Sytuacja na giełdzie – komentarz – 30.04.2025

12 godzin temu

Cześć, zapraszam na kolejne wydanie komentarza rynkowego. Dziś wiele ciekawych danych idealnych do majówkowej kiełbaski z ognicha. Zapraszam!

Indeks S&P 500 spadł w tym miesiącu o ponad -10%, ale wszystko wskazuje na to, iż zakończy go w okolicach 2-procentowego minusa. Cóż za rollercoaster. Ostatni raz coś takiego miało miejsce w czasie Wielkiego Kryzysu w ubiegłym wieku. Sześć wzrostowych sesji z rzędu na S&P 500 i natychmiast zaczeła się w mediach giełdowa legenda o „magicznej serii”, która niemal gwarantuje dodatni rok. Od 2005 roku taki rajd kończył się rocznym zyskiem w 15 z 16 przypadków. Tylko 2018 nie spełnił tej reguły. To statystyka, która brzmi jak balsam dla zszarganych nerwów inwestorów. Ale czy w 2025 roku wystarczy sama historia, by ignorować teraźniejszość?

Po ostatnim wyjątkowo dynamicznym — i dla wielu zaskakującym — odbiciu, które w pewnym momencie wyniosło Nasdaq na dodatni wynik od początku kwietnia (co niektórzy uznają wręcz za absurdalne), dzisiejsza sesja przyniosła korektę. Jej uzasadnienia inwestorzy dopatrują się w danych makroekonomicznych, które na pierwszy rzut oka rzeczywiście mogą wyglądać niepokojąco. Jak jednak często bywa na rynku — najważniejsze okazuje się tu osadzenie ich we właściwym kontekście.

Wzrost PKB w I kwartale 2025 roku wyniósł -0,3%, ale to wynik silnie zaburzony przez historycznie ujemny wpływ eksportu netto – największy od II wojny światowej. Sama konsumpcja (+1,2 pp), inwestycje firm (+1,3 pp łącznie) oraz zmiana zapasów (+2,3 pp) ciągnęły PKB w górę, ale skokowy wzrost importu przed wejściem ceł (aż -5,0 pp wkładu) wszystko zniwelował. Eksport wzrósł symbolicznie, ale nie był w stanie zrównoważyć „zakupów na zapas”. To oznacza jedno: II kwartał pokaże z kolei zawyżony wzrost gospodarczy, gdyż efekt „przyspieszonego importu” odwróci się, a magazyny przestaną się napełniać.

W tle coraz głośniej mówi się o możliwej zmianie strategii Arabii Saudyjskiej. Według Reutersa, przedstawiciele Królestwa mieli w ostatnich tygodniach informować sojuszników i branżowych ekspertów, iż są gotowi przetrwać długi okres niskich cen ropy naftowej. To może sugerować, iż Rijad rozważa zwiększenie produkcji i agresywne odzyskiwanie udziału w rynku kosztem ceny – strategię znaną z lat poprzednich. Ropa naftowa zareagowała natychmiastowym spadkiem o 2,7%, a inwestorzy zaczęli interpretować to jako sygnał możliwej „recesji surowcowej”. Paradoksalnie jednak, niższe ceny ropy mogą być wsparciem dla indeksów amerykańskich, zmniejszając presję inflacyjną.

Obecna teraźniejszość jest, delikatnie mówiąc, niejednoznaczna. Z jednej strony rynek ma za sobą tydzień względnego spokoju, z drugiej – ten spokój bardziej przypomina ciszę przed burzą niż początek nowego trendu. Główne nagłówki może i przycichły, ale pod powierzchnią aż kipi a zmienność dziś znów wróciła. Administracja Trumpa kontynuuje ofensywę słowną w sprawie ceł i handlu, ale konkretów przez cały czas brak. Owszem, prezydent ogłosił, iż „z Indiami jest świetnie” i iż „dogadaliśmy się w sprawie ceł” – co najpewniej oznacza, iż to właśnie Indie będą pierwszym formalnym porozumieniem ogłoszonym przez Biały Dom. W kolejce mają czekać Korea Południowa i Wietnam. Ale rynek słyszy to od tygodni. I zaczyna się niecierpliwić.

