Jest taki sektor, który zawsze obiecywał rewolucję, ale przez lata był jak futurystyczny slajd z konferencji. Ambitna, inspirujący… i wiecznie niedokończony. Zawsze z błędami.
Dziś sytuacja biotechnologii i medtechu się zmienia. Dzięki automatyzacji, sztucznej inteligencji i rosnącej ilości danych przestaje być jak science-fiction.
Zaczyna działać szybciej, precyzyjniej i… bardziej przewidywalnie niż kiedykolwiek wcześniej. W tym materiale pokażę Ci cztery firmy, które nie obiecują cudów tylko próbują realnie zmienić zasady gry:
- Jedna buduje laboratoria zrobotyzowane jak fabryka Tesli,
- Druga tworzy leki, które „usuwają” białka wcześniej uznawane za nietykalne,
- Trzecia rozwija chirurgię, w której robot ocenia technikę operatora,
- A czwarta tworzy system operacyjny dla personalizowanej medycyny opartej na danych.
To nie jest przegląd modnych tickerów. To cztery odważne próby przeskoczenia barier, które przez dekady blokowały postęp w medycynie. Czy wszystkim się uda? Pewnie nie, ale każda z tych firm ma w sobie coś, czego nie da się zignorować. Zaczynamy.
Te firmy robią rzeczy, które niedawno były science-fiction. Medycyna wchodzi w nową fazę?
Zyskaj podwójnie z Saxo!
Załóż konto w Saxo Banku z tego linku https://bit.ly/saxo-dna-bonus i odbierz:
– 250 euro bonusu na start
– najnowsze wydanie Stockscan – zupełnie za darmo!
Kac po biotechnologicznej imprezie
Przez kilka ostatnich lat rynek biotechnologii i medtechu wyglądał jak po ciężkiej imprezie: spadki, rozczarowania, projekty zamrażane w połowie drogi. Indeks S&P Biotech jeszcze pod koniec 2023 roku znajdował się ponad 60% poniżej szczytów z 2021 roku. Dziś odrobił już część strat, ale dalej mu daleko do nowych szczytów.

Dlaczego rynek dostał w twarz
Złożyło się na to kilka czynników.
Po pierwsze: koniec ery taniego pieniądza. Wiele spółek biotechnologicznych latami nie generuje zysków, ponieważ koncentruje się wyłącznie na pracach nad przełomowymi lekami. Nieustannie prowadzą badania, ale kilka sprzedają. Efekt jest taki, iż tego typu firmy potrzebują stałego dopływu gotówki od inwestorów i państwowych dotacji. Kiedy stopy procentowe na całym świecie zaczęły rosnąć, koszt pieniądza wzrósł, a wiele firm, które nie zarabiają samodzielnie i opierają się na cudzym kapitale, zaczęło mieć poważne problemy z płynnością. Inwestorzy nie byli już tak chętni, żeby finansować „projekty przyszłości”, gdy kapitał stał się drogi, a firm biotechnologicznych nie było stać na obsługę kosztownych kredytów.

