"To schyłek węgla". Los najlepszej polskiej kopalni zawisł na włosku

1 tydzień temu
Zdjęcie: Wydarzenia 24


Jeden z największych autorytetów górniczych nazywa ją "perłą w koronie polskiego przemysłu". Wszyscy podkreślają jej efektywność i potencjał. Mowa o kopalni węgla kamiennego LW Bogdanka na Lubelszczyźnie, która - choć odniosła sukces – walczy o jak najdłuższe przetrwanie wobec nieuchronnego końca epoki węgla w Polsce i w Europie. Walka toczy się również o to, by mieszkańcy terenów Lubelskiego Zagłębia Węglowego i Bogdanki - która istnieje od 43 lat – mogli znaleźć dla siebie nową ekonomiczną rzeczywistość i nową, nie związaną z węglem tożsamość.


Węgiel kamienny w Polsce to nie tylko Górny Śląsk, chociaż takie może być pierwsze skojarzenie. We wschodniej Polsce też wydobywane jest "czarne złoto". Lubelskie Zagłębie Węglowe pod względem geologicznym jest przedłużeniem wielkiego Lwowsko-Wołyńskiego Zagłębia Węglowego. To właśnie na terenie LZW zlokalizowana jest kopalnia Bogdanka - najbardziej dochodowa kopalnia węgla kamiennego w Polsce. Jej budowę rozpoczęto w 1975 r., a 30 listopada 1982 roku uruchomiona została pierwsza ściana wydobywcza.
Ponad cztery dekady później, 8 kwietnia, w Lublinie w samo południe odbędzie się protest górników z Bogdanki. Zwołały go cztery związki zawodowe działające w kopalni pod hasłem "Stop likwidacji Bogdanki i degradacji regionu". Weźmie w nim udział kilka tysięcy osób.Reklama


Protest ten jest kulminacją niepokojów wśród związkowców, pracowników kopalni, mieszkańców miejscowości położonych na terenie Lubelskiego Zagłębia Węglowego i lokalnych władz. Niepokoje te mają swoje źródło w strategii głównego akcjonariusza Bogdanki, państwowej energetycznej spółki Enea, która w listopadzie ubiegłego roku przedstawiła nową strategię. Wynika z niej jedno: Enea, która dziś jest głównym odbiorcą węgla z Bogdanki (zasila on należące do firmy bloki w Kozienicach i Połańcu), będzie tego węgla potrzebować coraz mniej. Zużycie "czarnego złota" w grupie ma spaść do 2,3 mln ton w 2035 r. z 8,5 mln ton zakładanych na 2024 r. Same bloki węglowe mają zaś być wygaszane i "zazieleniane" w drodze rozwoju technologii niskoemisyjnych. Ten zielony zwrot państwowej spółki energetycznej wpisuje się w szeroki nurt odchodzenia od paliw kopalnych w krajach Unii Europejskiej. Z tym nurtem płynie również Polska, choć powoli, jako iż węgiel wciąż stanowi istotną część naszego miksu energetycznego. Według umowy społecznej podpisanej w 2021 r. przez rząd PiS z górnikami ostatnia kopalnia węgla kamiennego w Polsce ma zostać zamknięta w 2049 roku.


Minister: Nie zamykamy Bogdanki. Górnicy sceptyczni co do intencji rządu


Eskalacja emocji społecznych i protest głodowy związkowców z Bogdanki w styczniu zmobilizowały stronę rządową do zajęcia stanowiska. Pod koniec marca do Łęcznej zjechali reprezentanci resortów istotnych dla podejmowania decyzji dotyczących Bogdanki, posłowie, samorządowcy, związkowcy oraz członkowie zarządów Enei i LW Bogdanka. Minister przemysłu Marzena Czarnecka po spotkaniu stron przekazała, iż "po raz kolejny zostało ustalone", iż Bogdanka nie będzie likwidowana. Takie zapowiedzi powinny górników ucieszyć, ale oni widzą to inaczej.


