USA mają problem. Długi rosną jak na drożdżach, a dolar był przez lata tak silny, iż według niektórych zaczął choćby szkodzić własnej gospodarce. Wtedy wchodzi on – doradca ekonomiczny Donalda Trumpa. Cały na biało, z pomysłem tak szalonym, iż aż trudno uwierzyć, iż mówi o największej gospodarce świata.
Osłabimy dolara w tajnym porozumieniu z innymi krajami oraz… zamieńmy wszystkie amerykańskie obligacje na 100-letnie papiery… bez odsetek! Serio.
Pomyślcie o tym tak: macie kredyt hipoteczny, ale zamiast spłacać odsetki co miesiąc, bank powie wam: „Słuchaj, nie musisz nic płacić, ale za 100 lat twoi spadkobiercy oddadzą nam 30 razy więcej niż pożyczyłeś”. Brzmi pięknie, a choćby zbyt pięknie, żeby było prawdziwe? A jednak właśnie taki plan na rozwiązanie problemów finansowych USA proponuje na poważnie (chyba) jeden z czołowych doradców ekonomicznych Trumpa – Stephen Miran.
Czy to jest jakiś nowy finansowy Matrix, czy może faktyczny plan, jak USA chcą rozwiązać swoje rzekome problemy fiskalne i jednocześnie wywrócić globalny system walutowy do góry nogami?
Zapraszam Was na materiał, w którym rozkładamy na czynniki pierwsze coś, co niektórzy już nazywają porozumieniem Mar-a-Lago – czyli następcą słynnego Plaza Accord sprzed 40 lat.
Tajny plan Trumpa na ubicie dolara? Porozumienie Mar-a-Lago zmieni wszystko?
Załóż konto z kodem DNARYNKOW i odbierz bezpłatny kurs inwestowania dla początkujących:
Załóż konto na:
https://link-pso.xtb.com/pso/kdg44
Plaza Accord – historia, która już się wydarzyła
Pytanie tylko czy taki scenariusz jest naprawdę realny, czy to tylko łatwy do klikania nagłówek, który media zaczęły sobie rozdmuchiwać? Raczej każdy w pierwszym odruchu powie, iż to drugie, ale… 40 lat temu doszło już do czegoś podobnego.

22 września 1985 roku nowojorskim hotelu Plaza spotkali się przedstawiciele pięciu największych gospodarek świata: USA, Niemiec, Japonii, Francji i Wielkiej Brytanii. Te pięć państw zawarło tam wówczas porozumienie nazwane Plaza Accord.
No mocy tego porozumienia te pięć państw zgodziło się przeprowadzić skoordynowane interwencje na rynku walutowym, których celem było osłabienie dolara amerykańskiego.
Indeks dolara w 1985 roku notował kosmicznie wysokie poziomy i miał a sobą wzrost o ponad 80% w zaledwie 5 lat! Na rynku walutowym jest to coś naprawdę niespotykanego, szczególnie w przypadku tak dużych i silnych walut jak dolar. Spadek siły dolara zaczął się już przed osiągnięciem samego porozumienia, ale najpewniej właśnie ono miało w tym swój spory udział, bo rynek w pewnym stopniu dyskontował przyszłość. Od 1985 roku do połowy lat 90 indeks dolara osunął się ze 150 punktów do nieco ponad 80 punktów, co przełożyło się na niemal 50% przecenę dolara w ciągu dekady.
Mimo iż dolar znów umacnia się od trzech dekad, to indeks dolara dalej nie dotarł do dziś do poziomów z połowy lat 80. i tamtego szczytu.
Dynamiczne umocnienie dolara z pierwszej połowy lat 80. uczyniło amerykańskie towary droższymi za granicą i zwiększyło atrakcyjność importu jednocześnie szkodząc eksportowi. To doprowadziło do silnego deficytu handlowego USA, które te notowały zwłaszcza w relacjach z Japonią i Niemcami Zachodnimi.
Państwa uczestniczące wtedy w porozumieniu zgodziły się na wspólne działania, mające na celu osłabienie dolara. Stany Zjednoczone zobowiązały się do zmniejszenia deficytu budżetowego, podczas gdy Japonia i Niemcy miały wdrożyć polityki stymulujące popyt wewnętrzny, takie jak obniżki podatków. Wszystkie strony zgodziły się również na bezpośrednie interwencje na rynkach walutowych, co było najważniejszym elementem układanki.
W jaki sposób te interwencje mogły przebiegać? To po prostu dokonywanie odpowiednich transakcji na rynku walutowym w celu zwiększenia popytu lub podaży, żeby wywołać pożądany efekt. jeżeli kraje uczestniczące w porozumieniu miały duże rezerwy walutowe w dolarach, to mogły osłabiać dolara poprzez sprzedawanie tych rezerw. jeżeli za dolary kupowały własną walutę, to jednocześnie podbijały jej wartość na rynku. Globalne porozumienie w celu osłabienia dolara miało pomóc amerykańskiemu eksportowi.