Po drugie: po pęknięciu postpandemicznej bańki inwestorzy odwrócili się od mniejszych podmiotów. W 2021 roku szczyty wycen osiągały firmy, które obiecywały, iż w „nowym” świecie pracy zdalnej zrobią coś wyjątkowego: platformy internetowe, sprzęt fitness (jak Peloton), komunikatory czy e-commerce. Wszystko to było na fali, ale kiedy okazało się, iż świat wraca do normy i nie wszystko będziemy robić z domu, inwestorzy zorientowali się, iż te małe firmy są przewartościowane, a ich perspektywy mało atrakcyjne. Nastąpił tak zwany „zwrot ku jakości” (flight to quality). Kapitał popłynął w stronę dużych i stabilnych spółek. Ten trend dodatkowo uderzył w małe, nierentowne firmy z sektora biotech.
Cichy zwrot pod powierzchnią: AI i dane
Jednak mimo tego chłodnego klimatu w tym roku pod powierzchnią zaczęło się coś zmieniać. Biotech wraca na radar nie dlatego, iż nagle zrobił się modny, tylko dlatego, iż technologia w końcu dogoniła ambicje tej branży.
Największy zwrot przyniosła sztuczna inteligencja. Przez dekady odkrywanie leków wyglądało jak kosztowna gra w zgadywanie. Dziś część tego procesu da się modelować, symulować i filtrować na podstawie ogromnych zbiorów danych. AI nie rozwiązuje wszystkich problemów, ale pozwala eliminować beznadziejne projekty dużo szybciej, a obiecujące pomysły pchać dalej przy mniejszym ryzyku. To zupełnie inna dynamika niż ta, do której rynek przywykł.
Do tego dochodzi jeszcze jeden czynnik: dane medyczne. Szpitale, laboratoria, sekwencjonowanie DNA, obrazowanie komórek: to wszystko generuje dziś ilości informacji, o których dekadę temu choćby nie śniono. Biotech nagle przestał opierać się tylko na hipotezach, a zaczął mieć paliwo w postaci twardych danych. To zmienia sposób, w jaki powstają platformy biotechnologiczne. Coraz częściej przypominają one firmy technologiczne, a nie klasyczne laboratoria.
I to nie jest przypadkowy zryw. Automatyzacja laboratoriów, integracja danych, AI w klinikach. To wszystko tworzy trend, który nie znika po jednym cyklu koniunktury. To nie jest branża, która nagle „odbiła” jak surowce po zerwaniu łańcuchów dostaw w czasie pandemii. To branża, która nabrała nowych narzędzi i zaczyna działać szybciej, taniej i bardziej przewidywalnie niż jeszcze dekadę lat temu. A ten trend będzie się jedynie umacniał wraz z dalszym rozwojem technologii.
Dlatego dziś, zamiast pytać „czy biotech odbije?”, sensowniej jest zapytać „która firma najlepiej wykorzysta ten moment?”. Bo te, które potrafią połączyć dane, biologię i technologię, zaczynają mieć przewagę, której rynek nie może ignorować. Z tego powodu kolejne spółki wracają na celownik inwestorów. Przejrzyjmy sobie cztery z nich.
Recursion Pharmaceuticals – laboratoria zrobotyzowane jak fabryki Tesli
Recursion to jedna z tych firm, które pokazują, jak bardzo zmieniło się odkrywanie leków, odkąd w proces zaczęto wplatać dane i automatyzację. Zamiast klasycznego laboratorium z zespołem naukowców pipetujących od rana do wieczora, mają środowisko, które bardziej przypomina linię produkcyjną. Tylko zamiast samochodów powstają tam zestawy danych o komórkach.
Cały ich model opiera się na jednym pomyśle: jeżeli potrafisz zrobić wystarczająco dużo eksperymentów, wykonanych identycznie i w pełni automatycznie, to możesz traktować biologię jak problem danych. Recursion buduje więc zrobotyzowane laboratoria, które produkują miliony obrazów komórek pod wpływem różnych substancji. Następnie ich algorytmy szukają w tych obrazach zmian, które mogą wskazywać na potencjalny efekt terapeutyczny. To podejście nazywane jest „phenotypic drug discovery” i w tej skali robi je adekwatnie tylko ta jedna firma.
Z zewnątrz wygląda to jak magia: komputer patrzy na komórki, widzi subtelne różnice, których ludzkie oko choćby nie zarejestruje, i sugeruje, które cząsteczki warto dalej rozwijać. W praktyce to ogromne wyzwanie techniczne, bo zdjęcia komórek to chaotyczne, trudne dane. Przewaga Recursion tkwi właśnie w tym, iż zbudowali platformę zdolną je porządkować, porównywać i analizować na masową skalę.
Cały ten system spółki jest naprawdę imponujący. Roboty robią eksperymenty, algorytmy analizują dane, system od razu wychwytuje błędy, a wszystko wraca do modelu, żeby kolejny eksperyment był lepszy. Największa wartość? Skraca to dwa najbardziej kosztowne etapy odkrywania leków: identyfikację celu i wczesne testowanie cząsteczek oraz ma przyspieszać projektowanie i aktywację badań klinicznych. Firma chwali się, iż potrafi skrócić proces rekrutacji pacjentów w badaniach choćby o 50%.