Sekretarz skarbu Scott Bessent robi wszystko, by podtrzymać pozytywną narrację. Mówi o „braku zakłóceń w łańcuchach dostaw”, zapowiada deregulację na trzeci i czwarty kwartał 2025 roku i twierdzi, iż rozmowy handlowe idą „bardzo dobrze”. Ale to właśnie ten nadmiar zapewnień – bez pokrycia w twardych danych – zaczyna działać jak odwrotny katalizator. Bo gdy Walmart i inni detaliści mówią, iż rozważają wznowienie importu z Chin, a jednocześnie porty Zachodniego Wybrzeża czują spowolnienie – to trudno nie zauważyć rozdźwięku między komunikacją rządową a realiami operacyjnymi. jeżeli faktycznie mamy „2–3 tygodnie do całkowitego paraliżu logistycznego”, jak twierdzą ludzie pracujący w portach, to uspokajające słowa Bessenta mogą się gwałtownie zdezaktualizować. I wtedy pytanie nie będzie już brzmiało czy konsumenci odczują skutki, tylko jak bardzo.

Tymczasem administracja prowadzi równolegle rozmowy z 17 partnerami handlowymi, próbując negocjować uniwersalne stawki 10% ceł – z możliwymi wyjątkami, jeżeli USA otrzyma coś w zamian. To może być próba stworzenia globalnego szkieletu nowej polityki celnej, ale równie dobrze może to skończyć się chaosem – bo nie wszyscy chcą grać według tych samych reguł. Japonia, ustami ministra Akazawy, postawiła sprawę jasno: albo pełne zniesienie ceł, albo nie rozmawiamy. To de facto próba przypięcia USA do ściany – podobnie jak wcześniej zrobiły to Chiny.

Na dziś zapowiedziano z kolei spotkanie prezydenta z grupą CEO największych firm. Szczegóły nie są znane, ale trudno nie zakładać, iż wśród tematów rozmów znajdzie się presja na złagodzenie retoryki, ułatwienia regulacyjne i prośby o jasność polityki celnej. A jeżeli Trump usłyszy od kilku największych prezesów, iż czas przestać grać na czas, to być może – choć nic nie jest pewne – pojawi się jakiś konkretny komunikat. Rynek już raz w tym tygodniu „wymusił” zmianę tonu administracji, gdy po słabszej sesji nagle z Białego Domu popłynęły słowa o „deeskalacji z Chinami” – co niemal natychmiast wywołało krótkoterminowy rajd.

Sęk w tym, iż inwestorzy – zarówno instytucjonalni, jak i indywidualni – zaczynają dostrzegać, iż obecna hossa nie ma fundamentów w danych. Jest napędzana narracją, oczekiwaniami i historycznymi analogiami. Ale realne dane makroekonomiczne uwzględniające wpływ ceł dopiero przed nami, sezon wyników dopiero się rozkręca (z czego to dopiero ten za Q2 będzie ważny), a najważniejsze decyzje polityczne są przez cały czas w fazie mglistych zapowiedzi. Na razie byki mają powód do uśmiechu. Ale jeżeli najbliższe dwa tygodnie nie dostarczą konkretów, ten uśmiech może gwałtownie przerodzić się w grymas rozczarowania.

W ostatnich tygodniach sporo mówiło się o „zagranicznym kapitale”, który rzekomo szerokim strumieniem opuszcza amerykański rynek akcji. Tytuły w stylu „foreign selling intensifies” czy „global rotation out of US equities” przewijały się przez większość branżowych biuletynów. Ale jeżeli zajrzeć w dane, narracja robi się znacznie mniej globalna, a dużo bardziej… europejska.