- Wypowiedzi strony rządowej na spotkaniu 27 marca odbieram jako arogancję i lekceważenie, a także kontynuację polityki unikania wiążących uzgodnień w sprawie przyszłości Bogdanki - mówi Interii Biznes Jarosław Niemiec, szef Związku Zawodowego "Przeróbka" w LW Bogdanka. To właśnie on jako pierwszy rozpoczął w styczniu protest głodowy, upominając się o sprawiedliwą transformację społeczną dla Bogdanki.
- jeżeli kopalnia nie będzie zamykana, jeżeli wszystko jest w porządku, to czemu przedstawiciele strony rządowej nie podpisali warunków wstępnych paktu na rzecz sprawiedliwej transformacji, które im przedstawiliśmy? Tym bardziej, iż w tym dokumencie nie wspominamy o pieniądzach; mówimy o sposobie działania, który wynika wprost z zasad sprawiedliwej transformacji. To unieważnianie problemów, które zgłaszamy - rząd twierdzi, iż problemów nie ma, więc nie ma tematu. Zaczyna to wyglądać na "śmieciową transformację" - niczego nie podpisujemy, nie deklarujemy żadnych pieniędzy, jeżeli się uda je znaleźć, to będzie dobrze, a jeżeli nie, to nikt nam nic nie zrobi.
Dokument, o którym mówi Jarosław Niemiec, to oddolna inicjatywa górników. Nakreślili w nim oni zasady, według których - ich zdaniem - powinno przebiegać odchodzenie od węgla w LZW. Oprócz ochrony interesów pracowniczych, na plan pierwszy w dokumencie wysuwa się postulat, aby Bogdanka do czasu wdrażania planu sprawiedliwej transformacji była objęta gwarancjami państwowymi utrzymania wydobycia i sprzedaży na tym samym poziomie. "W związku z tym Skarb Państwa przejmie większościowy udział LW "Bogdanka" S.A." - czytamy w dokumencie. Taki scenariusz kreślą oni w przypadku niemożności zapewnienia przez rząd "uczciwej konkurencji" na rynku węgla w Polsce.


Rząd dotuje nieefektywne śląskie kopalnie. "Nieuczciwe w stosunku do Bogdanki"


Związkowcy z Bogdanki mają do rządzących żal o to, iż dotują oni nieefektywne kopalnie górnośląskie, dzięki czemu są one w stanie sprzedać dowolny wolumen węgla. Państwowa "kroplówka" dla Polskiej Grupy Górniczej oficjalnie nazywa się "dopłatą do redukcji zdolności produkcyjnych". - Domagając się zapewnienia uczciwej konkurencji na rynku węgla, chcemy nie tylko zapobiec sprowadzaniu taniego węgla z zagranicy, ale też stosowania dumpingu cenowego wobec węgla śląskiego. Śląskie kopalnie muszą w tej chwili sprzedawać cokolwiek za dowolną cenę, bo do węgla ze Śląska są dopłaty - tłumaczy Jarosław Niemiec.
Łukasz Prokopiuk, analityk DM BOŚ, proponuje spojrzenie na kwestię dotacji w szerszej perspektywie. - Dotowanie wydobycia węgla w kopalniach PGG przez rząd powoduje, iż ceny węgla są w Polsce zaniżone, ale trzeba pamiętać, iż ma to na celu zaniżenie cen energii elektrycznej. W Polsce te ceny są najwyższe w Europie (mimo dotowania wydobycia), właśnie z uwagi na wysoki udział węgla w miksie. Gdyby rząd zaprzestał dotowania PGG, ceny byłyby znacznie wyższe. Prawdopodobnie doprowadziłoby to do zaprzestania produkcji węgla przez PGG, a to z kolei wiązałoby się z zapaścią systemu wytwarzania - wskazuje.