Rekrutacja pacjentów to po prostu proces szukania i zapisywania odpowiednich osób do badań klinicznych.
Brzmi banalnie? W praktyce to jeden z najtrudniejszych, najwolniejszych i najdroższych etapów całego rozwoju leku.
W kontekście inwestycyjnym najważniejsze jest to, iż analogiczna baza danych nie powstaje w rok ani w dwa. To efekt tysięcy powtórzonych eksperymentów, identycznych warunków i infrastruktury, którą trudno skopiować.
Czy to gwarantuje sukces? Oczywiście, iż nie. W biotechnologii nic nie jest gwarantowane. jeżeli jednak szukać firm, które próbują wykorzystać AI w ambitny sposób, zamieniając eksperymenty biologiczne w dane, a dane w przewidywania, to Recursion jest jednym z najciekawszych przykładów.
Recursion: brutalna strona rachunku ekonomicznego
Niestety firmy biotechnologiczne mają swoje mankamenty. choćby jeżeli technologia jest widowiskowa i obiecująca, to przetrwanie spółki nie zależy jedynie od niej. Recursion to świetny przykład firmy, która technologicznie wyprzedza branżę, ale jako biznes musi jeszcze udowodnić, iż wszystko to da się spiąć w działający model.
Recursion to nie firma zarabiająca dziś na odkrytych lekach. Własne projekty są na bardzo wczesnym etapie, a przychody z ich systemu nie są jeszcze choćby blisko pokrywania kosztów. W ciągu ostatnich 12 miesięcy firma spaliła 448 mln dolarów gotówki i zanotowała ponad 718 mln straty operacyjnej. Mają na koncie 785 mln, czyli przy obecnym tempie wydatków, wystarczy im to na 6–8 kwartałów.

Jeśli w tym czasie nie pojawi się duży zastrzyk gotówki od partnerów albo znaczący postęp w pipeline’ie, spółka będzie zmuszona dokonać kolejnej emisji akcji i rozwodnić akcjonariat. Natomiast od IPO tempo rozwodnienia już jest duże i sukcesywnie pomniejsza udziały obecnych akcjonariuszy.

Ten przypadek to adekwatnie klasyk świata start-upów, a szczególnie biotechnologii. Projekt jest naprawdę ambitny i obiecujący, ale brutalna rzeczywistość jest taka, iż jest też bardzo kosztowny. jeżeli tempo postępów nie zadowala inwestorów, to taka spółka może prędzej czy później zbankrutować. W efekcie biotechy często balansują na cienkiej krawędzi pomiędzy ogromnym sukcesem a spektakularną porażką. Wszystko albo nic.

Monte Rosa: „kleje” na białka nie do ruszenia
Czas na drugą spółkę. Monte Rosa Therapeutics. Zacznę na start od tego, iż w tym przypadku sytuacja gotówkowa spółki wygląda znacznie lepiej. Spółka od kilku kwartałów poprawia ilość gotówki na swoim bilansie, a miewa choćby okazjonalne kwartały, kiedy zarabia pieniądze.

Gdzie leży gwóźdź programu? W świecie biotechnologii istnieje pewien święty Graal: umiejętność dobrania się do białek, które od lat uznawano za nienaruszalne. Nie dlatego, iż nikt nie próbował, tylko dlatego, iż te cele nie mają klasycznych „uchwytów”, do których mógłby przyczepić się lek. Bez miejsca wiązania cząsteczka nie ma, jak zaczepić, nie ma, jak zadziałać.
Monte Rosa próbuje wejść tam, gdzie tradycyjne podejścia rozkładają ręce. Ich broń to molecular glue degraders, czyli tzw. kleje molekularne. To małe cząsteczki, które nie blokują białka, ale łączą dwa elementy: chorobotwórcze białko i enzym odpowiedzialny za naturalne „sprzątanie” w komórkach. W efekcie organizm sam niszczy to, co wcześniej było nienaruszalne z perspektywy medycyny.
Technologia jest ambitna, ale jej największa siła tkwi w prostocie. Klej molekularny nie musi idealnie dopasować się do celu. Wystarczy, iż delikatnie pogłębi interakcję między białkiem i ligazą odpowiedzialną za degradację. To otwiera drzwi do zupełnie nowych grup celów. Monte Rosa szacuje, iż choćby trzy czwarte ludzkich białek jest poza zasięgiem klasycznych inhibitorów. Inhibitory to po prostu leki, które blokują działanie konkretnego białka. Bardzo często dane białko i jego aktywność powoduje jakąś chorobę, dlatego trzeba je blokować. Do tej pory choćby 75% tych białek było nie do „zatrzymania” klasycznymi metodami leczenia. To ogrom przestrzeni, w której praktycznie nie istnieje konkurencja, bo nikt nie miał wcześniej narzędzia, by tam wejść.