Zgodnie z analizą Goldman Sachs (wykres 1), to właśnie inwestorzy z Europy odpowiadają niemal w całości za kwietniowy odpływ kapitału z amerykańskich funduszy ETF i mutual funds. Mówimy o skali -9 miliardów dolarów w zaledwie kilka tygodni – podczas gdy reszta świata (Chiny, Kanada, Japonia, UK) przez cały czas wykazuje dodatnie lub neutralne saldo. Zamiast więc mówić o „kapitałowym odwrocie świata od Wall Street”, należałoby uczciwie powiedzieć: to Europa odwraca się od amerykańskiego rynku. I to z przytupem.

Dane Deutsche Banku również nie pozostawiają złudzeń: ostatnie dwa miesiące przyniosły gwałtowne zatrzymanie napływu zagranicznego kapitału do USA. I mowa nie tylko o spowolnieniu – w wielu przypadkach mamy wręcz do czynienia z odpływem, głównie wywołanym właśnie przez Europę. Na rynku obligacji (Wykres 1 i 3) zarówno ETF-y, jak i tradycyjne fundusze rejestrowane poza USA zaczęły sprzedawać amerykański dług. Odpływy są najsilniejsze od początku 2023 roku. Popyt z zagranicy – najważniejszy dla stabilizacji rentowności – po prostu się urwał.

Na rynku akcji (Wykres 2 i 4) sytuacja wygląda podobnie. ETF-y inwestujące w USA notują dramatyczny spadek napływów – niemal z +20 mld USD do zera. Tradycyjne fundusze nieco mniej nerwowo, ale kierunek ten sam: wycofanie.

Ponadto, z poniższego wykresu od Apollo jasno wynika: liczba europejskich turystów odwiedzających Stany Zjednoczone spada gwałtownie od początku 2025 roku. W marcu notujemy już spadki sięgające choćby 30–35% r/r w przypadku takich państw jak Niemcy, Dania czy Austria. To nie jest sezonowy zjazd – to strukturalne ochłodzenie nastrojów. Potwierdził to również zarząd Booking Holdings na konferencji wynikowej, mówiąc, iż „Europejczycy i Kanadyjczycy podróżują mniej do USA – ale więcej do Meksyku, Azji i wewnątrz Europy.”Po latach stabilnych przylotów, coś chwilowo pękło. Czy to efekt ceł, napięć politycznych, czy po prostu zmiany percepcji?

Ponadto, odsetek Amerykanów oczekujących spadku giełdy w najbliższych 12 miesiącach wzrósł o +23,7 punktu proc. w ciągu zaledwie trzech miesięcy, osiągając poziom 48,5%. To najwyższy wynik od października 2011 roku, czyli czasów kryzysu zadłużeniowego w Europie i obniżenia ratingu USA przez S&P.

Wykres jasno pokazuje skalę szoku – wzrost oczekiwań na spadki jest rekordowo gwałtowny. Mimo iż indeks S&P 500 trzyma się relatywnie wysoko, konsument nie kupuje tej siły. Zwykle takie poziomy skrajnego pesymizmu… były niezłym sygnałem kontrariańskim.

Spis Treści

  • Więcej danych makro – co tam słychać w gospodarce USA
  • Co o cłach mówią firmy na konferencjach wynikowych?
  • Ryzyka
  • Komentarz do sytuacji na rynku
  • Wywiad Bessenta w Fox News
  • Hims i kooperacja z Novo
  • Dlaczego Mercadolibre to zwycięzca wojny handlowej? Nowa perspektywa
  • Satya Nadella twierdzi, iż aż 30% kodu Microsoftu jest pisane przez sztuczną inteligencję
  • Nowości w Arista Networks i Tesli
  • Amazon – zamieszanie z cłami i przedwynikowy setup na 1Q25

Zapraszam!

Czytaj wszystkie treści BEZ OGRANICZEŃ!


Premium

Dołącz do Strefy Premium DNA.

Już od 69 zł miesięcznie!

Sprawdź wszystkie korzyści

Kliknij tutaj i dołącz do nas.

Jesteś już subskrybentem? Zaloguj się!

Nazwa użytkownika:
Hasło:
Wykup dostęp
Zapomniałeś/aś hasła?
67
5
Idź do oryginalnego materiału