W Polsce obowiązuje podatek od nieruchomości, który jest liczony od metra, czyli na podstawie powierzchni (w tym roku stawka maksymalna wzrosła do 1,12 zł/m2). Zatem tyle samo płaci właściciel nowego apartamentu w centrum Warszawy i właściciel mieszkania w PRL-owskim bloku na peryferiach miasteczka (oczywiście, jeżeli mają ten sam metraż).
Podatek katastralny miałby być zależny od realnej wartości nieruchomości. Brane byłyby wtedy pod uwagę takie czynniki jak np. lokalizacja. Byłoby więc teoretycznie bardziej sprawiedliwie, ale przez to jedni by więc na tym mogli zyskać (właściciele mieszkań i domów w mniej atrakcyjnej okolicy), a inni mieliby do zapłacenia fiskusowi ogromne kwoty.
"Przy stosowanej w bogatych krajach stawce podatku katastralnego 1 proc. właściciel mieszkania musiałby w rok zapłacić 6 tys. zł (np. 500 zł miesięcznie), a właściciel domu 10 tys. zł (ponad 800 zł miesięcznie). choćby przy znaczącej obniżce stawki podatku katastralnego – np. 0,25 proc. zamiast 1 proc. to wciąż kwoty znacznie wyższe niż obecne 56 zł i 124,40 zł z tytułu podatku od nieruchomości" – wyliczył portal infor.pl.
Wprowadzenie takiego podatku w zeszłym roku zalecił Międzynarodowy Fundusz Walutowy (instytucja finansowa z siedzibą w Waszyngtonie), a w tym Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju. Polska należy i do MFW i do OECD.
Podatek katastralny w Polsce? Takie mogłyby być jego konsekwencje
Jakie nowy podatek miałby zalety? Ekspert ds. rynku nieruchomości Jan Dziekoński w rozmowie z portalem BiznesINFO zauważył, iż wpłynąłby na właścicieli np. wakacyjnych domów czy mieszkań inwestycyjnych, w których nikt nie mieszka przez większość czasu. Mieliby motywację (finansową), by je wynajmować, więc wzrosłaby podaż.
– Takie nieruchomości mogłyby trochę stracić na atrakcyjności. Polacy przestaliby kupować nieruchomości, z których korzystają tylko przez dwa tygodnie w roku, a potem stoją puste. W takim przypadku będzie rosła motywacja do tego, żeby wynająć je choć na pewien czas, żeby przynajmniej koszty podatku się zwróciły – przyznał ekspert.
Niestety niesie to też za sobą pewne zagrożenia. Także dla tych, którzy już żyją w wynajętym mieszkaniu. Koszty opłacenia nowego podatku mogłyby być przerzucone na najemcę. Zatem ogólne ceny wynajmu mogłyby wzrosnąć.
– Tutaj należy brać pod uwagę także ich możliwości cenowe. Budżet najemców też nie jest gumy, więc gdyby to był wzrost rzędu 50-100 zł miesięcznie, to jeszcze byłoby akceptowalne, natomiast wzrosty rzędu 500 zł miesięcznie, czyli 6 tys. złotych rocznie mogłyby już nie być akceptowane przez najemców – dodał.
Podatek katastralny zakłada też stałą aktualizację wartości nieruchomości. To również ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony wycena po latach mogłaby odbiegać od rzeczywistości, więc logiczne jest, iż trzeba nanieść poprawkę. Z drugiej strony, nagle moglibyśmy mieć do zapłaty więcej podatku, bo miasto wybuduje obok nas drogę.
– Istnieje także kwestia wzrostu wartości nieruchomości, zależnego m.in. od inwestycji samorządowych w infrastrukturę. Co w sytuacji, kiedy wartość nieruchomości wzrośnie, np. gdy gmina wybuduje obok niej drogę? Co ile czasu wysokość podatku powinna być aktualizowana? Pytań w takiej sytuacji jest wiele – przyznała Katarzyna Kuniewicz, Dyrektorka badań rynku Otodom.
Wyzwań, które stałyby przed rządem, jest masa. Przede wszystkim musiałby zapewnić takie mechanizmy, które chroniłyby mniej zamożne osoby przed podwyżkami. Musiałaby się też zmienić mentalność, która np. zakłada traktowanie mieszkania czy domu jako majątku rodzinnego, co "utrudnia określenie ich wartości", jak stwierdziła ekspertka. Większość osób musiałby korzystać z pomocy rzeczoznawców przy wycenie.
Do tego dochodzą też kwestie techniczne, jak np. opracowanie systemu z ogólnodostępnymi danymi dotyczącymi wartości konkretnych nieruchomości. To jest praca na lata, a także wielkie ryzyko polityczne, które mało kto będzie chciał się podjąć. W większości państw OECD już to działa, ale niekoniecznie przyjęłoby to się też w Polsce.