Cała platforma firmy, QuEEN, działa jak silnik do projektowania takich cząsteczek. To nie jest przypadkowe poszukiwanie „czegoś, co może zadziałać”, tylko systematyczne budowanie klejów ukierunkowanych na konkretne białka. I to działa na tyle dobrze, iż Monte Rosa zaczęła przyciągać partnerów z samego szczytu farmaceutycznej hierarchii.
Monte Rosa: walidacja przez gigantów i sens celu VAV1
Najlepszy przykład? Novartis. Najpierw wykupił globalne prawa do flagowego projektu MRT-6160, dorzucając duży pakiet gotówkowy i potencjalne miliardy dolarów za kolejne kamienie milowe. Niedługo później poszedł krok dalej i rozszerzył współpracę — dokładając kolejny cel, opcje licencyjne i dodatkowe 120 mln dolarów gotówki. W sumie wartość umowy sięga ponad 5 miliardów, a to przy technologii, która wciąż jest we wczesnym etapie rozwoju.

To nie jest kurtuazyjna kooperacja na zasadzie „zobaczmy, co z tego wyjdzie”. Duży partner bierze na siebie prowadzenie dalszych faz badań i potencjalnie ich finansowanie, czyli to, na czym młode biotechy często się wykładają.
Flagowy kandydat MRT-6160 celuje w VAV1, białko najważniejsze dla aktywacji limfocytów T i B. Brzmi niezrozumiale? VAV1 to białko, które działa jak oficer dowodzący w układzie odpornościowym. Wysyła sygnały, które mówią limfocytom T i B, kiedy mają wejść do akcji.
Limfocyty T i B to po prostu żołnierze naszej odporności. Ich zadaniem jest rozpoznawać zagrożenia i je niszczyć. Problem zaczyna się wtedy, kiedy ci żołnierze zaczynają strzelać nie do wrogów, tylko do własnych tkanek. I właśnie to jest sednem chorób autoimmunologicznych: nadreaktywny układ odpornościowy.
Dziś większość leków na takie choroby (Humira, Taltz, Actemra, Rinvoq) działa w bardzo „punktowy” sposób. Blokują jedną konkretną cząsteczkę, która bierze udział w stanie zapalnym. To tak, jakbyś zakręcał jeden zawór w całej instalacji, żeby zmniejszyć ciśnienie. Działa, ale tylko częściowo.
VAV1 działa inaczej. Jest wyżej w łańcuchu dowodzenia, bo kontroluje to, jak w ogóle aktywują się komórki odpornościowe. jeżeli uda się go regulować, to zamiast blokować pojedynczy sygnał zapalny, można wpływać na cały system naraz. To jak wyciszenie centrum dowodzenia zamiast gaszenia pojedynczych żołnierzy.
To właśnie dlatego ten cel jest tak ciekawy. Potencjalnie jeden lek mógłby zadziałać w wielu chorobach autoimmunologicznych naraz. Nie dlatego, iż „robi wszystko”, tylko dlatego, iż wpływa na źródło nadaktywności, a nie na jej pojedyncze skutki.

Do tego Monte Rosa rozwija inne projekty. Dwa całkowicie samodzielne programy w klinice i całą listę kolejnych w fazie przedklinicznej. NEK7 to kolejny klej molekularny o bardzo szerokim zastosowaniach od chorób serca, przez stłuszczenie wątroby, aż po reumatologię. Kolejny kandydat, GSPT1, celuje w agresywnego raka prostaty, choć wczesne dane są jeszcze zbyt skromne, by wyciągać wnioski.
Najważniejsze jest zrozumienie, iż Monte Rosa nie buduje pojedynczych leków. Buduje całką platformę, całą podgałąź farmacji, która może generować kolejne programy w obszarach wcześniej uznawanych za zamknięte dla farmakologii. jeżeli ta technologia się przebije, może otworzyć nową erę leków.
I właśnie dlatego ta firma znajduje się na naszej liście. Nie dlatego, iż ma już pewniaka, ale dlatego, iż wchodzi w obszary biologii, do których nikt wcześniej nie miał dostępu. To jedna z tych rzadkich historii, gdzie jedno udane badanie może otworzyć całą nową kategorię leków. Całą nową gałąź farmakologii.