- To, co się dzieje na rynku, na pewno jest nieuczciwe w stosunku do Bogdanki. Nie ma jednak łatwego rozwiązania co do urynkowienia cen węgla. Nie ma łatwych decyzji, które byłyby dobre dla wszystkich - podsumowuje analityk.
- Subwencjonowanie wydobycia węgla jest chorobą, co do której miałem nadzieję, iż skończyliśmy z nią w 1992 r., za Balcerowicza, kiedy wydawało się, iż rząd raz na zawsze wycofał się z dotowania węgla - mówi tymczasem Interii Biznes dr Jerzy Markowski, były wiceminister przemysłu i handlu i wiceminister gospodarki, a także dyrektor i budowniczy kopalni węgla kamiennego Budryk. - To, z czym mamy dziś do czynienia, jest wynikiem totalnej niekompetencji osób, które ustanowiły prawo pozwalające angażować środki publiczne w cel zamierzony, jakim jest zmniejszenie zdolności wydobywczych kopalni, które przekształciło się zresztą w zmniejszanie wydobycia. Bogdanka słusznie eksponuje te środki jako niesprawiedliwe - podobny pogląd na prywatna kopalnia PG Silesia. Pochodzą one z niefortunnego dokumentu, jakim jest umowa społeczna zawarta w 2021 r. przez związki górnicze i ówczesnego wicepremiera i ministra aktywów państwowych Jacka Sasina.
W umowie tej, jak zaznacza nasz rozmówca, zawarto trzy podstawowe cele. - Pierwszym było wskazanie okresu funkcjonowania poszczególnych kopalń, harmonogram ten został jednak sporządzony chaotycznie i bez odniesienia do racji ekonomicznych, a życie pokazało, iż kopalnie i tak likwidowane są wcześniej, niż wynika to z harmonogramu. Drugim było tworzenie nowoczesnych technologii wykorzystania węgla - prawdopodobnie zapis ten znalazł się tam po to, żeby pokazać, iż miał to być mądry dokument; niestety, nie jest on mądry i nigdy nie będzie. Trzeci cel umowy to wspomniana zgoda na wydatkowanie środków publicznych na zmniejszanie wielkości wydobywczej kopalni. Tymczasem kopalnie wykorzystują dziś te środki po prostu niezgodnie z przeznaczeniem.
- Co do subwencjonowania kierowanego do śląskich kopalni, to związkowcy z Bogdanki mają rację, mówiąc, iż są poszkodowani, bo ich produkt jest stawiany na rynku w sytuacji beznadziejnej - podkreśla dr Jerzy Markowski. - Warto dodać, iż także Jastrzębska Spółka Węglowa - producent węgla koksowego - nie została objęta umową społeczną. W polskim górnictwie jest tak, iż jeżeli ktoś odnosi sukces, to staje się ofiarą. Mieć taki sukces jak Bogdanka, jak Budryk czy jeszcze kilka innych kopalń w Polsce - to zasługa, a nie powód, żeby traktować te podmioty w sposób, który wprowadza dyskomfort ekonomiczny w ich funkcjonowanie.
- Niestety, to wynika właśnie z tego, iż ktoś wymyślił środki publiczne na likwidację górnictwa, ale nie potrafi opanować ich dystrybucji - podsumowuje ekspert. - Do tego dochodzi jeszcze jedna kwestia: środki publiczne z budżetu nie trafiają do Spółki Restrukturyzacji Kopalń, która dotychczas zajmowała się likwidacją kopalń, ale do samych kopalń. Tymczasem kopalnia albo jest, albo jej nie ma - nie da się zlikwidować zakładu częściowo. Jak zlikwidujemy jeden szyb, do którędy będziemy przemieszczać urobek? Jak zlikwidujemy zakład przeróbczy, to gdzie będziemy wzbogacać węgiel? To efekty decyzji osób totalnie nie rozumiejących górnictwa. W Polsce nie ma choćby wiceministra odpowiedzialnego za górnictwo, które jest największe w Europie.
Jarosław Niemiec z "Przeróbki" stwierdza natomiast: - Zaczynam nabierać przekonania, iż to wszystko zmierza do tego, by doprowadzić Bogdankę do stanu likwidacji, by sprzedawała ona węgiel poniżej kosztów produkcji. Wtedy państwo dopłaci do Bogdanki, a Enea będzie miała tańszy węgiel i środki na inwestycje. Taki sposób działania w poważnych spółkach energetycznych to jednak "januszyzm biznesowy".


