Ostatnie dane z amerykańskiej gospodarki nie okazały się kataklizmem, którego wielu uczestników rynku obawiało się jeszcze kilka tygodni temu. Jednocześnie są one bardzo dalekie od optymistycznego scenariusza miękkiego lądowania. To dane pośrednie, nie na tyle złe, by wywołać panikę, ale wystarczająco słabe, by podważyć przekonanie o trwałej sile amerykańskiej gospodarki.
Sprzedaż detaliczna w październiku praktycznie się zatrzymała, co potwierdza, iż amerykański konsument zaczyna zachowywać się coraz ostrożniej. Wydatki nie rosną, a to właśnie konsumpcja była dotąd głównym buforem chroniącym gospodarkę przed wyraźnym spowolnieniem. Równolegle widoczne jest istotne schłodzenie na rynku pracy. Październik przyniósł netto spadek zatrudnienia, a listopadowe odbicie było umiarkowane i niewystarczające, by zatrzymać wzrost stopy bezrobocia do 4,6 procent. To poziom, który jeszcze niedawno nie wpisywał się w dominującą narrację o odporności rynku pracy.
Największy problem nie dotyczy jednak samych liczb, ale narastających wątpliwości co do ich wiarygodności. Coraz częściej pojawiają się głosy, także ze strony przedstawicieli Rezerwy Federalnej, iż dane o zatrudnieniu mogą być zawyżane. Taki scenariusz byłby wyjątkowo niebezpieczny, ponieważ oznaczałby, iż bank centralny prowadzi politykę monetarną w oparciu nie tylko o niepełny zestaw informacji, ale również o dane, które nie oddają w pełni realnego obrazu amerykańskiego rynku pracy i całej gospodarki. Przeszacowane dane zwiększają ryzyko błędnych decyzji, a to bezpośrednio przekłada się na wyższą zmienność na rynkach finansowych.
W tym otoczeniu coraz wyraźniej widać, iż rynki chcą i potrzebują niższych stóp procentowych. Spowolnienie aktywności gospodarczej, słabszy rynek pracy oraz ryzyko oparcia decyzji Fed na wadliwych danych wzmacniają oczekiwania na łagodniejszą politykę monetarną. Podobne stanowisko zajmuje amerykańska administracja, która wywiera presję na Rezerwę Federalną, dążąc do znaczących obniżek stóp. Pojawia się jednak fundamentalne pytanie, czy rynki rzeczywiście ich potrzebują i czy Fed może sobie na nie pozwolić.
Z perspektywy spółek odpowiedź wydaje się jednoznaczna. Niższe stopy procentowe oznaczają tańszy kapitał, łatwiejszy dostęp do finansowania i mniejsze koszty obsługi zadłużenia. Największymi beneficjentami potencjalnych obniżek byłyby jednak największe spółki technologiczne oraz firmy z silną ekspozycją na sztuczną inteligencję. To one już dziś uprawiają swoisty sport olimpijski w konkurencji na to, kto poniesie wyższe nakłady inwestycyjne. Skala wydatków na centra danych, infrastrukturę obliczeniową i rozwój modeli AI rośnie w tempie, które jeszcze kilka lat temu wydawało się nieosiągalne.
Wzrost nakładów inwestycyjnych sam w sobie jest z natury zjawiskiem pozytywnym. Pokazuje, iż firmy chcą się rozwijać, wierzą w przyszły popyt i widzą potencjał do dalszego wzrostu. W taki sposób funkcjonuje współczesna gospodarka światowa, oparta na reinwestowaniu kapitału i ciągłym zwiększaniu skali działalności. Należy jednak pamiętać, iż każda fala inwestycji tworzy nie tylko zwycięzców, ale również przegranych. Obok firm, które zdominują rynek sztucznej inteligencji, istnieje szeroka grupa przedsiębiorstw, dla których ogromne nakłady i koszty związane z tym wyścigiem staną się barierą nie do pokonania i w dłuższym horyzoncie mogą okazać się zabójcze.
Całościowy obraz pozostaje więc niejednoznaczny. Gospodarka wyraźnie zwalnia, rynek pracy traci impet, a wiarygodność danych zaczyna odgrywać kluczową rolę w kształtowaniu oczekiwań. Jednocześnie presja na obniżki stóp procentowych rośnie, choć inflacja wciąż nie została definitywnie pokonana. To właśnie ta sprzeczność będzie w najbliższych kwartałach jednym z głównych źródeł niepewności i zmienności na globalnych rynkach finansowych.
Na godzinę 16:30 indeks WIG20 traci ponad 1%, a szeroki WIG cofa się o 0,9%. Na minusach handlowane są również amerykańskie indeksy. S&P 500 spada o blisko 0,5%, natomiast Nasdaq traci około 0,3%.
Źródło: XTB / Mikołaj Sobierajski

8 godzin temu