Znajdziesz tam więcej wartościowych treści o inwestowani, giełdzie i rynkach.
DNA Rynków – merytorycznie o giełdach i gospodarkach
Intuitive Surgical: dorosły w pokoju pełnym ryzyka
Co dalej? Coś nieoczywistego. Na tle małych, ryzykownych biotechów Intuitive Surgical, wygląda, jak dorosły w pokoju pełnym dzieci.
To już nie jest „spółka przyszłości”, tylko globalny standard w chirurgii robotycznej. Ich system da Vinci stał się synonimem operacji wykonywanych przez robota: chirurg siedzi przy konsoli, patrzy na powiększony, trójwymiarowy obraz z kamery, a robot przenosi jego ruchy na miniaturowe narzędzia wewnątrz ciała pacjenta. Dzięki temu da się zrobić skomplikowaną operację przez kilka małych nacięć zamiast jednego wielkiego cięcia. Zresztą polscy inwestorzy powinni doskonale znać tę spółkę, bo to jej roboty zawdzięczają sukces spółki Synektik, która dystrybuuje je w naszym regionie.
Skala robi wrażenie. Na koniec 2024 roku na świecie działało już prawie 10 tysięcy systemów da Vinci, a w samym 2024 roku wykonano z ich użyciem około 2,7 mln zabiegów.

To nie jest ciekawostka technologiczna w kilku elitarnych klinikach, tylko globalna platforma, na której codziennie operuje się realnych pacjentów. Dla inwestora oznacza to nie tylko sprzedaż robotów, ale też strumień powtarzalnych przychodów z instrumentów, akcesoriów i serwisu. Widać to zresztą doskonale po danych finansowych. Spółka osiąga potężne przychody, generuje zysk netto i gotówkę. Nie potrzebuje dopływu nowego kapitału i nie rozcieńcza akcjonariatu jak szalona.

Dla nas ważniejsze jest jednak coś innego: ta globalna platforma generuje góry danych.
Każda operacja to nie tylko wynik „powiodło się / nie powiodło się”. To cały pakiet informacji: nagranie wideo, ruchy ramion robota, ustawienia instrumentów, czas poszczególnych etapów zabiegu, ewentualne powikłania. Nowsza generacja systemu, da Vinci 5, zamienia to w pełnoprawny system analityczny. Intuitive rozwija moduł Case Insights, który bierze dane z robota, ruchy narzędzi i obraz z kamer, a następnie przepuszcza je przez algorytmy AI, żeby stworzyć ocenę tego, jak chirurg wykonał zabieg. Celem jest nie tylko poprawa techniki operatora, ale w dłuższym terminie także lepsze wyniki leczenia.
Do tego dochodzi Intuitive Hub: platforma, która automatycznie nagrywa, kataloguje i udostępnia wideo z operacji. Szpital nie musi już kombinować, jak zgrać nagranie z sali operacyjnej, tylko dostaje gotowy system do zapisu, przeglądania i dzielenia się materiałem między lekarzami. W praktyce oznacza to, iż każda kolejna operacja staje się jednocześnie lekcją wideo dla innych, a dla Intuitive kolejnym zbiorem danych do trenowania algorytmów.
To wszystko zbiega się z szerszym trendem: AI coraz lepiej radzi sobie z analizą nagrań chirurgicznych. Badania pokazują, iż algorytmy komputerowego rozpoznawania obrazu potrafią wyciągać z wideo informacje o technice operacyjnej i jakości ruchów, których nie da się w praktyce ocenić „na oko” w skali tysięcy zabiegów. Intuitive wchodzi dokładnie w tę niszę. Ma zarówno sprzęt w sali operacyjnej, jak i dostęp do danych, na których można budować takie systemy.
Dlaczego to ważne z punktu widzenia „firmy, która może zmienić świat”? Bo największym problemem chirurgii nie jest brak technologii, tylko nierówność umiejętności. Kilku wybitnych operatorów robi cuda, reszta próbuje ich dogonić. jeżeli masz platformę, która rejestruje miliony zabiegów, a potem przy pomocy AI pokazuje chirurgowi: „tu za bardzo szarpiesz tkankę, tu za długo szukasz struktury, tu inni radzą sobie lepiej”, to te różnice można zacząć realnie domykać.
Z czasem może to wyglądać tak: młody chirurg nie uczy się tylko od jednego mentora w swoim szpitalu, ale od statystycznej wiedzy z tysięcy operacji innych lekarzy. Robot staje się nie tylko narzędziem, ale również systemem feedbacku i nauczania. Czymś w rodzaju osobistego coacha chirurgicznego.
Jednocześnie trzeba trzymać emocje na wodzy. Mimo medialnych nagłówków o „operacjach wykonywanych przez AI”, obecne systemy Intuitive są wciąż klasyczną teleoperacją: człowiek steruje, robot wykonuje, AI analizuje głównie po fakcie albo w formie podpowiedzi. Pełna autonomia robota w ludzkiej chirurgii to temat raczej na kolejną dekadę, z ogromną ilością regulacji po drodze. Do tego dochodzą kwestie prywatności danych, standardów bezpieczeństwa i zwykłego oporu środowiska medycznego przed nadmierną „algorytmizacją” zawodu. Jednak nie zmienia to faktu, iż wszyscy widzą, jaki jest kierunek zmierza świat i jestem przekonany, iż prędzej czy później autonomiczne roboty będą w stanie wykonywać operacje, a Intuitive Surgical ma szansę być jedną z pierwszy firm, która na tym zarobi. Ponieważ Intuitive ma coś, czego wiele innych spółek może jej tylko zazdrościć: ogromną bazę zainstalowanych systemów, rosnącą liczbę zabiegów i coraz mocniej doklejaną do tego warstwę systemu i danych.
Tempus AI i finał: przyszłość, która wreszcie się nie oddala
Lecimy dalej. Tempus AI, czyli system operacyjny dla medycyny precyzyjnej. Jeśli Recursion próbuje zrozumieć biologię na poziomie komórki, a Monte Rosa projektuje cząsteczki, które potrafią usuwać białka z organizmu, to Tempus AI wchodzi z zupełnie innej strony: bierze realne dane z prawdziwych pacjentów i próbuje sprawić, żeby leczenie raka nie było już sztuką, tylko precyzyjną inżynierią.