Dzięki Plaza Accord wartość dolara spadła, a jen i marka niemiecka znacznie się umocniły. Dwa lata później w 1987 roku, po osiągnięciu zamierzonych efektów podpisano tzw. Louvre Accord, mający na celu stabilizację kursów i zatrzymanie dalszego spadku wartości dolara. Porozumienie to częściowo odwróciło politykę ustaloną w Plaza Accord, a uczestniczące kraje zgodziły się interweniować, jeżeli ich waluty przekroczyłyby ustalone przedziały wartości.
Co to wszystko ma wspólnego z czasami obecnymi? Otóż na rynku coraz głośniej jest o potencjalnej powtórce porozumienia Plaza Accord, które zostało już ochrzczone jako Mar-a-Lago Accord, na cześć prywatnego klubu Donalda Trumpa w Palm Beach na Florydzie.
Dlaczego Trump chce słabego dolara?
Zacznijmy od tego, iż Donald Trump zapowiadał w czasie swojej kampanii wyborczej, iż jednym z celów jego polityki będzie osłabienie dolara. Czemu Trupowi zależy na tym, żeby dolar tracił wartość w stosunku do innych walut? Być może intuicyjnie wydaje się to bez sensu, ale zbyt duża siła dolara osłabia konkurencyjność eksportu USA, zwiększa deficyt handlowy i szkodzi amerykańskiemu przemysłowi.
Pomyśl o tym tak: firma, która produkuje coś w USA znaczną część kosztów ponosi w dolarach. W tej walucie opłaca pracowników, płaci za wszelkie usługi i tak dalej. Natomiast sprzedawać swoje produkty może już na całym świecie. jeżeli więc dolar się umacnia, to jest to tożsame z osłabianiem się innych walut, czyli przychody z eksportu dla tej firmy maleją względem kosztów ponoszonych w dolarach.
Jakby tego było mało, silny dolar zmniejsza ilość miejsc pracy w gospodarce Stanów Zjednoczonych, a to dlatego, iż firmy rzadziej decydują się na inwestycje w zakłady pracy na terenie USA, właśnie ze względu na niekorzystny wpływ kursów walutowych na rentowność takich inwestycji. Wiąże się to z droższym utrzymaniem zakładów i wyższymi pensjami, dla pracowników w stosunku do zysków, jakie potem firma zobaczy ze sprzedaży swoich produktów za granicą w innych walutach. Tym samym osłabienie dolara powinno sprzyjać inwestycjom, producentom, rynkowi pracy i zyskom eksporterów.
Innymi słowy, silny dolar utrudnia realizowanie polityki Donalda Trumpa.
Problem silnego dolara i sztywnego popytu
Teoretycznie utrzymujący się deficyt handlowy USA, sam w sobie powinien prowadzić do osłabienia się dolara. Skoro emitent dolarów więcej kupuje, niż sprzedaje, to zapewnia stałą podaż dolarów na rynku przewyższającą popyt. Musi za dolary kupować waluty państw obcych, za które z kolei kupuje importowane dobra, a skoro więcej importuje, niż eksportuje, to podaż dolara z tego tytułu przewyższa popyt na niego.
W praktyce jednak mamy do czynienia z bardziej skomplikowanym mechanizmem. Przez status dolara, jako kluczowej waluty na świecie i „bezpiecznej przystani”, która stanowi trzon rezerw walutowych większości banków centralnych, popyt na dolara jest stale na wysokim poziomie, co prowadzi do jego systematycznego umacniania się.
Popyt banków centralnych na dolara jest dość sztywny. Nie zależy ani od nierównowag handlowych, ani od awersji do ryzyka. W efekcie stale oddziałuje w stronę umacniania się dolara.

Miran i jego dziwna strategia
Tu wchodzi do gry słynne Mar-a-Lago Accord. Na czele doradców ekonomicznych Donalda Trumpa stoi Stephen Miran. Opublikował on w listopadzie 2024 roku, artykuł „A User’s Guide to Restructuring the Global Trading System” i przedstawił w nim pogląd na to, jak powinien zostać urządzony świat w wymiarze gospodarczym.
Przedstawiane w artykule poglądy sprowadzały się w gruncie rzeczy do idei skoordynowanego na szczeblu państwowym osłabienia dolara wobec innych kluczowych walut w handlu międzynarodowym.