Były wiceminister gospodarki: Bogdanka jedynym stabilnym gwarantem bezpieczeństwa energetycznego Polski


Wiceminister aktywów państwowych Robert Kropiwnicki po rozmowach z górnikami w Łęcznej zapewniał tymczasem, iż "dzisiaj nie ma żadnych pomysłów na zamykanie Lubelskiego Węgla, a funkcjonowanie kopalni w perspektywie 10-15 lat jest absolutnie bezpieczne. Dr Markowski uważa, iż w przypadku Bogdanki należy celować w o wiele dłuższą perspektywę.


- LWZ, a przede wszystkim Bogdanka, jest jedynym stabilnym gwarantem bezpieczeństwa energetycznego kraju przez kolejne 30-40 lat - mówi. - W sytuacji, kiedy ubywa węgla brunatnego - a to właśnie się dzieje - to pozostaje nam węgiel kamienny. Natomiast wobec tego, iż węgiel na Śląsku wydobywany jest w warunkach nieefektywnych, to pozostaje nam kopalnia Bogdanka. Nie można tam jednak administracyjnie zmniejszać wielkości wydobycia - to duża kopalnia o olbrzymich kosztach stałych i z liczną załogą. To kopalnia, która - aby się utrzymać, a przynajmniej wychodzić na zero - musi mieć duży wolumen wydobycia. Cztery lata temu Bogdanka fedrowała 9 mln ton, dwa lata temu wydobycie spadło do 7 mln ton, dziś słyszę o 5 mln ton, a docelowo o mniej niż 3 mln ton - i myślę sobie, iż to jest świadome pogrążanie Bogdanki w coraz trudniejszej sytuacji ekonomicznej. Doprowadzi to do jej upadku, bo inaczej być nie może w tej sytuacji, jako iż jest to spółka giełdowa.
- Powiem coś, co przez niektórych może być uznane za herezję: Dziś należałoby albo przywrócić własność wszystkich akcji Bogdanki Skarbowi Państwa, albo zrobić ją kopalnią stricte prywatną - dodaje (przy okazji warto odnotować, iż wiceminister Kropiwnicki po spotkaniu z górnikami powiedział, iż umiejscowienie Bogdanki w koncernie Enea jest bardzo dobrym rozwiązaniem, co wyklucza scenariusz przejęcia kopalni przez państwo). - Gdybym ja nią kierował, to kopalnia ta z pewnością dałaby sobie radę przez jakieś 15 lat, bo ma zasoby, ludzi i rynek, którego nie ma żadna kopalnia w Polsce. Nie ma przesłanek, żeby nie wydobywała ona po 7-8 mln ton węgla rocznie. Niestety, nikt z rządzących nie pyta, co robić, osób znających się na górnictwie. Zamiast tego obowiązuje kryterium niekompetencji. W efekcie perła w koronie polskiego przemysłu, jaką jest Bogdanka - która od początku istnienia (jak Budryk) mogła się pochwalić najwyższą wydajnością - dziś nie daje sobie rady. A ponieważ tam środowisko jest zupełnie inne niż na Śląsku, na skutek obecnej sytuacji rząd i premier będą cierpieć kłopoty społeczne i polityczne.