Tempus robi coś pozornie prostego, a w praktyce koszmarnie trudnego. Zbiera dane kliniczne, molekularne, genomowe, laboratoryjne, obrazowe, historyczne. Wszystko, co da się wyciągnąć o pacjencie i pakuje to do jednego systemu. Tyle iż nie chodzi o zwykłą bazę danych. Tempus buduje coś, co można nazwać medycznym systemem operacyjnym, który ma jedno zadanie: pomóc lekarzom wybrać najlepszą terapię dla konkretnej osoby, a nie dla przeciętnego pacjenta z podręcznikowego modelu.
To szczególnie ważne w onkologii. Rak nie jest jedną chorobą. choćby dwa guzy w tej samej lokalizacji potrafią mieć zupełnie inne mutacje, inną dynamikę wzrostu, inne mechanizmy oporności. Dlatego standardowe podejście: „pacjenci z takim rakiem dostają taki schemat” często po prostu nie działa tak dobrze, jak by mogło. Tempus próbuje to zmienić, łącząc genetykę nowotworu, historię leczenia i realne wyniki kliniczne tysięcy pacjentów w jedną mapę, która wskazuje najbardziej obiecujące opcje terapeutyczne.
Siła Tempusa tkwi nie tylko w technologii, ale również w skali danych. Firma współpracuje z setkami szpitali i ośrodków onkologicznych, dzięki czemu nie musi polegać na modelach przewidywania „z książki”. Bazuje na czymś znacznie cenniejszym: realnych efektach leczenia pacjentów, którzy mieli te same mutacje, podobne guzy, podobne odpowiedzi na wcześniejsze terapie. To daje lekarzom coś, czego wcześniej brakowało, szerszy kontekst kliniczny, w którym można podejmować decyzje.
Tempus wypracował niezwykle istotny element przewagi: potrafi zestawiać dane z diagnostyki nowotworowej (np. sekwencjonowania DNA guza) z bieżącymi wynikami leczenia. To nie są statyczne raporty, tylko dynamiczna baza, która rośnie z każdą nową próbą, każdym wynikiem biopsji, każdym kolejnym pacjentem. Dzięki temu system może podpowiadać, które terapie mają największą szansę zadziałać, a które wcześniej zawodziły u podobnych pacjentów.
Brzmi jak oczywista przyszłość medycyny? Tak, ale to dopiero początek. Tempus rozwija też narzędzia, które mają wspierać projektowanie badań klinicznych. jeżeli potrafisz dokładnie określić, jacy pacjenci zareagują na daną terapię, możesz znacznie szybciej rekrutować, zmniejszyć koszty i skuteczniej dowieść skuteczności leku. W praktyce to właśnie takie firmy będą w kolejnych latach najważniejsze dla rozwoju całego sektora biotech, bo bez danych wszystkie nowe terapie stoją w miejscu.
Co ważne, Tempus nie jest klasycznym biotechem, który bazuje na pojedynczym leku. To firma z DNA technologicznym, która buduje infrastrukturę, na której inni mogą odkrywać i leczyć. I to jest największa przewaga: jeżeli tworzysz system, który potrafi w czasie rzeczywistym „rozumieć” pacjentów lepiej niż standardowa praktyka kliniczna, to tworzysz narzędzie, które może zmienić sposób, w jaki działa cała onkologia.

