacząco zmniejszając promień zawracania. Parkowanie, manewrowanie, ciasne ronda – auto radzi sobie z tym lekko i pewnie. Powyżej 50 km/h tylna oś skręca w tym samym kierunku, co przednia, co daje znacznie lepszą stabilność.
Kabina i cisza, która robi wrażenie
Zwróciłem również uwagę na wyciszenie wnętrza, które jest znakomite.
Dla porównania: w 2021 roku testowałem Seata Tarraco, gdzie przy 120 km/h trzeba było już mówić zdecydowanie głośniej, żeby porozmawiać z pasażerem na siedzeniu obok. W Rafale przy 140 km/h można spokojnie rozmawiać bez podnoszenia głosu. Przy dłuższych trasach to robi różnicę w komforcie podróżowania.
Niestety, nie wszystko w kabinie jest równie komfortowe. Moje największe zastrzeżenia budzą fotele. Na pierwszy rzut oka – sportowe, ładnie wyprofilowane, z dobrym trzymaniem bocznym. Ale po trzech godzinach jazdy autostradą moje plecy powiedziały „dość”. Z czasem można się do nich przyzwyczaić, ale choćby szczupła osoba – jak ja – może poczuć się nieco ściśnięta. Na krótkich dystansach są okej, ale przy dłuższych trasach brakuje im po prostu wygody. Dobrym pomysłem byłaby możliwość dobrania opcji w postaci nieco innych foteli, które Renault potrafi robić. W Koleosie drugiej generacji fotele były fenomenalne, o czym chyba zresztą pisałem.
Trzeba oddać Renault jedno – kabina Rafale została zaprojektowana z głową. Najważniejsze funkcje, jak radio, klimatyzacja czy nawiew, obsługuje się fizycznymi przyciskami. To dziś rzadkość – i duży plus. Funkcje używane rzadziej dostępne są przez dotykowy ekran, który działa gwałtownie i intuicyjnie. Całość jest przejrzysta, spójna i funkcjonalna.
Są jednak rzeczy, które psują ten obrazek:
- Przycisk świateł awaryjnych umieszczono tuż przy sterowaniu nawiewem. Na autostradzie przypadkowo włączałem go… trzy razy.
- Ogranicznik prędkości na kierownicy – piano black może się komuś podobać lub nie, ale przyciski są zbyt czułe. Skręcając z ronda, przez przypadek ustawiłem limiter na 30 km/h i nie mogłem przyspieszyć. Wprowadziło to chwilową konsternację. Dopiero po chwili zauważyłem, iż wyświetlaczu przeziernym, iż został ustawiony limiter.
Drobiazgi? Może. Ale w codziennym użytkowaniu potrafią zirytować.
Asystenci? W końcu zrobieni z głową
Systemy wspomagające kierowcę w Rafale to wzór… nienachalności.
- Informacje o przekroczeniu prędkości są dyskretne.
- Asystent pasa ruchu działa płynnie, nie „walczy” z kierowcą.
I najważniejsze: przez 2500 km ani razu nie poczułem potrzeby wyłączenia któregokolwiek z systemów. To naprawdę się rzadko zdarza.
Jednym z ciekawszych rozwiązań w Rafale jest kamera umieszczona za lusterkiem. Skanuje drogę przed autem i na tej podstawie dostosowuje twardość zawieszenia.
W praktyce? Dziury, nierówności, pofalowany asfalt – wszystko jest skutecznie „wygładzane”. Auto zachowuje świetny balans między komfortem a pewnością prowadzenia.

Auto dla tych, którzy lubią się wyróżnić
W ciągu całego tygodnia testów nie spotkałem ani jednego innego Renault Rafale na drodze. Ani w mieście, ani na trasie.
Za to kilka razy ludzie podchodzili i pytali: „Co to za auto? Pierwszy raz je widzę”.
To wiele mówi. Rafale to wciąż niszowy model – a szkoda, bo zasługuje na więcej uwagi.
Testowany egzemplarz był bogato wyposażony, a jego cena oscylowała w okolicach 250 tys. zł. W dzisiejszych realiach nie jest to szokująca kwota, ale… to przez cały czas Renault.
W świadomości wielu kierowców francuska marka wciąż nie dorównuje niemieckiej konkurencji (choć moim zdaniem całkowicie niesłusznie). A to może przełożyć się na większą utratę wartości i mniej korzystne warunki najmu.
Mimo iż technicznie Rafale zbliża się do klasy premium, cenowo też, wizerunek marki wciąż nie nadąża za rzeczywistością.
Jeszcze dziesięć lat temu Renault oferowało modele takie jak Latitude, Fluence czy pierwszy Kadjar – auta przeciętne, żeby nie powiedzieć rozczarowujące.
Ale od Talismana i nowego Koleosa coś się zmieniło. Rafale jest tego naturalnym efektem. To nowoczesne, dopracowane auto, które śmiało może stawać w szranki z niemiecką konkurencją.
W niektórych aspektach – jak wyciszenie, zawieszenie czy system skrętnych kół – może ją choćby przebić.
Jeśli rozważasz zakup samochodu w budżecie około 240 tys. zł lub najem za 2500 zł netto miesięcznie, Renault Rafale powinien znaleźć się na Twojej liście.
To samochód, który nie tylko dobrze wygląda, ale przede wszystkim świetnie jeździ. Ma swoje wady – fotele mogłyby być wygodniejsze, kilka detali warto by poprawić – ale w ogólnym rozrachunku to solidna i niedoceniana konstrukcja.
Rafale udowadnia, iż francuska motoryzacja nie tylko dogoniła konkurencję. W niektórych punktach po prostu ją wyprzedziła.
Znajdziesz nas w Google News