Kłopoty społeczne pukają do drzwi. Bogdanka to miejsca pracy i niemałe wpływy z podatków


Kłopoty społeczne pukają już do drzwi. Wspomniany przemarsz związkowców z Bogdanki przez Lublin zablokuje najważniejsze arterie miasta. - Będzie to około kilometrowy przemarsz Krakowskim Przedmieściem do Urzędu Wojewódzkiego przy ul. Spokojnej, gdzie będą miały miejsce wystąpienia i odczytana zostanie petycja - mówi nam Jarosław Niemiec. Petycja, adresowana do premiera Donalda Tuska, złożona zostanie na ręce wojewody lubelskiego, który - jak zapewnia Interię Biznes rzeczniczka Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego Dorota Grabowska - "aktywnie uczestniczy w rozmowach strony społecznej ze stroną rządową". Dodaje, iż to właśnie za pośrednictwem wojewody jeszcze w lutym zorganizowane zostało spotkanie ze związkowcami w Ministerstwie Aktywów Państwowych, z udziałem przedstawicieli Ministerstwa Klimatu i Środowiska oraz Ministerstwa Przemysłu. - Także 27 marca odbyło się spotkanie związkowców z wojewodą, który zapewnił wówczas, iż likwidacji kopalni nie będzie.


Rzeczniczka LUW deklaruje również, iż władze wojewódzkie pozostają w stałym kontakcie z zarządami Lubelskiego Węgla Bogdanka i Enei. Gra idzie o niebagatelną stawkę, ponieważ Bogdanka to także lokalnie jeden z największych pracodawców. W styczniowej rozmowie z Interią Biznes burmistrz Łęcznej Leszek Włodarski wskazywał, iż oddziaływanie Bogdanki ma wymiar regionalny i wpływa na miasta takie, jak Lublin czy Chełm. - To jest bardzo dobry pracodawca, jeżeli chodzi o wynagrodzenia - uposażenia pracowników wracają do kas samorządów w postaci podatków - podkreślał. Zamknięcie takiego zakładu - choćby jeżeli faktycznie dojdzie do tego najwcześniej za kilkanaście lat (a ostatecznie dojść musi, bo nic nie wskazuje na to, by Europa, a za nią Polska, miały wrócić do paliw kopalnych) - to poważna wyrwa w budżecie województwa.
Ale zniknięcie Bogdanki to też wyrwa w tkance społecznej regionu, który po transformacji energetycznej - jakkolwiek sprawiedliwa by ona nie była - trzeba stworzyć na nowo. Nie jest to proste, bo - jak tłumaczy nam dr Łukasz Trembaczowski, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach - społeczność górniczą wyróżnia kilka cech. Niektóre z tych cech Bogdanka posiada w sposób, który czyni z niej wręcz modelowy przykład górniczego mikroświata.


Górniczy mikrokosmos. Ekspert: Zniknięcie kopalni powoduje powstanie próżni


- Pierwsza to przestrzenna izolacja - tu Łęczna stanowi dobry przykład. Miasto powstało wokół kopalni, funkcjonuje poza pobliskim Lublinem, jest niejako oddzielnym bytem. Pod tym względem Śląsk jest czasem mniej typowy - zauważa dr Trembaczowski. - Kolejna cecha to fakt, iż w takiej społeczności kopalnia staje się dominującym przemysłem. Łęczna też jest tutaj typowym przykładem - Bogdanka to jedyny duży zakład przemysłowy w mieście, a rozrost demograficzny Łęcznej wiąże się z powstaniem kopalni. Zamknięcie takiego zakładu oznacza zniknięcie całego górniczego świata. W miejscowości, która była wokół niego skoncentrowana, nagle w środku zieje próżnia. Zanikają też funkcje, które kopalnia podtrzymywała: kulturowe, związane ze sponsorowaniem klubów sportowych czy podtrzymywaniem infrastruktury.