Czy Tempus sam odkryje przełomowe terapie? Być może. Ale choćby jeżeli nie, to może stać się firmą dzięki której będą powstawały kolejne przełomy. A w świecie medycyny precyzyjnej czasem ważniejsze od pojedynczego leku jest to, kto trzyma w ręku dane, które decydują, dla kogo ten lek naprawdę działa.
Przychody spółki dynamicznie rosną, przed ostatnie 3 lata w tempie ponad 55% średniorocznie. Przepływy operacyjna cały czas są ujemne, ale niektóre prognozy przewidują, iż firma zacznie generować gotówkę w 2027 roku. Tymczasem bilans wskazuje na to, iż obecnych zasobów pieniężnych powinno jej bez większych problemów wystarczać na ten czas.

Biotechnologia zawsze była obietnicą przyszłości. Problem w tym, iż ta przyszłość ciągle przesuwała się o kolejny rok, kolejną dekadę. Dziś wreszcie jesteśmy w momencie, w którym technologia zaczyna doganiać ambicje. Automatyzacja laboratoriów, AI analizujące dane komórkowe, platformy do personalizacji terapii, narzędzia umożliwiające fizyczne usuwanie „niedotykalnych” białek. To wszystko przestało być science-fiction. To dopiero prototypy, wczesne fazy badań, testy i długie procesy kliniczne, ale kierunek jest bardzo wyraźny.
Recursion, Monte Rosa, Intuitive Surgical i Tempus działają na zupełnie różnych frontach, ale łączy je jedno: każda z tych firm próbuje rozwiązać fundamentalne problemy medycyny, które latami blokowały postęp. Jedni chcą przyspieszyć odkrywanie leków, inni dotrzeć do celów biologicznych wcześniej uważanych za niemożliwe, kolejni tworzą systemy uczące się z setek tysięcy operacji, a jeszcze inni pomagają lekarzom dobierać terapię dla konkretnego pacjenta zamiast dla „średniej z podręcznika”.
Czy wszystkim się uda? Oczywiście, iż nie. W biotechnologii nigdy nie chodzi o pewność, ale chodzi o prawdopodobieństwo i potencjał. jeżeli spojrzymy na to, gdzie dziś rodzą się największe przełomy, to właśnie tam: w danych, automatyzacji i personalizacji. Kolejna dekada będzie należała do firm, które potrafią połączyć biologię i technologię w spójny system. A te cztery spółki są dziś jednymi z najciekawszych przykładów tej rewolucji.
To nie są sektory dające szybkie odpowiedzi. To miejsce, w którym zyski przychodzą późno, ryzyko jest ogromne, a porażki są normą, nie wyjątkiem.
Ale to także sektory, w którym każdy prawdziwy przełom może zmienić życie milionów ludzi i właśnie dlatego warto się mu przyglądać. Nie z nadzieją na szybki zysk, ale z rozumieniem, iż to tutaj budują się fundamenty przyszłości medycyny.
To zakłady o to, iż technologia, dane i odwaga będą silniejsze niż ograniczenia starej medycyny. Czy każda z nich wygra? Pewnie nie. Ale w biotechnologii nie trzeba mieć racji pięć razy z rzędu. Wystarczy raz i to wystarczy, żeby zmienić cały rynek.
Zyskaj podwójnie z Saxo!
Załóż konto w Saxo Banku z tego linku https://bit.ly/saxo-dna-bonus i odbierz:
– 250 euro bonusu na start
– najnowsze wydanie Stockscan – zupełnie za darmo!
Do zarobienia,
Piotr Cymcyk

2 godzin temu





