
Donald Trump po raz kolejny zasugerował, iż Ukraina sama jest sobie winna tego, iż została zaatakowana przez Rosję. Skąd ten tok myślenia? I czy amerykański prezydent oszalał?
- Trump od dawna sugeruje, iż wojna na Ukrainie to wina… Ukraińców, a nie Rosji.
- Słowa te wpisują się w mentalność części elit USA.
Trump obwinia za wojnę Ukrainę
Donald Trump rozmawiał z mediami na pokładzie Air Force One podczas lotu do swojej posiadłości w New Jersey.
Już wcześniej mówił, iż Ukraina jest winna tego, iż Rosja na nią napadła. Teraz wskazał na ostatnie nocne ataki Rosjan na Ukrainę, które – jego zdaniem – niejako są uzasadnione.
Chodziło mu o słynną ukraińską operację „Pajęczyna”, w ramach której służby z Kijowa zniszczyły 41 rosyjskich samolotów wojskowych.
Cóż, dali Putinowi powód, żeby wszedł i zbombardował ich w cholerę minionej nocy. Kiedy to zobaczyłem [ukraiński atak na samoloty], powiedziałem „no to zaczynamy, teraz będzie uderzenie [Rosji]
– wspominał.
Skąd taki tok myślenia?
Warto zastanowić się, skąd u Trumpa taki, szokujący z naszej perspektywy tok myślenia. Nie bierze się z szaleństwa, ale pewnej szkoły geopolitycznej, którą w USA spopularyzował John Mearsheimer, autor słynnej książki „Tragizm polityki mocarstw”. w uproszczeniu twierdzi on, że małe kraje i te położone blisko mocarstwa po prostu mogą mniej.
Przykładem może być sytuacja Kuby, która na początku lat 60. XX wieku starała się zbliżyć do ZSRR, mimo tego, iż leżała w bliskim sąsiedztwie USA. Amerykanie starali się w odpowiedzi obalić reżim Fidela Castro i choć plan ten się nie powiódł, doszło do finlandyzacji wyspy – ta nie rozwinęła współpracy militarnej z ZSRR, a do tego amerykańskie embargo de facto skazało jej mieszkańców na dekady życia w nędzy.
Zresztą pojęcie finlandyzacji wzięło się od polityki, którą prowadziła przez lata Finlandia. Po II wojnie światowej postanowiła zostać krajem neutralnym, nie współpracując przez dekady z NATO (zmieniło się to dopiero w 2023 r.), a jednocześnie nie prowokując ZSRR (potem Rosji).
Przypadek Polski jest inny, ale wynika z tego, iż nasz kraj wykorzystał słabość swojego wschodniego sąsiada pod koniec lat 90. Kryzysy gospodarczy i polityczny Moskwy pozwoliły nam dołączyć do NATO i na dobre wyjść spod strefy wpływów Rosji.
Warto jednak pamiętać, iż i wtedy nie było to oczywiste, bowiem ówczesne władze USA także nie chciały prowokować Moskwy. Możliwe, iż gdyby w latach 90. Rosją rządził nie Borys Jelcyn, a ktoś pokroju Władimira Putina ten manewr dyplomatyczny mógłby się nie powieść.
Trump myśli więc po mocarstwowemu, czego w Polsce często nie rozumiemy. Traktuje małe, słabsze kraje jak pionki na szachownicy, które nie powinny próbować zachowywać się jak szachowi hetmani czy królowe.