- Trzeci wymiar to pewna specyfika pracy górniczej. Mówimy często o etosie pracy górnika: on bierze się stąd, iż ludzie pod ziemią są na siebie mocno "skazani" i wspólnie stawiają czoła ryzyku. To prowadzi do wytworzenia silnego poczucia "my". Do tego górnictwo to zawód wpisujący się w stereotypowe rozumienie męskości. Czwarta cecha to homogeniczność zawodowa i jej konsekwencje: społeczność górnicza ma pewne rzeczy zapewnione, a jej członkowie stają się nawzajem dla siebie jedynymi punktami odniesienia, orientując się na te same zasady (konserwatywne). Piąta cecha to rodzina oparta na bardziej tradycyjnym podziale ról zawodowych; na Śląsku zmieniło się to na przestrzeni lat tylko do pewnego stopnia - nie zdziwiłoby mnie to, gdyby w okolicach Łęcznej było podobnie, bo ten region ciąży ku tradycyjnym wartościom. Wreszcie ostatnia cecha to wspólnota spędzania czasu odmierzanego stabilnym rytmem życia, obejmującym i czas w pracy, i czas wolny.
Jak zauważa socjolog, kiedy kopalnia znika, te cechy zaczynają podlegać degradacji. - Homogeniczność zawodowa nagle staje się pewną trudnością. Ludzie, którzy orientują się wzajemnie na siebie, nagle znajdują się w tym samym punkcie i nie bardzo mają gdzie podpatrzeć inne wzorce. Także stosunki rodzinne często wywracają się "na lewą stronę" - mężczyźni, dla których ich zawód był źródłem tożsamości i wpisywał ich w wizerunek żywiciela rodziny, nagle tracą pracę, a żywicielkami rodzin stają się kobiety. Dla nich też ten okres jest trudny. Mężczyźni naturalnie mają kłopot w postaci utraty pracy - tu bardzo wiele zależy też od tego, czy potrafią tę pracę znaleźć. Dodatkowo w grę wchodzi tutaj czynnik wyobrażeń o "męskim" zawodzie. Kiedy pytałem członków społeczności górniczych na Śląsku, jaką ewentualnie pracę mogliby wykonywać, padały odpowiedzi w stylu żołnierz czy budowlaniec. jeżeli tego typu opcji nie ma - a poza Łęczną, w Lublinie, główni pracodawcy to uczelnie i urzędy - jest to dodatkowe wyzwanie. Wraz z zamknięciem kopalni rozpada się też wspólnota czasu. Ci, co znajdą nową pracę, muszą do niej dojeżdżać; ci, co zostają na miejscu, mają wolnego czasu aż nadto. Całość stosunków społecznych z czasem zanika.
- Górnicy w Polsce mają w miarę stabilną sytuację. Dopóki nic się nie dzieje, jest dobrze - ale kiedy zaczyna coś się dziać, zbiorowość gwałtownie i skutecznie się mobilizuje, próbując przeciwstawić się zagrożeniu dla kopalni. A kiedy już kopalnia zniknie, pojawia się resentyment do "obcych", "tych z zewnątrz", którzy przyszli i ją zamknęli. Widać to świetnie w niektórych miejscowościach na Śląsku i spodziewam się, iż w Łęcznej będzie podobnie - dodaje naukowiec.