Jednak waluta to nie wszystko. Poza przewartościowanym dolarem, kłopotem w realizacji geopolitycznych i gospodarczych celów administracji Donalda Trumpa według jego administracji pozostaje ekspansywna polityka fiskalna i wysoki poziom zadłużenia. USA przyzwyczaiły nas do ogromnych deficytów budżetowych, co przy podwyższonych stopach procentowych przełożyło się na ponad bilion dolarów wydanych na obsługę zadłużenia w samym 2024 roku. Dla porównania jeszcze w 2021 roku było to o około połowę mniej.

Porozumienie czy utopia?
Jak mogłoby działać więc porozumienie „Mar-a-Lago Accord”? Tradycyjna strategia osłabienia dolara polegałaby na zobowiązaniu partnerów handlowych USA do zwiększenia krajowej konsumpcji, co zmniejszyłoby ich zależność od eksportu do USA. Inną opcją mogłaby być skoordynowana interwencja na rynku walutowym, choć dzisiaj byłoby to dużo trudniejsze do przeprowadzenia niż w 1985 roku. Dolar jest dziś bowiem o wiele bardziej globalną walutą niż kiedyś.
Do realizacji pomysłu dewaluacji dolara niezbędna byłaby kooperacja na arenie międzynarodowej. Tymczasem ostatnie decyzje administracji raczej zaostrzają relacje niż je poprawiają. Wojny celne i napięcia w stosunkach z Europą nie sprzyja zawieraniu porozumień tego typu.
Zespół Trumpa musiałby zyskać szerokie poparcie kluczowych partnerów handlowych, a pogodzenie interesów różnych państw nie będzie tak łatwe jak się wydaje. Osłabienie dolara oznaczałoby wzmocnienie innych walut, w tym euro, co mogłoby nie podobać się europejskiej gospodarce. Niemieccy producenci, zwłaszcza z sektora motoryzacyjnego, już teraz borykają się z problemami, a silne euro dodatkowo pogorszyłoby ich konkurencyjność na rynkach zagranicznych.
Jakby tego było mało, w przeciwieństwie do czasów Plaza Accord wiele dolarowych rezerw walutowych w tej chwili znajduje się w rękach państw Bliskiego Wschodu i Azji, a nie europejskich partnerów USA, co dodatkowo utrudniałoby osiągnięcie podobnego porozumienia. Relacje USA z tamtymi krajami są jeszcze gorsze niż z Europą.
Alternatywnym rozwiązaniem wobec interwencji walutowych mogłyby być zobowiązania dotyczące polityki stóp procentowych różnych krajów, ale współczesne banki centralne są bardziej niezależne niż w latach 80., co ponownie czyniłoby takie porozumienia trudniejszym do wdrożenia. Ponadto po okresie wysokiej inflacji z lat 2022 – 2023 banki centralne tym bardziej nie będą skłonne grać, jak zagra im USA, bo po prostu mają inne własne problemy.
Takie rozwiązanie wymagałoby utrzymywania wyższego poziomu stóp procentowych przez partnerów handlowych USA i odpowiednio niższych stóp przez same Stany Zjednoczone. Patrząc na to, jak mizernie radzi sobie na przykład europejska gospodarka względem amerykańskiej, to po raz kolejny widać, iż tego typu rozwiązanie jest mało prawdopodobne.
Prosty trik, który zmieni wszystko?
Jak więc wybrnąć z takiego impasu? Jak osiągnąć zamierzony cel i osłabić dolara? Miran, zaproponował jeden prosty trik, który miałby rozwiązać za jednym zamachem oba problemy USA, zarówno silnego dolara, jak i wysoki poziom zadłużenia USA.
Pomysł polega na zamianie obecnych obligacji skarbowych USA na 100-letnie obligacje zerokuponowe. Przykładowo: dziś właściciel dwuletniej obligacji o wartości 100 dolarów i oprocentowaniu 4% rocznie, co roku dostaje 4 dolary w odsetkach, a po dwóch latach rząd USA wykupuje obligację za jej wartość nominalną, czyli 100 dolarów.
W nowym modelu taki papier zostałby zamieniony na obligację, która nie wypłaca odsetek, ale w 2125 roku można by ją zrealizować na przykład za 3 czy 4 tysiące dolarów, czyli dużo więcej, niż wartość, za którą daną obligację się kupiło.
Ta różnica w obecnej wartości obligacji, a cenie, po jakiej byłaby ona wykupiona za 100 lat, to alternatywna korzyść dla inwestora względem stałego oprocentowania, jakie dziś dają obligacje. W ten sposób USA odsunęłyby w czasie spłatę swoich długów i uwolniłyby się od systematycznych kosztów obsługi zadłużenia, czyli od spłacania odsetek.
Taka podmiana obligacji pomogłaby też obniżyć deficyt fiskalny, osłabiając tym samym dolara. W teorii dwie pieczenie na jednym ogniu. Obniżenie deficytu oznaczałoby, iż rząd USA potrzebowałby emitować znacznie mniej nowych obligacji, żeby sfinansować swoje wydatki.