Transformacja Bogdanki może być trudniejsza niż transformacja śląskich kopalni


Wszystko to, jak podkreśla, to jednak tylko jedna perspektywa - świata lokalnego. - Poza społecznością górniczą ta perspektywa jest inna. Według stanu na rok 2019, w podregionie lubelskim sektor górnictwo i wydobywanie odpowiadał za 1,8 proc. ogółu zatrudnionych (3,9 proc. razem z przemysłami okołogórniczymi). W ogólnym bilansie miejsc pracy nie jest więc to aż tak drastyczne wyzwanie, jak na Śląsku, gdzie jest bardzo dużo miejscowości górniczych, a górnictwo stanowi wiodący element gospodarki. Tymczasem na Lubelszczyźnie to jeden zakład pracy w skali województwa. Na poziomie samej miejscowości transformacja może być trudniejsza niż w wielu przypadkach na Śląsku, w skali regionu może być zgoła odwrotnie. Zlikwidowanie górnictwa w LWZ byłoby stratą dla regionu, ale nie jest to sektor konstytutywny dla tegoż regionu. Na Śląsku, gdzie jest duże natężenie kopalń, zamknięcie takiego sektora nie przejdzie niezauważone. Z drugiej strony - nasycenie przemysłem konurbacji śląskiej powoduje, iż wchłonięcie osób zwolnionych z jednej kopalni nie jest aż takim wyzwaniem. Zamknięcie takiej kopalni jak Bogdanka byłoby też wielkim wyzwaniem dla samej Łęcznej: duży odsetek mieszkańców znalazłby się w trudnej sytuacji finansowej, zaczęliby oni ograniczać wydatki na dobra i usługi, co z kolei spowodowałoby zniknięcie wielu lokalnych biznesów (efekt "kaskady").
- Czy taki region da się przekształcić? Każdy region ma swoje atuty, które trzeba rozwijać, jednak potrzeba na to środków, pomysłu i czasu - mówi dr Trembaczowski. - Mamy tu do czynienia z potrójnym wyzwaniem. Po pierwsze - co będą robić górnicy? W Polsce to akurat najmniejszy z problemów; programy osłonowe w skali kraju są w przypadku górnictwa hojniejsze niż w przypadku innych branż, przez co górnikom łatwiej jest przetrwać okres przejściowy. Drugie wyzwanie to znalezienie zajęcia dla dzieci górników: dla nich trzeba stworzyć nowe miejsca pracy, co wiąże się z koniecznością znalezienia nowej formuły gospodarczej dla podregionu. Trzecie wyzwanie - to zatrzymanie młodych ludzi "na miejscu", żeby - nawiązując do przypadku Bogdanki - nie chcieli uciekać z takiej Łęcznej do Lublina. Te wyzwania stanowią bieguny, na które trzeba się orientować, myśląc o kierunku, w którym należy podążać. Tymczasem w naszym kraju procesy likwidacyjne w górnictwie są prowadzone metodą "na zawał", co jest tradycją sięgającą co najmniej lat 90-tych - udajemy, iż nie ma problemu do momentu, w którym problemy spiętrzają się tak, iż w końcu trzeba się zmierzyć z rzeczywistością i wtedy następuje "zawał" czyli zamknięcie/likwidacja kopalni lub ruchu.


Ćwierć wieku to mało czasu. O przyszłości lubelskiego zagłębia trzeba zacząć myśleć już


Wypowiedź eksperta prowadzi do wniosku, iż konieczne jest podjęcie działań już teraz, bo - choćby jeżeli Bogdanka miałaby zostać zamknięta w 2049 roku - 24 lata to wcale nie tak dużo. Decydenci, według Jarosława Niemca, oddają tutaj pole do popisu górnikom. - Usłyszeliśmy, iż na kolejnym spotkaniu za dwa miesiące możemy złożyć nasze propozycje dotyczące przyszłości regionu - ale kompleksowe analizy ekonomiczne, potrzebne do odtworzenia miejsc pracy, kosztują; w jednej z fundacji spotkaliśmy się z kwotą 100 tys. zł - mówi przewodniczący "Przeróbki". - Związki zawodowe takich pieniędzy nie mają - zresztą, na to podobno są fundusze, więc dlaczego rząd z nich nie skorzysta? - pyta retorycznie.
O przyszłości regionu myśli też samorząd. - To nie jest tak, iż my nie podejmujemy żadnych działań; próbowaliśmy, jak regiony śląskie, uzyskać środki unijne na transformację, ale region lubelski został w tym rozdaniu pominięty. Mimo to myślimy o tworzeniu nowych miejsc pracy, o powstaniu specjalnej strefy ekonomicznej na terenie naszej gminy w perspektywie kadencji. Dlatego potrzebny jest nam czas - mówił Interii Biznes burmistrz Łęcznej Leszek Włodarski.


- W miejscowości, w której funkcjonuje kopalnia, powolny fazowy rozwój to też wyzwanie - zauważa dr Trembaczowski. - Dopóki ta kopalnia jest, nikt nie chce tam inwestować, bo potencjalni pracownicy dostaną lepsze warunki finansowe "na kopalni". Kiedy natomiast kopalnia już się zwinie, to przyciągnięcie inwestora też jest trudne, bo takie miejsce nie kojarzy się z niczym dobrym. Nie ma więc dobrego momentu na transformację. Związki zawodowe też dążą swoją drogą to podtrzymywania status quo, o co trudno je winić, bo po to są - więc robią swoje.
- Włodarzom gmin też jest wygodniej nie drążyć pewnych spraw - wychodzą z założenia, iż jeżeli nie ma planów zamknięcia kopalni za ich kadencji, a wpływy podatkowe się zgadzają, to oni nie będą się martwić; niech martwią się inni, później - dodaje naukowiec, podkreślając, iż nie nawiązuje w tym przypadku do lokalnych władz gmin leżących w obrębie LWZ. - W Polsce od czasów PRL planowanie sektorowe ma prymat nad planowaniem regionalnym, a tymczasem do skutecznej transformacji regionów górniczych potrzebna jest właśnie zmiana paradygmatu myślenia o planowaniu. Powstają już pierwsze próby np. przy okazji tworzenia terytorialnych planów sprawiedliwej transformacji - zaczynamy zdawać sobie sprawę, iż obszar sektorowy i regionalny się przenikają i w ten sposób trzeba o tym myśleć. Niestety, podregion lubelski nie został póki co objęty finansowaniem z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji.


"Era węgla się kończy". Koniec musi nadejść - ale musi być też przemyślany


Fundusz na rzecz Sprawiedliwej Transformacji to unijna pula środków stworzona po to, by zmitygować negatywne skutki odchodzenia od węgla w regionach górniczych. Łącznie fundusz ten opiera na 19,2 mld euro. Nasz kraj otrzyma z tego aż 3,85 mld EUR, a więc ponad 20 proc. Alokacja środków wygląda następująco: Górny Śląsk i Małopolska Zachodnia mają otrzymać 2,4 mld euro, Wielkopolska Wschodnia - 415 mln euro, subregion wałbrzyski - 370 mln euro, a województwo łódzkie - 369,5 mln euro. LZW na tej liście nie ma - aczkolwiek Według niedawnych zapowiedzi minister przemysłu Marzeny Czarneckiej na posiedzeniu Komisji do Spraw Energii, Klimatu i Aktywów Państwowych (6 marca), "polski rząd chce rozszerzyć zasięg Funduszu Sprawiedliwej Transformacji także o regiony, na których funkcjonuje Bogdanka".
Czas ucieka, bo - jak mówi Łukasz Prokopiuk z DM BOŚ - "era węgla się kończy, i w Polsce i w Europie". - Niestety, rynek musi się powoli przygotowywać na to, iż to jest koniec - i w tym celu należy dywersyfikować tego typu biznesy. Ze względu na relatywnie wysoki (jeszcze) udział węgla w naszym miksie energetycznym, węgiel wciąż będzie przez ileś lat stanowił dużą część tego miksu, a sytuacja na rynku tak gwałtownie nie ulegnie zmianie. Nie da się wyeliminować węgla w dwa, trzy czy choćby pięć lat. Ta stopniowa erozja będzie jednak powodować, iż cały sektor będzie pod coraz większą presją.
- W ostatecznym rachunku sektor węglowy nie ma przyszłości - dodaje. - To schyłek węgla. Wielka Brytania przeżywała ten schyłek już 40-50 lat temu, u nas następuje on dopiero teraz. Niestety, Bogdanka też nie ma przyszłości. Na ten rok zakładamy ujemne przepływy pieniężne. Nie będą to jeszcze bardzo duże poziomy, ale z roku na rok będzie gorzej.
Katarzyna Dybińska
Idź do oryginalnego materiału