Dla inwestorów zagranicznych z kolei obligacje skarbowe są jednym z głównych powodów, dla których trzymają dolary. Gdyby deficyt został zredukowany, rynek obligacji się skurczył, a zapotrzebowanie na dolary mogłoby spaść, co z kolei miałoby obniżyć wartość dolara.
Cały koncept brzmi pięknie, przynajmniej z perspektywy USA i jedynie w konwencji teoretycznej. Wierzyciele USA musieliby dobrowolnie zaakceptować taką wymianę, a trudno sobie wyobrazić, żeby… ktokolwiek na to poszedł.
Kij i marchewka – próba szantażu globalnego
Miran, sugeruje więc stosowanie zarówno zachęt wobec sojuszników (np. gwarancji bezpieczeństwa militarnego), jak i nacisków wobec wrogów (np. groźby nałożenia ceł).
Klasyczna metoda kija i marchewki. Dla sojuszników będzie marchewka w postaci wojsk USA, a dla wrogów będzie kij w postaci ceł. Tak, USA jest najsilniejszą gospodarką świata, ale choćby ona nie wygra z połączonym gospodarczym światem wszystkich innych. Nie dziś i nie po dekadach globalizacji.
To jednak nie jest jedyny problem tego szalonego pomysłu. Oznaczałby on de facto morderstwo rynku obligacji. Nikt nie chciałby handlować papierem wartościowym, który nie wypłaca odsetek i ma termin wykupu za 100 lat. Dlatego Miran proponuje, by posiadacze takich obligacji mogli wymieniać je na gotówkę w banku centralnym USA.
100-letniego papieru nie byłoby też choćby jak wycenić. Wartość długoterminowych obligacji zależy estymacji przyszłych stóp procentowych czy inflacji w USA, co jest niemożliwe do przewidzenia w takim horyzoncie. Brak odsetek dodatkowo utrudniłby ocenę ryzyka niewypłacalności Stanów Zjednoczonych – inwestorzy mogliby dowiedzieć się o ewentualnym bankructwie dopiero za 100 lat.
Zaryzykuję tezę, iż równie dobrze USA może wtedy za 100 lat po raz kolejny użyć jakiegoś kija, albo jakiejś marchewki, żeby przekonać swoich partnerów i rywali do zamiany tych obligacji 100-letnich na nowe obligacje 100-letnie, które będą mieć znowu większą wartość, ale zostaną wykupione za kolejne 100 lat.
To taka propozycja rozwiązania, które de facto nie byłoby żadną zmianą na rynku obligacji, a w zasadzie wykasowaniem długów USA w zamian za militarną ochronę w wyniku szantażu. Czy taki pomysł jest więc naprawdę realny do przeprowadzenia?
Dlaczego Mar-a-Lago nie zadziała
Nie, nie jest. To tylko medialne pierdololo. Partnerzy handlowi USA nie pójdą na takie rozwiązanie, bo kij do bicia jest za mały, a marchewka niezbyt dojrzała, żeby przekonać kogokolwiek do czegoś takiego, a już zwłaszcza, żeby przekonać większość.
Obligacje skarbowe USA są zresztą nie tylko w rękach państw i banków centralnych, ale też prywatnych inwestorów, jak fundusze czy inwestorzy indywidualni.

Fundusze inwestycyjne w USA nie zaakceptują zniszczenia rynku obligacji, który jest najważniejszy dla wyceny wielu innych aktywów. To pomysł, który w zasadzie zniszczyłby ekosystem finansowy.
Zresztą gospodarka USA trzyma się naprawdę nieźle i zdecydowanie nie wymaga podejmowania tak drastycznych kroków, żeby osłabiać dolara, wspierać eksporterów i zapewniać nowe miejsca pracy. Produkcja przemysłowa w USA jest szczytach wszechczasów, sprzedaż detaliczna jest przy szczytach wszechczasów, a bezrobocie jest na dołkach. Tak nie wygląda upadek gospodarki, która wymaga szalonych interwencji.
Pomysł pozostanie jedynie ciekawostką, która nie ma realnych szans na zmaterializowanie się, ale jest na tyle klikalna, iż z jakiegoś powodu wszyscy zaczęli o niej mówić. jeżeli więc boisz się, iż USA ukradną Ci obligacje, to nie, nie ukradną i nie mają takich planów. Nie musisz więc bać się inwestowania dziś ani w te obligacje, ani w akcje.
Do zarobienia!
Piotr Cymcyk
Załóż konto z kodem DNARYNKOW i odbierz bezpłatny kurs inwestowania dla początkujących:
Załóż konto na:
https://link-pso.xtb.com/pso/kdg44